Выбрать главу

Nim Hilary zdołał coś wyksztusić, obok Anioła pojawił się – niestety – również Diabeł. Hebanowa głowa i kręcone włosy wyrastały z jasnej bawełnianej koszulki.

– Możesz mówić? – pytała dziewczyna.

Hilary kiwnął głową. Co wyraźnie ucieszyło parę. Pomogli mu się podnieść. Diabeł mamrotał coś łamaną polszczyzno-angielszczyzną.

Wóz stał krzywo, cokolwiek w poprzek drogi. Miał odkryty dach i czerwoną, lśniącą karoserię. Grabiec nie znał tej marki, ale być może na drogi trafił już najnowszy model „pobiedy” z zakładów na Żeraniu.

– W porządku, dziadek jest z solidnego materiału! – zaśmiała się dziewczyna, widząc, że stanął na nogach.

Murzyn otworzył portfel. Grabiec zamachał rękami. To w końcu z własnej winy znalazł się na środku jezdni.

– Nic mi nie jest – dorzucił bez przekonania.

– Może moglibyśmy coś dla ciebie zrobić, wujaszku? – blondyna wyraźnie odczuwała potrzebę zadośćuczynienia.

– Szedłem w kierunku miasta, gdybyście państwo mogli mnie tam podrzucić?

– Szedł pan akurat w przeciwną stronę, ale oczywiście podrzucimy pana.

Idąc do gościnnie otwartego samochodu Hilary zachodził w głowę, kim może być owa dziwaczna para? Studenci? Murzyn był dość młody, więc może rzeczywiście pogłębiał marksistowską wiedzę na którejś z warszawskich uczelni. Czyżby był to postępowy syn kacyka z krajów walczących z kolonializmem?

Zanim ruszyli, Murzyn wyciągnął ze schowka płaską butelkę i zaproponował Hilaremu i Beatce (tak miała na imię blondyna) drinka.

– Z tonikiem czy colą? – zapytała anielica.

Wybrał tonik. Coca Colę znał od najgorszej strony i nie miał zamiaru pić owej cieczy z rozgniecionej stonki.

– A może to wszystko prowokacja? – zachodził w głowę, przechylając butelkę. – Może ktoś chce wypróbować moją odporność na pokusy imperializmu?

Alkohol, choć wrogi klasowo, miał przyjemny smak. Grabiec poprawił się obok teczki na tylnym siedzeniu. Ruszyli. Dziewczyna nie przestawała go taksować, rzucając spojrzenie to na garnitur, to na buty (jeszcze UNRRA), to na teczkę ze świńskiej skóry.

– Pan chyba nietutejszy? – zapytała w końcu.

– Pochodzę z Łodzi, ale ostatnio mieszkam w Stalinogrodzie *. Po wyrazie twarzy dziewczyny widać było, że nigdy nie słyszała tej nazwy i z niczym się jej nie kojarzyła.

Ruszyli. Motor pracował podejrzanie cicho, ale Hilary postanowił na wszelki wypadek nie zadawać żadnych pytań. Po drodze minęli parę samochodów, nieznanych bliżej marek, i maszyn rolniczych. Dziwne, a gadali w województwie, że w tutejszym PGR mają kłopoty z mechanizacją.

Widok miasteczka w dolinie, typowej osady na Ziemiach Odzyskanych, a może raczej dużej wsi z rynkiem, dwoma wieżami kościołów, jakąś fabryczką na boku, uspokoił Grabca.

– Dokąd konkretnie podrzucić? – zapytała Beata.

– Do świetlicy, róg Janka Krasickiego i Pawlika Morozowa. Dziewczyna zastanawiała się chwilę.

– Świetlicy?

– Mam wygłosić pogadankę dla miejscowego społeczeństwa.

– Ach to będzie na pewno w Domu Kultury. Skinął głową.

– Tylko że Dom Kultury jest teraz zamknięty, dzielą go i prywatyzują. Chociaż może jeszcze jakaś salka działa.

Nie zrozumiał tej wypowiedzi.

Wyjechali na rynek i Hilary zgłupiał. Znał takie senne ryneczki jak własną kieszeń, nieraz odwiedzał ich brudne knajpki, kontrolował podupadające warsztaty, sklepiki obrosłe kolejkami. Rejestrował obowiązkowe obeliski ku czci Armii Czerwonej na środku… Ale tu?

Bruk, owszem, był swojsko nierówny, fasady odrapane. Ale poza tym – wszędzie błyszcząca feeria reklam – Thompson, Pepsi Cola, Otake. Na wystawach piętrzyły się stosy owoców widywanych normalnie jedynie z okazji ważniejszych świąt. Sklep mięsny przypominał (co Hilary zdążył już zapomnieć), że kopytne składają się nie tylko z rogów, racic i mielonego, ale miewają niekiedy szynki i polędwice… Po pomniku wdzięczności straszył już tylko cokół.

