– Siostro Mario, siostro Mario…
Poznała głos Henryka. Jak się tu dostał? Przecież drzwi zamknęła od wewnątrz? Wyskoczyła z łóżka i dopadła drzwi. Zamknięte. Tymczasem spory cień przysłonił otwarte okno. Naczelnik musiał wspiąć się po bluszczu.
– Siostro Mario…
Otworzyła drzwi, chciała wyskoczyć na korytarz, krzyknąć. Przybysz okazał się szybszy. Dopadł jej dwoma susami i zatkał dłonią usta. Joanna była silna, ale w jego rękach czuła się jak szmaciana lalka.
– Spokojnie! – szepnął prosto do ucha. – Nic ci nie zrobię, ten bezpieczniak musiał ci naopowiadać na mój temat koszmarnych bzdur. Zaraz, ty nie jesteś siostrą Marią, ty jesteś ta nowa… Biedactwo.
– Co tu się dzieje? – z korytarza dobiegł głos Herberta. Drzwi otworzone uniwersalnym kluczem stanęły otworem. Za doktorem postępował olbrzymi sanitariusz. Naczelnik puścił Joannę, skulił się na podłodze jak psiak oczekujący na skarcenie.
– Henryk do pokoju! Znowu wariujesz podczas pełni?! Max cię zaprowadzi.
Pacjent pokornie pokiwał głową i pochlipując jak dziecko, dał się odprowadzić gigantowi.
– Nie wolno spać przy otwartych oknach – pouczał Herbert. – A jeśli zauważy się coś podejrzanego, należy wzywać pomocy. Nie chciałem siostry straszyć, ale prawda jest taka, że nasz samozwańczy Naczelnik tydzień temu gołymi rękami udusił siostrę Marię, pani poprzedniczkę.
Przez następne kilka dni nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Pacjenci dopiero oswajali się z nową pielęgniarką, czasami tylko wyrwało im się jakieś zdanie nie dotyczące pogody, diety, korzonków czy hemoroidów. Na przykład Patriarcha, gdy masowała mu pokręcone przez reumatyzm nogi, zapytał znienacka:
– A powiedz, dziecinko, czy odbudowano już stołeczną katedrę spaloną podczas zajść kwietniowych?
Ponieważ milczała, powtórzył pytanie na poły lękliwie, na poły błagalnie.
– Odbudowano, pięć lat temu – odrzekła. – Ale bardzo proszę nie zadawać mi więcej takich pytań.
– Nie będę. Niech cię Bóg zachowa w swojej opiece, moje dziecko.
Innym razem Generał zaprosił ją do planszy zastawionej ołowianymi żołnierzykami, sporo mówił o walorach działań oskrzydlających, a zakończył rzuconym półgłosem zwierzeniem:
– Szkoda, że swego czasu zabroniłem przyjmowania kobiet do szkół oficerskich, posiada pani niewątpliwie coś, co zwie się „gruczołem Bellony”.
– A wie pani, że zawsze lubiłem takie zdecydowane blondynki – wyznał jej parę godzin później Profesor. – Szkoda, że nie zdecydowałem się uczynić kogoś podobnego do pani swoim rzecznikiem. Tak, tak, popełniłem poważny błąd, lekceważąc opinię publiczną. Wydawało mi się, że program radykalnych reform wystarczy. A propos, nie wie pani przypadkiem, jaki jest aktualny kurs naszej waluty do dolara?
Nim zdążyła odpowiedzieć, zabrzęczał pager przy jej pasku, Herbert wzywał ją do siebie. Czyżby przekaźnik był równocześnie mikrofonem podsłuchowym?
– Pomyślałem sobie, że może mieć pani do mnie parę pytań. – Brzydki uśmiech igrał na wąskich, zaciętych wargach doktora.
– Nie mam. Pacjenci jak na razie nie nastręczają mi szczególnych trudności.
– A nie zastanawiają pani ich urojenia? Nie sposób przy pani inteligencji nie zauważyć, że ci biedacy mniej lub bardziej udatnie usiłują odgrywać przed panią postaci z ostatniego dziesięciolecia naszej historii. Generał podaje się za przywódcę junty, która uciskała naród aż do rewolucji wrześniowej. A przecież musiała pani widzieć, jak pluton egzekucyjny rozstrzeliwuje tę kreaturę przed kamerami telewizji.
– Oczywiście.
– Profesor uroił sobie, że jest owym gapowatym intelektualistą, premierem pierwszego demokratycznego rządu, który po roku reform zmiótł strajk generalny.
