Выбрать главу

– W lewą nogę…

– Proszę zatem obejrzeć moje plecy i lewe udo. Tego nie mogli zmienić nawet aplikując nam tego upiornego grzyba… No, śmiało. – Ściągnął spodnie. – Poznaje pani?

– O mój Boże? – krzyknęła. – A ci pozostali?

– Też są najprawdziwsi.

– Przecież powinni nie żyć.

– Powinni, ale żyją. To nasz oryginalny wkład do światowej kultury politycznej. Wszystko rozpoczął Profesor, gdy zamiast zlikwidować Generała zainscenizował egzekucję i zesłał go tutaj. Ja zrobiłem to samo z Profesorem, Patriarcha ze mną, a kolejny szef państwa, Namiestnik wydelegowany przez wywiad ościennego mocarstwa, który jak sądzę, rychło tu do nas dołączy, wypróbował analogiczny patent na Patriarsze. Da się tu żyć, a problemem jest tylko nasz doktor Herbert. Jedyny prawdziwy wariat na tej wyspie.

– Wariat? – w głosie Joanny zabrzmiał niepokój.

– Pełny schizol! Jak pani myśli, kto zabił te wszystkie dziewczyny. Ja?

– Jak to wszystkie? Wiem tylko o śmierci siostry Marii.

– A Klarusia, Dorotka, Regina? Zginęły wszystkie, które zaczęły domyślać się prawdy.

– Czy są na to jakieś dowody?

– Sądzę, że w jego biurku znalazłaby siostra i sztylet z krwią Doroty i pończochę, którą udusił naszą małą Reginę. Ale nie radzę szukać! Kończmy tę rozmowę. I nigdy do niej nie wracajmy.

* * *

Było dobrze po północy, kiedy Joanna wślizgnęła się do gabinetu doktora. Z korytarza niosło się pochrapywanie Maxa, a światło w oknie przylegającej do gabinetu sypialni Herberta zgasło dobrą godzinę wcześniej. Drzwi nie były zamknięte, któż mógłby tu wtargnąć? Pojawienie się pacjentów na pierwszym piętrze automatycznie uruchomiłoby alarm. Księżyc oświetlał wnętrze tak jasno, że nie musiała zapalać latarki. Dotarła do biurka, podważyła szufladę… Poświata odbiła się od chłodnej stali sztyletu. Równocześnie jednak rozbrzmiał przenikliwy dźwięk telefonu. W korytarzu zaszurały ciężkie buty sanitariusza. Przerażona, zdążyła wsunąć się pod biurko.

– Ja odbiorę! – w drzwiach sypialni pojawił się Herbert. Chwycił słuchawkę.

– Tak, to ja. Melduję panie prefekcie, że wszystko gotowe na przyjęcie Namiestnika. Co? Oczywiście, że tu jest. Bardzo dobrze się spisuje. Jak to nie żyje? – chwilę słuchał bez przerywania. – Rozumiem. Oczywiście, poradzimy sobie. Nie ma problemu. Nowa za tydzień? Tak jest. A Namiestnik? Rozumiem, jak tylko skończy kurację grzybkową. Tak. Ku chwale Ojczyzny!

Położył słuchawkę i nabrał więcej powietrza w płuca: – Max! Pielęgniarz stanął w drzwiach.

– Natychmiast sprowadzisz tu siostrę Joannę. Uważaj, to niebezpieczna wariatka. W swoim zakładzie zabiła prawdziwą pielęgniarkę i przybyła do nas podając się za nią. Dopiero dziś znaleziono zwłoki tamtej biedaczki i odkryto, że stan więźniarek się nie zgadza. Ciekawe tylko, dlaczego to zrobiła?

Max odszedł, a Herbert dopiero teraz zauważył wysuniętą szufladę.

– O cholera! Dlaczego?…

Nóż dziewczyny wyprysnął spod biurka jak jadowita żmija. Chłód przeszył trzewia doktora. Cofnął się, krzycząc i bluzgając krwią, a Joanna postępowała za nim, zadając kolejne ciosy.

– Dlaczego? – wołała. – Dlatego, że zabiłeś siostrę Marię, którą kochałam i która mnie kochała jak męża! Dlatego, że jestem aniołem śmierci, zesłanym na tę grzeszną ziemię, aby odmienić jej oblicze!

Więcej dyrektor placówki nie mógł słyszeć, pochłonęła go czarna mgła. Max zginął porażony elektryczną pałką, a potem zepchnięty w fale jeziora. Nikt z pacjentów nie dowiedział się nigdy, co stało się z pozostałymi strażnikami. Rano, kiedy Joanna zadzwoniła na pobudkę, na posterunku nie było żadnego.

