„Jednak wariat! Tylko dlaczego tak mu zależało na pozostawieniu mnie w nieświadomości co do swych zamiarów. Na co czeka, a może na kogo?”
Zastanawiając się, dotarłem jeszcze raz nad stawek koło ziemianki. Kąpałem się w nim już parokrotnie i zawsze zdumiewała mnie jego nieproporcjonalna głębokość. I dziś, nie mogąc dłużej wytrzymać skwaru, zanurzyłem się w chłodnej toni. Nurkowałem z otwartymi oczami. W sadzawce było dużo słodkowodnych ryb i nie chciałem się spotkać z żadną z nich. Od dzieciństwa przepajał mnie wstręt do zimnokrwistych stworzeń, może dlatego tak lubiłem ciepłe istotki o brzoskwiniowej skórce… Karp przemknął mi tuż przed nosem; nabrałem jeszcze raz powietrza i zanurkowałem powtórnie, tym razem wzdłuż ściany przeciwległej do ziemianki. I nagle, na głębokości półtora metra, dostrzegłem owalny otwór. Wpłynąłem w niego. Pomysł był głupi i ryzykowny; w wąskim korytarzyku nie dałbym rady zawrócić. Na szczęście syfon okazał się krótki i parę sekund potem wpłynąłem do małego podziemnego basenu znajdującego się zapewne pod sąsiednim wzgórkiem. Czyżby to była kryjówka Nakayamy? Wyszedłem z wody, starając się jak najmniej pluskać. Wytarłem ciało w ręcznik kąpielowy leżący obok, jakby przygotowany… Ze słabo oświetlonego pomieszczenia prowadziło kilkanaście schodków w dół… Wszędzie panowała cisza. Może Japończyk spał? Stopnie kończyły się masywnymi stalowymi drzwiami. Drzwiami z gatunku trudnych do sforsowania, chyba, że są uchylone. Te były. Za nimi ciągnął się długi korytarz przebiegający chyba pod całą wyspą. Dookoła zauważyłem dziesiątki żelaznych drzwi. Były w nich metalowe klapki. Uchyliłem jedną…
– Konie, o cholera, czwórka koni!!!
Gdy zajrzałem do kolejnego pomieszczenia, doleciała mnie charakterystyczna woń nierogacizny.
– Czy ten Jeremy zwariował? Założył tu sobie podziemne gospodarstwo rolne? Ukrywa się przed podatkami?
– Czy zechce czcigodny pan zostać gościem swego niegodnego sługi?
Oczywiście, Nakayama! Pojawił się jak kot. Gościnnie wskazał mi jedne z drzwi, a gdy wszedłem – spodziewając się za nimi jego kawalerskiego mieszkanka – stalowa płyta zatrzasnęła się za mną. Kaput!
Znalazłem się w klitce o wymiarach trzy na dwa metry. Betonowe ściany, prycza, kibel i dzban z wodą dowodziły, że kwatera już od pewnego czasu czekała na pensjonariusza.
Wściekle walnąłem w drzwi. W okienku ukazała się nieruchoma twarz syna Wschodu.
– Wypuśćcie mnie! Już nie będę! Chcę porozmawiać z Jeremym – wołałem. Zero reakcji. – Dam ci tyle pieniędzy, że będziesz mógł sobie kupić całą Okinawę.
Milczenie.
– Niczego wam nie zrobiłem, w niczym wam nie przeszkodzę, powiedzcie mi przynajmniej, dlaczego mnie więzicie? – Cisza. – Nakayama, na miłość boską, co tu jest grane? Czy mam sobie rozbić głowę o mur? Za co to wszystko, za co?
Twarz mu nie drgnęła, może jedynie poruszyło się rybie oko żółtka.
– Dowiesz się pojutrze. I będziesz bardzo szczęśliwy! Potem okienko zatrzasnęło się. Zostałem sam.
25. Autor
„Słuchaj no, kapusiu, mamy twoją kobitkę i jeśli zechcesz nas szukać, znajdziesz jej zwłoki. A jeśli okażesz rozsądek, miła nastolatka powróci do ciebie w stanie nieużywanym. Za trzy dni. Powodzenia w pracy, a także w życiu osobistym życzą: Daniel, Hiob, Jonasz, Eklezjasta”.
Tyle głosiła notatka pozostawiona na tapczanie hotelowego pokoju. Porucznik prowadzący śledztwo pokazał ją Timowi, gdy ten powrócił do swego apartamentu w „Minerwie”.
– Jak sądzisz, kto to mógł napisać? To przecież twój pokój! Były inspektor nie odpowiadał. Nie mógł ujawnić ani swej misji, ani niczego o całej sprawie, bowiem zobowiązywało go zachowanie ścisłej tajemnicy. Na korytarzach „Minerwy” roiło się od dziennikarzy.