– Doskonale wiem, że tamten premier popełnił samobójstwo.
– Właśnie. Natomiast nasz następny pacjent, pseudonim Naczelnik, podaje się za przywódcę owego strajku generalnego, późniejszego Naczelnika Państwa, którego obalił kolejny przewrót. Powstanie kwietniowe. Naczelnik dzielnie poległ na schodach swego pałacu. Potem, jak wiadomo, powstała u nas republika teokratyczna na czele z patriarchą Zjednoczonego Kościoła. Pamięta pani, państwo wyznaniowe, celibat urzędników, kara chłosty w sz kołach i fabrykach. Gdyby pożył dłużej, wystrzegając się trucizny, pewnie mielibyśmy tu drugi Iran…
– Rozumiem już, za kogo uważa się Patriarcha! – powiedziała Joanna.
– Zgodzi się pani, że jest to bardzo interesujący przypadek dopełniających się dewiacji – Herbert uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Normalnie chorzy żyją własnymi, pojedynczymi urojeniami. W naszym domu mamy rzadki przykład paranoi zbiorowej. Jest to ewenement na skalę światową i dlatego dostałem subwencję rządową na prowadzenie tego eksperymentu. Sądzę, że teraz wszystko jest jasne?
– Tak jest – odparła.
– No to proszę wracać do pracy. A jeśli zechcą się pani zwierzać, proszę udawać, że ufa pani każdemu ich słowu.
Nazajutrz przy podwieczorku wybuchnął konflikt. Patriarcha skrytykował jakość ciastek.
– To kwestia mąki – zauważył Profesor. – Jej jakość ostatnio się pogorszyła.
– Bo kto swoimi poronionymi reformami zrujnował wieś – wtrącił Naczelnik.
– Wielowiekowe zaniedbania – nie dawał się zbić z tropu Profesor.
– Niska kultura agrarna i spuścizna po rządach junty.
– O przepraszam, moje wojska zawsze pomagały w żniwach – obruszył się Generał.
– Jeżdżąc czołgami po czarnoziemach!
Poczerwieniały na twarzy Generał walnął pięścią w stół, na co Naczelnik porwał za kremówkę. Aliści Generał najwidoczniej należał do dowódców, którzy kulom kłaniać się nie zwykli, więc uchylił się i pocisk trafił prosto w Patriarchę…
Bitwę przerwał dopiero Max ze szlauchem i Herbert ze strzykawką…
– Co tu się dzieje, czyżby nie zaaplikowała im siostra codziennej dawki środków uspokajających? – pieklił się lekarz.
– Dałam, jak pan zalecił, dawka 0,05.
– Za słaba. Należy dawać 0,5! Na przyszłość, siostro, będzie pani potwierdzać moje polecenia pisemnie. A teraz proszę zająć się Profesorem, widelec Generała rozharatał mu udo, a potem Henrykiem. Kiedy upadł nań Patriarcha, chyba zwichnął sobie rękę…
Upał był nieznośny, więc pensjonariusze przebywali w cienistych altanach. Joanna opatrzyła Profesora i nastawiła nadgarstek Naczelnika. Mężczyzna cicho jęczał z bólu.
– Zrobimy usztywnienie, dostanie pan zaraz coś przeciwbólowego i na sen – powiedziała. Podała mu pastylkę, a następnie opróżniła strzykawkę w watkę, którą przytknęła do ręki. Nie musiała nawet mrugać porozumiewawczo. I tak zrozumiał. Wzrokiem wskazał swój zegarek, na stałe wrzynający się w przegub, i jej służbowy pas z pagerem. Podsłuchy! Poradziła sobie z jednym i drugim. Zdjęła pasek wraz z kitlem i położyła go na skraju pobliskiego basenu. Następnie dość ściśle i grubo obandażowała nadgarstek pacjenta, skrywając pod grubą warstwą podsłuchowy zegarek. Henryk był zaskoczony jej działaniami. Dłuższy czas milczał, ale w końcu szepnął:
– Pani nie dała nam dzisiaj leków, dlaczego?
– Muszę poznać prawdę? Dowiedzieć się, co tu się dzieje?
– To bardzo niebezpieczne.
– Ja się nie boję. Kim jesteście naprawdę?
– Czy zna pani życiorys Naczelnika Henryka?
– Któż go nie zna?
– Czytała więc pani o wybuchu pary w hucie, gdy omal nie zginął i o postrzale podczas demonstracji.