Выбрать главу

– Niczego nie będę sprawdzać, panie Baxter!

– Niech pan posłucha, sierżancie, a przynajmniej skojarzy fakty – nalegał były glina. – Czy to nie jest podejrzane? Głuchną telefony, milkną komórki, nietutejsze dzieci okrążają areszt.

Ale Crebs nie chciał ich słuchać. Promieniał. Właśnie otrzymał meldunek, że na farmie znaleziono ciała dwojga nieletnich ofiar. Posterunkowy Greg Henderson relacjonował mu na bieżąco przebieg akcji przez krótkofalówkę (ta jakoś działała), podczas gdy drugi z funkcjonariuszy, Matt Slump, zajmował się odgrzebywaniem ciał. Nie była to pierwsza ekshumacja w życiu Matta, toteż od razu zaskoczył go dziwny zapach. Nie przypominał woni rozkładu, raczej odór jakiegoś zwierzęcia.

– Chyba mamy tę dziewczynę – meldował Henderson. Naraz jego głos się zmienił. – O Boże, szefie, to się rusza… Nie!!! Dobiegający z drugiego planu krzyk Slumpa był przerażający. Policjant spodziewał się trafić na zwłoki Evy Graham, ale to, co ukazało się jego oczom…Ciało na znacznej powierzchni pokrywała łuska, a twarz, mimo że pozostały jeszcze dwa dziewczęce warkoczyki, wydłużyła się już w zębaty pysk gada…

– Przerwałeś mój sen, człowieku – zaryczał potwór ludzkim głosem.

Henderson rzucił się do ucieczki. Gonił go rozpaczliwy wrzask Slumpa i jakieś przerażające mlaśnięcia. Kryjąc się za samochodem, otworzył ogień. Ale kule najwyraźniej nie mogły zaszkodzić bestii. Zbliżała się. Policjant skoczył do wozu. Desperacko piłował rozrusznik. Motor krztusił się i gasł. W ostatniej chwili ruszył. Kiedy Greg odważył się wreszcie spojrzeć w lusterko, zobaczył za sobą jedynie tuman kurzu.

Na posterunku Murphy i Baxter obserwowali przez kraty miotającego się sierżanta. Najpierw wściekłego, potem coraz bardziej przerażonego, próbującego wezwać pomoc, ściągnąć posiłki.

– Cholera! – wrzasnął wreszcie do aresztantów. – Kogo wyście tam zakopali? Greg mówił, że to pół człowiek, pół potwór, i w dodatku rosnący w oczach. Pożarł mojego najlepszego funkcjonariusza, zagraża drugiemu. Co to znaczy? Mówcie! – ciężko dysząc, oparł się o kratę.

– Nie mam pojęcia – odparł Ronald. – Kiedy odjeżdżaliśmy, Eva nie żyła.

– Widocznie tylko nam się wydawało – nagła myśl wpadła do głowy Brianowi. – A jeśli alkohol wcale ich nie zabija? Tylko usypia. I uruchamia mechanizm przemiany. Uaktywnia uśpione chromosomy. Przyśpiesza metabolizm. W efekcie ludzki nosiciel Obcych przeobraża się we właściwą, dorosłą postać.

– O czym wy mówicie? O inwazji jaszczurów? – przerywa Crebs.

– Być może odkryliśmy ich plan na „godzinę zero” – tłumaczy Murphy. – W odpowiednim momencie każdy z Dzieciaków miał chlapnąć lufę i ujawnić się jako kosmiczny gad. A my niechcący przyśpieszyliśmy ten proces.

– Nic nie rozumiem! – bełkocze sierżant. – Mówcie lepiej, czym się zwalcza takie cholerstwo, gazem, ogniem? Tam są moi ludzie. Potwornie przerażeni… A wam co?

Nagła fala lęku dotarła i do aresztowanych. Poczuli ją równocześnie. Nie zwiastowała jednak zbliżania się potwora. To nadchodziły Dzieciaki. Na zewnątrz zgromadziła się już ich co najmniej dziesiątka. Mimo grubych murów, Brian i Ronald czuli hipnotyczny pierścień zaciskający się wokół ich głów.

– Sierżancie, proszę odsunąć się od okna, otworzyć celę i dać nam broń! – wrzasnął Ronald. – Albo wszyscy zginiemy!

