Выбрать главу

„Ten, który chce pilnować narodu, nie potrafi upilnować własnego dziecka!” – pisała prasa opozycyjna.

Szybko jednak wyperswadowano prasie zajmowanie się tym marginalnym incydentem, zaś szef SuSeS przystąpił do działania. Właśnie wtedy po raz pierwszy z szarego tłumu agentów wyłowił Boba i Mike’a, przydzielając im za szefa niejakiego Rexa, który miał prawdziwie psi węch do tego typu spraw. Oczywiście zlecenie było zupełnie nieoficjalne, a akcja prowadzona poza kontrolą władz państwowych.

– Róbcie, co chcecie, byleby smarkula wróciła do domu! – zadysponował zatroskany ojciec.

Sprawny zespół zużył aż dwa miesiące na odnalezienie apokaliptyków, którzy wraz z Sonią oddawali się podróżowaniu po świecie, drugie tyle zajęło odszukanie ich, gdy nieoczekiwanie wrócili do kraju.

Pod wieloma względami Rex przypominał swego obecnego następcę, Tima – węszył aż do skutku. I tak wywęszył kryjówkę młodych buntowników. Mieściła się w opuszczonym domku letniskowym, położonym w górach, na północ od Wielkiej Depresji.

13 września po południu Rex i jego podwładni dotarli n miejsce i ukryli się w starej stajni oczekując na zmierzch, który miał umożliwić im odbicie Soni i zwrócenie jej na ojcowskie łono.

Było już po dziesiątej, gdy od strony drogi rozległ się warkot samochodu i w obejściu zjawił się ktoś nowy, ktoś, do kogo piątka obdartusów zwracała się z wielkim szacunkiem. Jednocześnie przybysz traktował apokaliptyków poufale i z sympatią.

– Trochę ich za dużo – powiedział Rex. – Siedmiu, wliczając kierowcę Nowego… Przystąpimy do akcji, kiedy się nieco rozgęści.

Przez godzinę dochodziły ich wesołe śmiechy. (Jak by nie było, Sonia pełniła również funkcję „kochanki przechodniej” całej bandy). Dopiero koło północy otworzyły się drzwi; nieznajomy, dziewczyna i szofer (niewysoki, szczupły i milczący) wyszli, żegnani hałaśliwie i ruszyli w głąb ogrodu.

– Może teraz? – ożywił się Mike.

– Spokojnie, spokojnie – powstrzymywał go Rex – mamy czas…

Tu jednak wytrawny łapacz pomylił się paskudnie. Trio doszło do starej, zrujnowanej oranżerii, którą agenci pominęli w czasie wizji lokalnej. W jej wnętrzu zawarczał motor i gwałtowny wicher rozczochrał zdziczałą roślinność. A dach nad pawilonem rozsypał się jak domek z kart.

– Helikopter – jęknął Bob. – Tego nie przewidzieliśmy!

W świetle reflektora, które wypełniło oranżerię, dostrzegli starszego mężczyznę, Sonię i niewielkiego, żółtoskórego mężczyźni przy sterach. Bob chciał wydobyć broń, ale Rex go powściągnął:

– Jeszcze postrzelisz małą! Złapiemy ich na pewno.

Helikopter znalazł się w powietrzu. Pięciu apokaliptyków machało im na pożegnanie, wołając:

– Do zobaczenia, Jeremy. Pa, Soniu!

Śmigłowiec wziął kurs na Wielką Depresję, pośrodku której nawet z tak dużej odległości widoczny był Mega Building.

Rex mylił się po raz drugi, kiedy sądził, że będzie mu dane naprawić swój błąd. Już następnego dnia skierowano go do regulowania ulicznego ruchu, potem wysłano do jakiejś zakazanej dziury, gdzie rozpił się i skończył w przytułku dla wykolejonych funkcjonariuszy. Do końca życia nie poznał prawdziwego powodu swej degradacji. Pomylił się, przegrał, owszem, ale bynajmniej nie chciał rezygnować. Gotów był, jak alpinista wedrzeć się na szczyt Mega Buildingu i porwać rozparzoną pannicę, ale nie dano mu szansy… Dlaczego?

Odpowiedzi mógł dostarczyć mały liścik, który nazajutrz po starcie helikoptera wylądował na biurku szefa SuSeS:

„Daj spokój, tatku. Przyjęłam gościnę pana Jeremy’ego w jego pustelni, którą nabył za własne, ciężko zarobione pieniądze i urządził na dachu Mega Buildingu zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi przepisami. Nie próbuj mnie szukać. Tak się śmiesznie złożyło, że od roku przed moim odejściem nagrywałam wszystkie twoje rozmowy, a kasety i ich kopie znajdują się zdeponowane w sejfach pięciu różnych niezależnych czasopism w kraju i za granicą. Popraw się, albowiem twój świat musi zginąć. Sonia.”

