– Jesteśmy więźniami własnych przepisów!
Oczywiście wierzył, że prędzej czy później któraś z załóg dostanie Marta; kolejne porażki (w ciągu trzech dni zdarzyło się ich już parę) powiększały zasób informacji na temat zbiega. ERS na własnej aparaturze przekonał się, że zbrodzień dysponuje cyberłomem, następnym razem jednak ścigający nie popełnią błędu automatyzacji pościgu. A centrala obiecywała nowe rozwiązania.
Dopiero po dziesięciu minutach dostrzeżono bliznę w powłoce zewnętrznej gałęzi. Uniwersnóż był zatem kolejnym sprzętem, jaki miał na wyposażeniu ścigany.
Komputery, które otrzymały problem do rozwiązania – podobnie jak ludzie – postawiły jedynie kilka znaków zapytania. Dlaczego Mart wyszedł z ukrycia właśnie teraz, czego szukał w arbopolis nr 11 i co jeszcze mogło ich spotkać z jego strony?
Grood miał wrażenie, że Centrala może wiedzieć coś więcej na jego temat, ale nie kwapił się z zadawaniem pytań.
– Najchętniej kropnąłbym sukinsyna! – asystent Berri zwerbalizował marzenie dowódcy.
– Co pan mówi?! – obruszyła się milcząca dotąd asystentka z KOM-u.
– Żartuje i tyle – usprawiedliwił go Grood. – Prędzej czy później Ośrodek Reedukacji dostanie go całego i zdrowego.
Pułkownik Virder Boddox wyszedł z kabiny odświeżającej.
Stał przed sferolustrem i z zadowoleniem obserwował ze wszystkich stron swoje osiemdziesiąt pięć kilogramów dorodnego samczego mięsiwa. Patrzył na brodatą twarz, herkulesowe ramiona – wynik po części stosowania odpowiednich odżywek, po części dzieło genetyków – na skołtunione włosy na piersi, w które lubiły nurkować lekkie, łatwe i chętne panienki rozrywkodajne. Pułkownik wolał wprawdzie amatorki od profesjonalistek, ale surowe zasady Kosmicznego Zakonu nie zezwalały na mieszanie się z pospólstwem. Od najmłodszych lat kandydaci Programu hodowani byli wedle innych od powszechnie obowiązujących reguł.
Ich celem było nie przetrwanie w królestwie konsumpcji, ale otwieranie nowych horyzontów. Tam w kosmosie, a nie na zagęszczonej i ciągle podzielonej Ziemi, czekało JUTRO. A ci, którzy mieli je zdobyć, musieli się do tego należycie przygotować.
Co tu jednak mówić o jutrze? Dziś, przed wylotem musiał się odprężyć. Ostatni kawalerski wieczór. Coś jednak mu się od życia należało!
– Idziesz, malutki? – zabrzmiał głos Evy. – Czekam!
Boddox uniósł impulsator, wyrafinowane narzędzie sadomasochistów i wszedł do sypialni.
Cokolwiek by się nie rzekło, schyłek XXII wieku należał do okresów niebywałego wręcz rozrostu wolności i demokracji. Człowiek, dzięki postępowi nauk, stał się nie tylko pełnym panem natury, ale również siebie. Rodzina – jako twór sztuczny i niefunkcjonalny – rozpadła się. Istniała oczywiście w sensie prawnym, jednakże poza nazwą nie istniały właściwie zobowiązania rodziców wobec dzieci czy dzieci wobec rodziców. Wszystko zapewniały agencje ubezpieczeniowe, a Karta Praw Dziecka pozwalała, praktycznie od dwunastego roku życia, na pełną samodzielność. Naturalnie, jeśli ktoś nie gustował w terminowym konkubinacie i chciał mieć stałą żonę, mógł ją posiadać, a nawet kilka – istniało wszak wielożeństwo, poligamia, poliandria, nikogo też nie dziwiły związki homoseksualistów. Ani to, że miewali dzieci. (U partnera biernego potrafiono już pobierać geny żeńskie i tworzyć homunkulusów posiadających cechy obu partnerów). Naturalnie kwitła dobrowolna eutanazja – życie trwało teraz dość długo (do stu pięćdziesięciu lat albo dłużej), więc każdy mógł je dobrowolnie skracać. Istniała też eutanazja przymusowa, ale wymagała stuprocentowej zgody całej rodziny pacjenta do czwartego stopnia pokrewieństwa i – jak twierdziły mass media – nie była nigdy stosowana pochopnie.
Za to Akt Intymności z 2105 roku zapewniał nienaruszalność mieszkań, toteż aparatura podsłuchowa i podglądowa instalowana była wyłącznie na żądanie właścicieli. Jedni instalowali ją z lęku przed złodziejami, inni dla perwersji. Głównym problemem Marta było rozróżnienie na pierwszy rzut oka rezydencji będącej – lub nie będącej – pod kontrolą.
Wspomniane wolności oczywiście ograniczały pewne fundamentalne prawa. Prawo do Pracy, Prawo Własności Rzeczy Nowych – które pozostawało trwałym fundamentem systemu i Kodeks Miłości. Pod tą eufemistyczną nazwą krył się dawny kodeks karny, chociaż poza grzywnami (symbolicznymi, żadna bowiem kara nie mogła naruszyć standardu ekonomicznego skazanego) istniał tam właściwie jeden rodzaj wyroku. Wychodząc z założenia, iż przestępstwo jest chorobą – schwytani mordercy, gwałciciele, włamywacze lub anarchiści kierowani byli do Ośrodków i wychodzili stamtąd całkowicie odmienieni. To prawda, wielu z nich po krótkim czasie sięgało po luksus dobrowolnego samobójstwa – ale i tu Usługi szły na rękę swym klientom. Autolikwidatornie zapewniały szeroki wachlarz bezbolesnych sposobów usunięcia się ze świata, od samotniczej eliminacji, po harakiri, mało kłopotliwe dzięki współpracy wykwalifikowanych robotów-anestezjologów, dysponujących szerokimi możliwościami miejscowych znieczuleń. Staranne planowanie urodzin i kontrola nad płodem sprawiała, że większość dzieci rodziła się dokładnie takimi, jakimi zaplanowali je rodzice; stanowiły ich repliki albo odwrotnie – przeciwieństwa.
