– To sierżanci Bob i Mike, to jest inspektor Tim. A tu macie potrzebne materiały.
Ściana rozstąpiła się, ukazując obszerny ekran, jednocześnie z gładkiej tapety wysunęła się szufladka zawierająca trzy teczki.
– Tu znajdziecie wszystko – mówił Człowiek zza Biurka. – Trzy pozornie nie związane ze sobą sprawy – być może absolutnie nieważne i nieistotne. A być może o ogromnym znaczeniu. Waszym obowiązkiem będzie ich sprawdzenie. W tym celu będziecie musieli działać pod przykrywką, poza strukturami oficjalnymi, bez wsparcia… Jeszcze dziś, inspektorze, w stołówce policyjnej wdacie się w bójkę o kobietę z waszym dotychczasowym zwierzchnikiem i zostaniecie dyscyplinarnie zwolnieni. Tu jest klucz od s ejfu na dworcu Stephensona. Tam znajdziecie kostiumy i wszystko, co będzie wam potrzebne do dalszej działalności. Aha, tu jest numer telefonu, z którego możecie skorzystać tylko w wypadku najwyższej potrzeby. Raz! Poza tym będziecie absolutnie sami, zdani na siebie. Nikt nie udzieli wam pomocy ani wsparcia. Myślami jednak będę z wami… A teraz wypijmy za pomyślność.
Znów poruszył przyciskiem i z blatu wyłonił się karabin maszynowy.
– O przepraszam, pomyliłem się! – powiedział boss. Nacisnął jeszcze raz jakiś detal i teraz pojawiła się butelka doskonale zamrożonego szampana i cztery kieliszki. Strzeliło.
– Życzę wam niepowodzenia. – Człowiek zza Biurka uśmiechnął się gorzko. – Bo jeśli moje obawy się potwierdzą, niech Bóg ma nas w swej opiece!
Cały ten fragment życiorysu przeleciał Timowi przez głowę, kiedy wpatrywał się w piwne oczy Zuzanny. Dziewczyna ubierała się powoli…
– Właściwie to mogę ci powiedzieć, czym się zajmuję – zwalczam kradzieże kieszonkowe wykolejonej młodzieży – skłamał.
– Kurs kroju i szycia, to może być bardzo interesujące – powiedziała Zuzia, nawiązując do jego wcześniejszej propozycji.
16. Walter
Po odkryciu tajemnicy pustelnika cały dzień spędziłem jak podminowany. Robota leciała mi z rąk. Rozdeptałem dwa melony, urwałem wymię kozie, a spulchniając pólko, mało co nie rozharatałem sobie nogi motyką. Godziny wlokły się jak zmęczone żółwie. Cierpiałem nie tylko z chęci wyjaśnienia sprawy, ale głównie dlatego, że nie znoszę dwuznacznych sytuacji. Pamiętam, gdy kiedyś pewna dziewczyna, na którą miałem ochotę, udzieliła prywatnej usługi wicedyrektorowi firmy „Fifteen Brothers”, moja zemsta była przewyborna. Wykupiłem po prostu wszystkie długi przedsiębiorstwa „Fifteen Brothers”, a następnie doprowadziłem ją do bankructwa. Wicedyrektor, jak każdy przyzwoity szef nieprzyzwoitej firmy, popełnił samobójstwo. Teraz też wiedziałem, że Jeremy zapłaci mi za wszystko. Wcześniej jednak trzeba było wyjaśnić motyw jego dwulicowej gry. A do tego potrzebny był wieczór. Wieczór! Wieczór! Wieczór, no już! Pustelnik niczego nie podejrzewał, po południowej drzemce był jowialny, rozluźniony…
– No, i jak ci się spało, bracie? – zapytał swym faryzeuszowskim tonem.
– Wybornie. Śniły mi się kobiety, setki kobiet…
– W solarium? – domyślił się obleśnie.
– Nie. W domu towarowym.
– To według sennika egipskiego zdradza postawę konsumpcyjną. Oj, synu – tu pogroził mi palcem – popraw się. Śnij o rzeczach postępowych. Więcej pokory i wstrzemięźliwości.
„Skubany hipokryta, już ja mu pokażę sto lat samotności”.
Na razie usypiałem jego czujność, a zamieniwszy czarki z wieczornym napojem, uśpiłem go fizycznie. Przedtem jeszcze naplotłem kupę bzdur na temat mojego przekonywania się do życia na dachu, gdzie zarośla tłumią zgiełk miasta, a deszczowa woda i świeże mleko są podstawą dobrego samopoczucia.