Rex nigdy nie poznał treści tego świstka. Sprawę zatuszowano. Nie ujrzałaby ona nigdy więcej światła dziennego, a już na pewno nie zapoznałby się z nią inspektor Tim, gdyby nie fakt, iż mniej więcej dwa lata po ucieczce Soni do rąk szefa Super Secret Service trafiła pękata teczka opracowana przez młodego, zapalonego naukowca. Jego hipotezy były dość enigmatyczne, wystarczyły jednak, by ojciec Soni zmobilizował ponownie Boba i Mike’a i dokooptował do nich Tima (którego bezmyślna lojalność nie mogła budzić niczyjej wątpliwości) i rzekł:

– Odnajdźcie mi tych pięciu drani, spróbujcie znaleźć nici łączące ich aktualnie z mieszkańcami dachu na Mega Buildingu, a przede wszystkim odkryjcie ich zamiary, co do których otrzymałem niepokojące przecieki.

– Spróbujemy – odpowiedzieli chórem Tim, Bob i Mike.

23. Wciąż jeszcze autor

Dojeżdżają. Tim przestaje myśleć na moment o obowiązkach służbowych. Za chwilę będzie w hotelu i złoży powściągliwy pocałunek na czole Zuzanny…

Pisk opon! Mike hamuje ostro.

Na ulicy mimo wczesnej pory utworzył się zator. Główne wejście do „Minerwy” otacza gęsty tłum gapiów. Błyskają światła wozów policyjnych.

– Co tam się stało? – rzuca Bob w kierunku chodnika.

– E, nic wielkiego – odpowiada przechodzień. – Z hotelu „Minerwa” uprowadzono jakąś dziewczynę.

– Miała szesnaście lat – dorzuca jeden z gapiów. – Podobno była fajna…

24. Walter

Siła złego na jednego. Pozornie podporządkowałem się regułom obowiązującym w Enklawie. Pracuję, spulchniam, lepię i międlę. Wieczorami, w nagrodę pozwalają mi chodzić do ziemianki na telewizję. Potem jednak muszę wracać do szałasu, a Jeremiasz zostaje z Piętaszką. Nie zazdroszczę mu – w końcu w wolnych chwilach też mogę chodzić, kiedy chcę, do ziemianki. Pozornie wydaje się, że mam dużą swobodę. Jeremiasz parę dni wcześniej spięty, nieufny i czujny, teraz jakby mnie ignorował. Może udaje. Ubiegłego wieczoru wyszedł z ziemianki, a gdy po kwadransie wrócił, wyglądał na człowieka, który otrzymał bardzo dobrą wiadomość. Ale skąd? I jaka to była wieść?

W telewizji szedł właśnie „Evening with the journal” i dwóch ekspertów zastanawiało się nad zbiorami trzciny cukrowej w Hondurasie, gdy pustelnik powiedział nieoczekiwanie:

– Niedługo będziesz mógł już nas opuścić, Walterze. Naturalnie, jeśli zechcesz.

– Nie zechce, oj, nie zechce – zaśmiała się Piętaszka. Przy czym śmiech ten zabrzmiał jakoś niemiło.

Czyżby zamierzali mnie sprzątnąć? I teraz próbowali uśpić moją czujność? Ale w takim razie, co wstrzymywało ich dotąd? Na ziemi o mnie raczej zapomniano. A tu?

Bez przerwy łapię się na tym, że im więcej odkrywam, tymi mniej wiem. Moja akcja przeciwko Jeremiaszowi i Piętaszce nie ma szans, dopóki nie zorientuję się, kto jeszcze kryje się na dachu? Zresztą, ucieczka na ziemię metodą alpinistyczną jest wykluczona; odkryłem istnienie czujników reagujących na jakiekolwiek naruszenie linii okapu. Prawdopodobnie to właśnie fotokomórka zaalarmowała Nakayamę.

Ciągle nie wiem skąd przybył Japończyk i gdzie zniknął? Chociaż ukradkowo spenetrowałem rozmaite zakamarki enklawy, pozostawało to tajemnicą. Następne pół dnia zajęło nam strzyżenie owiec. Robota głupia i w dwójnasób bezsensowna. Przecież mając zapasy i niewątpliwy, choć skrywany kontakt ze światem, Jeremiasz nie musiał organizować tych wszystkich robinsońskich zabaw, mógł zbudować sobie na dachu willę z parkiem i basenem, relaksować się, bawić, a nawet modlić, jakby odczuł potrzebę. Ale nie robił tego. Przeciwnie, babrał się w tej swojej gospodarce naturalnej z zapałem godnym lepszej sprawy.