Jeśli w tym wszystkim istniały jakieś wyłomy, winowajcą była ciągła niedoskonałość natury ludzkiej, która nie do końca poddawała się inżynierii genowej oraz tradycjonalizm niektórych obywateli, wychowywanie dzieci w domu lub co gorsza, edukowanie ich na konserwatywnych wzorcach. Były też dwa marginesy ultrapostępowego życia: Korzenie i Pogranicze.
Od czasu zwycięstwa oszczędnych technik i powstrzymania ekologicznego regresu, nowy wspaniały świat oderwał się od tradycyjnych naziemnych struktur. Poszedł wzwyż. Ogromne miasta w formie gałęzi, czasem przypominające strukturalne modele cząsteczek, sięgnęły wysoko w niebo, korzystając hojnie z energii słonecznej. Wszystkie segmenty obdzielane były nią równo, dzięki obrotowości struktur. Światło to nie gasło nigdy – nocą zawieszone w kosmosie lustra przejmowały funkcje słońca.
Dwudziestowieczne miasta praktycznie nie istniały, niewielka ich część tworzyła żywe skanseny zamieszkane przez zbzikowanych tradycjonalistów, większość zniwelowano, splantowano i pokryto roślinnością, to znaczy najróżniejszymi koloniami upraw – glonów, planktonu, grzybów i tym podobnych świństw dostarczających wysokokalorycznego pożywienia.
Atoli w wielu miejscach pozostało swoiste inferno – świat Korzeni i Kretowisk, częściowo przeznaczonych na magazyny, częściowo zapomnianych. W tych enklawach gnieździli się rozmaici łotrzykowie, wyrzutki społeczne, które uszły przed reedukacją, dewianty i imbecyle, których miłość rodzicielska uchroniła przed eutanazją. Świat ten zapewne z łatwością można by wykorzenić, aliści Władze (Konwent Konwentów) tolerowały go z paru powodów. Po pierwsze, demokratycznych, po drugie, manipulacyjnych (trzeba było czymś straszyć społeczeństwo), po trzecie beletrystycznych. Gdyby nie podziemie, twórczość sensacyjno-rozrywkowa nie miałaby prawie żadnej pożywki.
Inna sprawa, że o ile dostanie się na sam dół nie nastręczało specjalnych trudności (była przecież wolność), o tyle powrót, dzięki systemowi wentyli, graniczył z nieprawdopodobieństwem. Bariera czujności biologicznej wykluczała przeciśnięcie się wirusa, a co dopiero człowieka (chociaż w roku 2176 w szóstym pniu pojawiła się nieoczekiwanie horda szczurów). Nawet oficjalne ekspedycje z upoważnienia Konwentu penetrujące Kretowiska miały kłopoty z powrotem. Jedna – dzięki pomyłce komputera, który wykasował informacje na jej temat – przez trzy lata kołatała u podnóża, zanim ktoś na górze sobie o niej przypomniał. A Pogranicza? Tu trzeba sięgnąć do historii. Dwudziesty pierwszy wiek nazwano erą „ziemskiej konfrontacji”, przy czym nie była ona prostą kontynuacją rywalizacji dwudziestowiecznej . Świat w efekcie lokalnych konfliktów rozpadł się na dwie części. (Dwie nierówne połowy – jak pisali ówcześni kpiarze). W pewnym stopniu Północ i Południe stanowiły ciąg dalszy dawnego podziału na biednych i bogatych – na kraje surowcowe i wysoko – technologiczne. Wielki kryzys surowcowy dekady 2015-2025 miał w zamyśle wielkich karteli producentów ropy, uranu, miedzi, cynku i aluminium zdusić Bogatych. W istocie zapoczątkował, czy raczej przyspieszył rewolucję antysurowcową. Przełom w energetyce, przestawionej na energie naturalne – słoneczną, ciepło wewnątrzziemskie, wiatry, pływy i w mniejszym stopniu atom – zadał cios eksporterom ropy. A Konwencja z 2024 roku wzniosła barierę handlową między tymi dwoma światami. Bogaci zrezygnowali z Biednych. Surowce coraz częściej pochodziły z odzysku, z nowo przetworzonych zasobów, z Księżyca, potem z Marsa. Biedni bronili się – jak to biedni – eksportem anarchii, kradzieżą technologii, infiltracją, penetracją, sabotażem. Doprowadziło to w końcu XXI wieku do pełnej separacji. Między dwoma światami jednego globu zapadła elektroniczna kurtyna. Znikła jakakolwiek współpraca kulturalna i turystyczna. Bogaci zapomnieli o Biednych, Biedni wyklęli Bogatych. Przepaść technologiczna pogłębiała się. Zapóźnienie Biednych wykluczało jakąkolwiek możliwość dogonienia Bogatych, którzy skutecznie bronili stanu posiadania. Prymitywna broń zapóźnionych wystarczała jednak, aby i Bogaci nie próbowali żadnego misjonarstwa drugiej półkuli.