– Jesteście wolni, panowie – oznajmiła pacjentom, stojąc w paradnym mundurze straży. Jej głowa była ogolona na zero. – W ciągu tygodnia dzięki maści antygrzybicznej wasze oblicza wrócą do dawnego wyglądu, a po tygodniu wsiądziemy w łódź i odmienimy bieg historii.

Milczeli zaszokowani.

– Na Boga – wyksztusił wreszcie Generał. – Kim pani jest?

– Joanną. Joanną Orleańską – zawołała z ogniem. – U mego boku wkroczycie do stolicy. Każdy świadom popełnionych wcześniej błędów, przekonany do wspólnego działania. Wspólnie uszczęśliwimy ten kraj…

– Ależ Joanno – głos premiera intelektualisty nagle się załamał. – To przecież niemożliwe.

– Bierzesz nas dziecko za kogoś innego – dorzucił Generał.

– Bóg odjął ci rozum, gdzie jest pan doktor? – zakwilił Patriarcha.

– My jesteśmy tylko biedni wariaci – zakończył Henryk.

– Biedni wariaci!

Nad górami pojawiło się słońce. Na wysepce rozpoczynał się kolejny piękny dzień.

Aktywacja

To miał być wielki dzień dla całego Instytutu Inżynierii Genetycznej. A już szczególnie dla pawilonu X, realizującego programy tajne. Co gorsza – zakazane.

Oficjalnie bowiem zajmowano się tam udoskonalaniem zwierząt domowych, a że po godzinach profesor S. eksperymentował troszkę na ludziach. Komu to przeszkadzało?

Zaczęło się od realizacji zamówienia na sportowców doskonałych. – Odpowiednie gry i zabawy z chromosomami pozwoliły na wyhodowanie jednoręcznego tyczkarza, pływaka ze skrzelami i szachisty składającego się wyłącznie z głowy i malutkich rączek. Wkrótce potem, z pewnego kraju, w którym prawa człowieka nie należały do pierwszych potrzeb, przyszło zamówienie na idealnego obywatela. Jak zwykle zadanie podzielono między zespoły robocze.

Grupa A miała wyhodować osobniki odżywiające się powietrzem, gazetową papką i promieniowaniem telewizyjnym.

Grupa B zajęła się uszlachetnianiem skóry, by ta stała się gruba i szczeciniasta, tak by z łatwością mogła zastąpić kosztowne i skomplikowane w użyciu ubrania.

Grupa C, dzięki domieszaniu do DNA kwasu mrówkowego wyhodowała „ludzi stadnych”, pracowitych, reagujących na odpowiednie bodźce grupowo, tworzących ochoczo ze swych ciał żywe mosty i konstrukcje przestrzenne, a w miarę potrzeby zasypujących sobą rowy i fosy w imię lepszego jutra.

Osiągnięciem zespołu D był imbecylissimus – człowiek roboczy o muskulaturze Herkulesa, za to prawie pozbawiony mózgu – niestety nie potrafił on rzetelnie wykonywać nawet najprostszych czynności, a co gorsza, zanieczyszczał swoje miejsce pracy. Tę grupę wywalono na pysk!

Kolejne zespoły pracowały nad genetycznym uwarunkowaniem takich cech jak ślepa lojalność, bezkrytycyzm, odwaga i operatywność. Długo nie udawało się połączyć tych właściwości w jednym osobniku i otrzymać istotę bezkrytyczną, a równocześnie inteligentną, lojalną i zarazem pomysłową. Jednak dzięki skomplikowanej miksturze mieszanki hormonów lisa i węża, wołu i tygrysa, pawia i papugi, a przy okazji tchórza, osła, barana, małpy i świni – udało się stworzyć superosobnika dysponującego wszystkimi cechami w stopniu maksymalnym. I co najważniejsze, wykorzystującego w danym momencie tylko te, których zażyczy sobie zwierzchnik.

Prototypową serię umieszczono w dojrzewalni, tak by w tydzień z osesków wyrosły osobniki dorosłe – nieśmiertelne, samowystarczalne, inteligentne…

– Ale co zagwarantuje, że będą wobec nas lojalne? – dopytywał się zamawiający superludzi ambasador Q.

– System aktywacji – tłumaczył profesor. – Jutro rano, gdy ich pan obudzi, jak małe psiaki przywiążą się do pana i na całe życie będą panu posłuszne…

– O której mam się zjawić?

– Powiedzmy o dziewiątej.

Niestety, o ósmej wybuchła rewolucja, dziesiątka superinteligentnych niezniszczalnych osobników opanowała miasto, głosząc hasła równości i nowego porządku, śmierci jajogłowcom i dyktatury uciśnionych.