Kiedy chrapał już jak ósmy brat śpiący, sięgnąłem do jego kieszeni. Obok sprężynowego noża (szelma!) znalazłem małego pilota i tak uzbrojony powtórzyłem drogę przebytą ubiegłej nocy. Muszę powiedzieć, że odczuwałem emocje. Nie tyle z faktu istnienia tu kobiety, ale z nadziei, że być może tajemniczy właz otwiera drogę na niższe piętra, zaś całe bajanie o żelbetowym stropie jest jedynie czczą historyjką.
Stanąwszy z boku wzgórka, tak żeby nie zdradzić za wcześnie zamiany ról, przycisnąłem guzik nadajnika. Znów rozsunął się piasek, ukazały drzwi prowadzące do wnętrza wydmy. Rozległo się skrzypnięcie…
– Chodź, ucałuj swoją Pięt…
Głos zamarł na ślicznych ustach. Odepchnąłem dziewczynę możliwie delikatnie, choć zdecydowanie, i już byłem we wnętrzu ziemianki. Lokal zdradzał swoje przeznaczenie od pierwszej chwili; jego centralnym obiektem był okrągły tapczan. Trzy ściany pokrywały obrazy o tematyce, delikatnie mówiąc, frywolnej. Czwartą zajmował ekran, w kącie stały dwa telewizory i masa sprzętu radiofonicznego. Przez uchylone drzwi widać było korytarz z biblioteką a jeszcze dalej kuchnię.
Dziewczyna zatoczywszy się, przysiadła na tapczanie i spoglądała na mnie z niemym zdumieniem, zapominając nawet o zapięciu hojnie rozchylonego szlafroczka.
– Spokojnie! Nie przybyłem tu w złych zamiarach – powiedziałem.
– Kim, kim pan jest?
– Walter Swampson!
– Ach! Jeremy opowiadał mi dużo dobrego o panu, ale pan powinien spać… Jeremy zaraz tu przyjdzie.
– Chyba że jest lunatykiem. Na razie śpi jak suseł…
– Uśpił go pan – w oczach Piętaszki zapaliło się coś figlarnego. – Ale ja, uprzedzam, nic panu nie powiem.
– Interesuje mnie wyłącznie, gdzie jest wyjście?
– Stąd nie ma wyjścia.
– Gadanie!
Przeszukałem nieduży apartament, kuchnię, spiżarnię, parę szaf, zajrzałem pod dywan. Piętaszka chodziła za mną krok w krok.
– Mówiłam przecież, stąd nie ma wyjścia. A może chce pan obejrzeć telewizję?
Propozycję uznałem za śmieszną, tym bardziej że wzrok mój przykuł inny fascynujący kształt: telefon! No tak… Piękny różowy aparat o słuchawce w kształcie śpiącej nimfy i o tarczy… wstyd opisywać! Telefon! To jest to! Wystarczy wykręcić numer, a już za chwilę rozmawiać będę z Magdą albo szefem moich ochroniarzy. Za kwadrans wyląduje tu któryś z moich helikopterów… Nie spuszczając z oka pani domu, chwyciłem nimfę w talii.
– Chce pan dzwonić do swego biura? – zapytała Piętaszka. – Nie radzę. Z tego co mówili w telewizji, już dawno uznano pana za zmarłego. Było też śledztwo, pewne poszlaki wskazywały na pańskiego zastępcę i pańską żonę…
– O cholera!…
– Ale sprawę umorzono. Na pewno nie dopuszczą, żeby pan wrócił.
Starałem się przypomnieć sobie numer telefonu policji miejskiej. Sam przed rokiem wyznaczyłem jej szefa.
– Poza tym telefon od paru dni jest zepsuty – oblała mnie zimną wodą dziewczyna.
– Może da się naprawić.
– Jak Jeremy coś psuje, to psuje… Lepiej włączyć muzykę.
– Nie! A zresztą, jak pani chce.
Włączyła coś nastrojowego i kuszącego zarazem. Telefon rzeczywiście był głuchy jak pień. Cholera!
– Jeremy mówił, że pan jest stary i brzydki – zaszczebiotała Piętaszka. – Tymczasem…
– Dajmy spokój komplementom…
Uśmiechnęła się zalotnie:
– To nie komplement, to stwierdzenie faktu.
Normalnie nie zwracam uwagi na bzdury mówione przez kobiety. Biorę, co chcę i kiedy chcę. W tej sytuacji trzeba wziąć pod uwagę długotrwały (ośmiodniowy!) post oraz chwilową dezorientację. Przyjrzałem się uważniej mieszkance wydmy. Stopy już znałem z odcisku na piasku, reszta też była kształtna. Buzia może nieco za okrągła, płowa czuprynka i piersi pierwszej klasy sprawiały nienajgorsze wrażenie.