– Nie chcesz po dobroci… doskonale. Pogadamy inaczej, proroku od siedmiu boleści! Prawdziwe imię i nazwisko! – napierał kolega po fachu.
Tim uśmiechnął się.
– Oj, pogadamy inaczej, hippisie! – wrzasnął policjant. – Jack, daj mu wycisk. Dowiedz się, dla kogo pracuje i kogo śledził?
Milczący dotąd drugi funkcjonariusz zbliżył się ciężkim, kołyszącym krokiem.
– Co to, poruczniku, wynajął pan sobie do pomocy kaczkę? – zapytał Tim.
Cios zadany oburącz doszedł go błyskawicznie. Ku zdumieniu obu funkcjonariuszy krnąbrny rozmówca nie padł i tylko oblizał rozkrwawione wargi.
– Czy ten dzieciuch nie potrafi czegoś innego, na przykład pielenia sadzonek?!
Porucznik rzucił mięsiste przekleństwo i sam skoczył ku bezczelnemu rozmówcy. Jednakże do mordobicia nie doszło, a ściślej mówiąc doszło, ale bez udziału Tima. Do akcji wkroczył bowiem rosły Bob, który unieszkodliwiwszy wartownika w korytarzu, skorzystał z tego, że cała uwaga przesłuchujących koncentrowała się na jego koledze.
Jack związany i zawinięty w koc został umieszczony pod łóżkiem, a zakneblowanego porucznika zamknięto w łazience. Żegnając go, Tim nie odmówił sobie drobnej przyjemności.
– Pytał pan, panie poruczniku, o moje personalia? Chętnie uczynię zadość pańskiej ciekawości. Przyjaciele mówią na mnie: Abakuk.
Nie pilnowaną przez nikogo windą towarową zjechali w dół, garażami wyszli na tyły „Minerwy”, gdzie oczekiwał ich Mike. Wokół hotelu stały patrole. Inspektor machnął swoją starą legitymacją policyjną. Przepuszczono ich bez trudu.
– Musiałem tam pójść, inaczej nie zdobyłbym żadnych informacji – rzekł, obcierając krew z rozbitego nosa. – A tak mamy kartkę od apokaliptyków, parę moich drobiazgów i protokół sporządzony przez tego patałacha.
– Wracajmy do hotelu „Finisz”. Na pewno recepcjonista dał cynk tym draniom… Już ja go urządzę – sapał Mike.
– Spokojnie, przyjacielu, mamy na razie ważniejsze sprawy – powiedział szef trzyosobowej grupy. – A przede wszystkim udzielam wam pochwały.
Nie było dotąd czasu, by opisać bojową sprawność grupy A-12, sprawność, której jedynie skromną część wykorzystano w apartamentach hotelu „Minerwa”.
Zanim Tim, Bob i Mike przystąpili do akcji – za radą szefa SuSeS zorganizowali sobie krótki kurs kondycyjny. Treningowo porwali syna milionera i wypuścili go bez okupu. Opróżnili sejfy Banku Industrialnego, a następnie przesłali cały utarg na osobiste konto prezesa. Trawersowali ściany wieżowców, uczestniczyli w burdach w slumsach, zdobywając szereg cennych doświadczeń i pogłębiając wiedzę o dyscyplinach opanowanych wcześniej, jak karate, rzucanie nożami i duszenie pończochą. Wkrótce posiedli sprawności złodziei, morderców i porywaczy, dzięki którym mogli oddać wybitne usługi w służbie społeczeństwu. Oczywiście, zawsze zgodnie z regulaminem. Poza wszystkimi wyżej wymienionymi kwalifikacjami, dobrego policjanta od marnego odróżnia intuicja. Przeczucie. Czasem przydaje się inteligencja. Ona właśnie podpowiadała, co może uczynić przeciwnik.
Banda apokaliptyków miała tysiąc i jedną możliwość do wy boru: mogła zbiec za granicę, zdając sobie sprawę, że ich tropiciele dysponują państwową machiną ścigania, mogła zaszyć się w jednej z dawna przygotowanych kryjówek, w przyzwoitych dzielnicach, w piwnicach z podwójnym stropem lub w zamaskowanych wnękach ściennych. Mogła i powinna.
Atoli biorąc pod uwagę, że są to spryciarze wielkiego kalibru, Tim przyjął wersję najmniej prawdopodobną, ale jego zdaniem dającą ścigającym szansę. Założył, że banda ukryje się w tym samym miejscu co przed laty, kiedy niemal dopadł ich Rex. Spalona kryjówka może się czasami okazać najbezpieczniejsza, tak jak podczas bombardowania najpewniejszym schronieniem jest lej po bombie. – Dokąd jedziemy? – spytał, jak zwykle niecierpliwy, Mike, gdy wsiedli do pierwszego lepszego forda, jaki wpadł im w oko.