Ale Crebs, niezdolny do jakiegokolwiek działania, zachowywał się jak pijany. Zataczając się, zrobił dwa kroki i nieprzytomny runął na podłogę. Z oczu, uszu i nosa płynęła mu krew. Ronald nie tracił czasu, przypadł do ziemi wysunął rękę przez kratę i dotarł do kluczy. Po chwili cela stała otworem i miał broń. Wręczył strzelbę Murphy’emu. Ten drżał cały. Ronald odbezpieczył broń, zaraz szczęknął też zamek dubeltówki. Naraz uświadomił sobie, że obaj z Murphym mierzą do siebie. Próbował odchylić rękę. Choć o cal. Nic. Palce same zacisnęły się na spustach…

Naraz z zewnątrz rozległo się wycie wozu policyjnego. To wracał Henderson. Może z posiłkami? Krąg hipnotyczny raptownie osłabł. Dziesiątka dzieciaków rozglądała się niepewnie po ulicy. Brian i Ronald dopadli okien. Musieli działać natychmiast. Otworzyli ogień! Coś krzyczało w Brianie:

– A jeśli to wszystko złudzenie, pomyłka, błąd? Jeśli te małolaty są niewinne?

* * *

W masakrze zginęło dziesięcioro dzieci i jeden z policjantów, usiłujący przeciwstawić się strzelaninie. Potem Brian i Ronald złożyli broń. Policjanci i przybyli wkrótce funkcjonariusze FBI z trudem zapobiegli ich linczowi przez wzburzonych mieszkańców. Prasę poinformowano o grupce szaleńców, którzy po dokonaniu rzezi zniknęli. Co naprawdę stało się z Barterem, Murphym i Hughiem Murdockiem, trudno dociec. Ich rodziny do tej pory nie otrzymały z Waszyngtonu żadnych wiadomości. Tymczasem w ciągu następnego roku na całym świecie zmarło na tajemniczą dziecięcą tężyczkę około siedmiu tysięcy dzieci. Dziwnym trafem wszystkie urodziły się wskutek zapłodnienia in vitro. Światowa Organizacja Zdrowia nadzorowała zabieranie ich ciał do badań na pewną bezludną wyspę u wybrzeży Brazylii. Później szerzyły się pogłoski o pojawieniu się na niej ogromnej ilości martwych jaszczurów. Ale jaka jest prawda i czy ma ona związek z gwałtownym wzrostem spożycia alkoholu, nawet w świecie wojującego islamu? Kto to wie? Może tylko autorzy science fiction należący do Agencji Lizy Stein. Ale i oni w tej sprawie trzymają gębę na kłódkę.

Łapiszcze

Igranie z lękiem. Któż przyzna się otwarcie do czerpania przyjemności z tego rodzaju procederu? A przecież jest coś podniecającego w obserwowaniu strachu innych. Wie to każdy, komu zdarzyło się wsadzić małego psiaka na stojący zegar, zamknąć kota w wirującym bębnie pralki czy przysuwać do twarzy schwytanego ptaszka, czując jak jego małe serduszko łomoce w naszych paluchach. Strach innych, to jakby powiększenie obszaru własnego bezpieczeństwa, to obawa sprzedana bliźnim, to ucieczka przed tym, co nas samych w sobie przeraża.

Łapa, a właściwie gipsowa piąstka ukruszona na wysokości przegubu, znakomicie nadawała się na rolę straszaka, była niewielka, jak u kilkuletniego dziecka, a jednak w jakiś sposób niesamowita. Jacek po raz pierwszy zobaczył ją na trawniku przed domem. Najwyraźniej ktoś przerzucił przez płot ukruszony detal jakiejś rzeźby. Czy był to fragment cmentarnego aniołka, czy odłamany kawałek amorka, zdobiącego któryś z nowobogackich ogródków? Na użytek wścibskiej i płochliwej siostry natychmiast zaimprowizował przerażającą historyjkę…

– To wcale nie jest rzeźba sporządzona przez artystę, tylko fragment dziecka – oznajmił.

– Dziecko z kamienia? – oczy Zosi zrobiły się wielkie jak spodeczki.

– Fragment bardzo niedobrego dziecka, które dwieście lat temu skamieniało.

– Dlaczego skamieniało? – dopytywała się ciekawa jedenastolatka.

– Dlaczego… Dlaczego? Zamordowało swoich rodziców i zostało ukarane.

W paru zdaniach, dość sugestywnie zrelacjonował przebieg wydarzeń. Złe dziecko znalazło w domowej apteczce truciznę i wsypało do zupy domownikom – babci, dziadkowi, rodzicom i rodzeństwu.

– I wszyscy umarli? To kto o tym opowiedział? – spytała przytomnie Zosia.

– Wszyscy umarli z wyjątkiem najmłodszego brata, którego akurat bolał brzuszek i nie zjadł zatrutej zupki.

– Aha. A co było potem? Ten braciszek opowiedział o wszystkim na policji?

– Na razie nie mógł nic powiedzieć, bo ze strachu odebrało mu mowę. Ale w noc po pogrzebie, kiedy mały morderca udał się na cmentarz, uderzył w niego piorun, zmieniając w nagrobny posąg. Równocześnie w domu jego młodszy braciszek odzyskał głos. Oczywiście, to wszystko zdarzyło się dwieście lat temu, potem cmentarz porósł lasem, zapomniano o nim, a współcześnie podzielono teren na działki i pobudowano domy.