– Co na przykład?
– Wiktor nie dotrze do domu albo jego magnetofon będzie zepsuty, a maszyna w naprawie.
– Myślicie, że nie sprawdziłem? Myślicie, że on tu się zjawił przypadkiem? Pił z moim człowiekiem i to on dyskretnie podsunął Wiktorowi, że Otyły jest chory i wypadałoby go odwiedzić.
– Zaraz, zaraz, to po co ta cała zabawa z wybieraniem samobójcy? – żachnął się Otyły.
– Może chciałem się pobawić, może stary policjant jest miłośnikiem Mrożka?
Stary przesunął swój kieliszek w stronę gospodarza.
– Violka! Violka! – krzyknął Otyły. – Możesz przynieść trochę lodu? Violka, słyszysz mnie?
Wiktor szedł, co rusz potykając się przez las, dziś jakby dłuższy i ciemniejszy niż niegdyś. Był naturalnie pijany, ale nie bardziej niż zwykle. Tylko w piersi czuł jakiś ogromny, dodatkowy ciężar. Serce?
Trzęsła go wściekłość na siebie. Po co tam poszedł? Przecież do tych ludzi nie trafiały żadne argumenty. Litość? Głupota? Znów poczuł bolesne ukłucie.
– Panie Wiktorze, panie Wiktorze!
Przystanął, odwrócił głowę. Któż mógł biec za nim o tej porze?
– Violetta?
Tak, to była dziewczyna Otyłego, bez czapki, zdyszana i bardzo zdenerwowana.
– Szybko, skręćmy, cofnijmy się do tej uliczki – mówiła pośpiesznie. – Niedaleko jest postój taksówek, zawiozę pana do szpitala.
– Do szpitala? Po co? – znów się zatoczył.
– Dranie, dali panu jakiś specyfik, potem upozorują samobójstwo. Wszystko słyszałam. Szybciej!
Właściwie nawet się nie zdziwił. Po Łysym można się było wszystkiego spodziewać. Pozwolił, by prowadziła go jak dziecko.
– Wszystko będzie dobrze, panie Wiktorze. Łysy miał swój magnetofon, ale i ja miałam swój. Nagrałam całą ich rozmowę. Do ich partyjnych szwindli dojdzie jeszcze usiłowanie zabójstwa.
Wiktor z wolna zaczął rozumieć, choć nie wszystko.
– Ale dlaczego ty to robisz, dziecko? Źle ci było z Otyłym? Skrzywdził cię? Dlaczego?
– A może marzy mi się awans na sierżanta, panie Wiktorze? No, niech się pan na mnie oprze. Jestem silna, bardzo silna…
W dali zamajaczyło światełko taksówki. Viola odczuwała satysfakcję. Wiktor też.
Byli tak zaaferowani swoimi sprawami, że nie zauważyli nawet krępego mężczyzny skrytego za ośnieżoną choinką.
Horrory
W tej części zebrałem luźne opowiadania pochodzące w większości z lat dziewięćdziesiątych. Część z nich opublikowałem w „Fantastyce”, jedno w „Życiu”. „Alternatywa” ukazała się w r. 2003 w pierwszym numerze „Faktu”.
Wszystkie mają pochodzenie radiowe. Dłuższe były słuchowiskami, krótsze opowiadaniami. W wyborze książkowym ukazują się po raz pierwszy.
Alternatywa
Ojciec Łukasz był dobrym księdzem, surowym kiedy trzeba i wyrozumiałym, gdy można. Grosza nadmiernie z parafian nie wyciskał, w piłkę z młodzieżą grał, a gospodynię miał tak starą i brzydką, że nikomu nie przyszłoby do głowy posądzać proboszcza o cokolwiek.
Owego letniego dnia, kiedy nad ziemią wisiały burzowe chmury jak nieuchronny koniec lata, a kapłan odbywał w konfesjonale przedobiedni ą drzemkę, jakiś zgrzyt zakłócił ciszę panującą w świątyni.
– Czy można…? – zabrzmiał głos dziwny, ni młody ni stary, w którym ton skruchy mieszał się z zagadkowo chełpliwą intonacją. Ksiądz poprawił się w fotelu i skłonił ucho do kratki.
– Chcesz wyznać swe grzechy, synu?
Obcy chciał jednak na początek pogadać. Nieformalnie. Zaskoczony Ojciec Łukasz chciał wychylić się z konfesjonału, ale niedoszły penitent przytrzymał drzwiczki, twierdząc, że jego widok może być dla duchownego szokujący.
– Jestem, co tu ukrywać, przedstawicielem konkurencji – mruknął.
– Adwentysta, może Żyd? Albo… – zawahał się przed użyciem określenia – socjaldemokrata?