Ponad Domem Kultury (z wyrwanych liter pozostały tylko cienie na tynku) pysznił się neon „Disco”, a całą ślepą ścianę zajmowały malunki reklamujące filmy. I to nie „Opowieść o prawdziwym człowieku” czy „Młodą gwardię”, ale jakiegoś „Indianę Jonesa” i (wyglądające bardziej swojsko) „Polowanie na Czerwony Październik”.

Naraz wszystko stało się dla Hilarego jasne. W miasteczku kręcono film. Demaskatorski film o kapitalizmie. Stąd te zdumiewające auta zaparkowane wzdłuż placu, ci dziwacznie poubierani ludzie…

Na ławeczce kilku obywateli w średnim wieku pokrzepiało się piwem. Wyglądali swojsko. Dosiadł się do nich. Popatrzyli z ukosa na przybysza, ale nic nie powiedzieli. Ba, nawet poczęstowali papierosami.

– Jak się nazywa ten film? – zapytał ośmielony. Starszy pijaczek popatrzył czujnie.

– O czym pan mówi? Powiódł ręką dookoła.

– Myślę o tych dekoracjach.

– Dobrze pan powiedział – odezwał się młodszy – pieprzone dekoracje! Wielki kapitalizm. A człowiekowi zasiłku już po tygodniu na browar nie starcza.

– A panowie…? – chciał zapytać „czy statyści”, ale przestraszył się, że może tym określeniem urazi proletariackich aktorów.

– Bezrobotni! Bezrobotni!

„Oczywiście, statyści do koszmarnej sanackiej rzeczywistości”, pomyślał z ulgą. Wszystko się zgadzało. Nawet coraz liczniejszy tłum gromadzący się przed kościołem. W demaskatorskim obrazie nie mogło przecież zabraknąć opium dla mas. Zajrzał do dawnego Domu Kultury. Wszędzie straszyły kartki „nieczynne”. Nigdzie za to nie było zawiadomienia o jego pogadance. Jednak adres się zgadzał. Tak przynajmniej potwierdził staruszek portier: róg Janka Krasickiego i Pawlika Morozowa. Tyle, że teraz tabliczki były inne: (niewątpliwie dla potrzeb filmu) biskupa Ignacego Krasickiego i Władysława Andersa.

– Moglibyście wskazać mi drogę do Komitetu? – zapytał zniecierpliwiony. Coś przecież musiało funkcjonować nawet podczas kręcenia filmu.

Portier wskazał budynek w głębi, z czerwonym napisem o dziwnym kroju liter. „Komitet Obywatelski Solidarność”. Prawdopodobnie chodziło o solidarność z uciemiężonymi narodami Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Ale nie o to przecież chodziło Hilaremu.

– Myślę o Komitecie naszej Partii – uzupełnił.

– Której? – zapytał portier.

Grabca zdenerwowała ta rozmowa. Portier był kretynem. Już samo to dowodziło, że w miasteczku działo się źle. Portierzy w kraju demokracji ludowej powinni być ludźmi sprawdzonymi, jakże inaczej spełnialiby funkcje płatnych informatorów…

Obok zauważył czynną knajpę. Chyba nie kręcono w niej żadnego filmu. Zasiadł przy stoliku i zamówił setę z piwem.

– Należy się pięćdziesiąt tysięcy – rzekł kelner. Hilarego ogarnęła złość.

– Jak to, nie było u was wymiany pieniędzy? Teraz z kolei kelner zmienił się na twarzy.

– A wie pan coś na ten temat?! – aż przysiadł przy Grabcu. – Wszyscy mówią o denominacji, ale rząd dementuje. No, mów pan i pij, ja stawiam!

Zaraz jednak ktoś odwołał kelnera. Grabiec został sam. Zaczął rozglądać się po sali. Pod oknem jakichś dwóch facetów ostentacyjnie liczyło pieniądze. Mimo wieku Hilary miał wzrok bystry i dojrzał, że były to dolary. Całe paczki dolarów. (Może falsyfikaty potrzebne do filmu). W drugim kącie dwójka innych obywateli kłóciła się głośno.

– Jak ja ci cysternę spirytusu, to ty dajesz mi tylko dwie cysterny benzyny?!

Naturalnie uczyli się roli.

Jednak w sercu Hilarego powoli budził się strach. Coś tu działo się nie tak. Za dużo elementów nie pasowało. Nawet jak na anty – imperialistyczny film.

вернуться

* Świadoma ahistoryczność. W istocie Katowice zostały Stalinogrodem rok później.