– Dużo gorzej. Diabeł.
– O mój Boże! – jęknął proboszcz, ale przybysz upomniał go, aby nie wzywać imienia Szefa swego nadaremno. Ksiądz jeszcze przez chwilę żywił nadzieję, że to jakiś kawał, jednak zapach siarki i koniuszek ogona, który prześlizgnąwszy się przez kratkę, musnął podbródek kapłana, pozbawił go złudzeń. Westchnął zatem tylko: „A zatem nadszedł czas próby”. I głośno rzekł:
– Chcesz zwieść mnie na manowce?
– Wręcz przeciwnie – padła riposta. – Chcę się nawrócić.
– Niewiarygodne!
– Ale czy ksiądz myśli, że niemożliwe. Od pewnego czasu usiłuję zdobyć książkę profesora Kołakowskiego „Czy diabeł może być zbawiony”, ponieważ ostatni egzemplarz w piekielnej bibliotece został wyczytany do cna.
– Dlaczego jednak zwracasz się z tym do mnie, syn… kolego!?
– A do kogo miałbym się zwrócić ? Kardynał Ratzinger to dla mnie zbyt wysoki szczebel, ksiądz Życiński jest zbyt uczony, ojciec Rydzyk aż nadto fundamentalny, a pan, prosty, uczciwy, praktycznie bezgrzeszny duszpasterz…
Tu Ojciec Łukasz zdziwił się tą oceną, ale diabeł szybko wytłumaczył, że zarejestrowane w „Księdze Uczynków” te parę chwil gniewu na parafian, przypadki drobnego łakomstwa czy oglądanie (jeden raz) „Playboya o północy” mieści się w granicach dopuszczalnych przewin. Oszołomiony ksiądz usiłował się pomodlić, ale z wrażenia napomniał nawet, jak zaczyna się „paternoster”, spytał więc o motywy kierujące gościem.
– Jestem zmęczony – padła odpowiedź. – Tysiące lat minęły od chwili, gdy przez przypadek dołączyłem do zbuntowanych aniołów. Właściwie była to słabość koniunkturalisty. Wydawało mi się, że spisek Lucyfera powiedzie się i lepiej będzie mieć legitymację z niższym numerem. Muszę dodać, że przez całą swoją karierę w służbie Złu niczym się nie wyróżniałem. Nie awansowałem, nie otrzymywałem wyróżnień. Nie stałem się bohaterem dzieł Goethego czy Bułhakowa, nie malował mnie Memmling ani Bosh, słowem byłem czartem szarakiem, który nie wykonywał zbyt nadgorliwie rozkazów Góry, znaczy w tym wypadku – Dołu.
Ksiądz cmoknął z niedowierzaniem. Diabeł zauważył to i szybko dorzucił:
– Proszę mi wierzyć! Nigdy nikogo nie namawiałem do grzechu, w życiu nie sporządziłem ani jednego cyrografu. Zresztą jak? Pracowałem jedynie w dziale piekielnej rachuby, rozliczającym koszty delegacji, wydatki na cele reprezentacyjne, ekwiwalenty dla tajnych i jawnych współpracowników. Ale mam już tego dość. Chciałbym zmienić swoje życie. Porzucić złe towarzystwo. Wrócić na stronę światłości.
Ojciec Łukasz poczuł suchość w gardle. Ostatnim razem czuł coś takiego, kiedy pewien parafianin wyznał mu, wykorzystując tajemnicę spowiedzi, że jest poszukiwanym od miesięcy seryjnym gwałcicielem i aczkolwiek żałuje swych czynów, będzie je kontynuował. Cóż miał począć z dzisiejszym penitentem? Czy kapłańska władza odpuszczania grzechów sięgała tak daleko? Czart przejrzał jego rozterki.
– Czy odmówiłbyś wielebny rozgrzeszenia ludzkiemu klonowi, o którym nawet nie wiadomo, czy ma duszę? – spytał podchwytliwie, a nie słysząc zaprzeczenia, ciągnął dalej: – A zmutowany szympans, jeśliby posiadał zdolność rozróżniania Dobra i Zła, a żył w celibacie i pościł w piątki? Czy zostałby odtrącony? – w sapnięciu kapłana wyczuł wahanie. – A komputer? – tu ksiądz zaprotestował, ale czart nie przerwał wywodu – Komputer przyszłości, obdarzony wolną wolą, samoświadomością, wrażliwością społeczną, a w dodatku o prawicowych przekonaniach?
Tym razem zabrzmiała odmowna odpowiedź. Szatan powstał z klęczek, otrzepał ogonem spodnie i chciał odejść. Proboszcz zatrzymał go jednak.