Выбрать главу

– Cisza! – ryknęła wściekle dyrektor Oleksiak, absurdalnie, bo uczniowie milczeli, czekając na kolejne słowa z ust księdza. – Cisza, rozejść się! – powtórzyła, licząc że świat pod siłą jej głosu zmieni kierunek biegu i wróci na swoje właściwe tory.

Młodzież zareagowała. Chłopcy w kurtkach z napisami i czapkach na bakier, dziewczynki jak wyjęte z mokrych snów pedofila – odwrócili się, zauważyli dyrektorkę i ponownie zwrócili swe oczy do księdza, jakby za ich plecami trzasnęła wiatrem popchnięta furtka, nie zaś rozległ się głos udzielnego suwerena szkoły, dyrektor Oleksiak.

– Dzieci moje, przepuśćcie panią dyrektor – powiedział ksiądz, a twarz mu jaśniała.

Uczniowie rozstąpili się. Dyrektorka odzyskała rezon i z groźną miną ruszyła w stronę księdza.

– Co to za zbiegowisko?! Co ksiądz sobie wyobraża! Czy ktoś to ze mną uzgodnił? Dzieci nie przyszły na lekcje! – wykrzykiwała, krocząc z godnością, gdyż z uwagi na nadzwyczajność sytuacji zrezygnowała z zasady niebesztania podwładnych w obecności uczniów.

Ksiądz zeskoczył ze skrzyni i podbiegł do dyrektorki.

– Ja bardzo panią dyrektor przepraszam, naprawdę. Gertruda Oleksiak poczuła, że świat wraca na swoje miejsce.

Ksiądz wikary ujrzał serce dyrektorki, która po prostu kochała Ład, utożsamiając Ład z cywilizacją, z tym, do czego uciekła na Śląsk, od chaotycznego wiejskiego życia w Kieleckiem.

– Ja nie chciałem, oni tak sami, ja przed nimi uciekałem prawie, a oni wsadzili mnie na skrzynię i słuchali. Zaczęło się na religii, ale ja nie powiedziałem nic takiego – tłumaczył ksiądz.

Uczniowie patrzyli gniewnie na dyrektorkę. Jest taki instynkt, który nauczyciele, oficerowie i strażnicy więzienni dzielą z treserami dzikich zwierząt. Często podpowiada on, że są obszary, w które wywiedziona bestia, nawet zupełnie obłaskawiona, może pożreć swego pana – tym instynktem, co ocalił już wielu oficerów na froncie, dyrektorka poczuła, że jeśli wygłosi jeszcze jedną krytyczną uwagę pod adresem księdza, pryszczaty młodzieniec z brudnymi rękami i JP na bluzie zaciśnie swoje łapsko w pięść i uderzy dyrektorkę w twarz. Poza tym poczuła również nagły przypływ sympatii wobec księdza, w końcu przeprosił ją i mówi prawdę, rzeczywiście nie chciał takiego zbiegowiska, zmusili go. Co ksiądz takiego mówił?

– Dobrze, niech ksiądz wraca na skrzynię. To taka katecheza, tak? – przyszła jej do głowy myśl. – Ogłaszam dzień dzisiejszy Szkolnym Dniem… – tu zastanowiła się chwilę -… Ekumenizmu.

Użyła pierwszego słowa, które kojarzyło jej się z religią, gdyż, jeżeli w telewizji pojawiał się jakiś biskup, to właśnie ekumenizm w jego wypowiedzi występował najczęściej. Pomyślała o sobie z dumą, że dobry władca, nie tolerując dysonansu między swoją wolą a rzeczywistością, czasem, nie mogąc zmienić świata, nagina doń wolę, aby zawsze stanowiły jedność.

– Jest to dzień wolny od zajęć – dodała, licząc, że usłyszy zwyczajny w tej sytuacji aplauz.

Nic takiego nie nastąpiło. Dzieci wpatrywały się w księdza, a ten powiedział po prostu:

– Trzeba być przyzwoitym człowiekiem. To jest trudne, ale trzeba się starać.

Treść słów księdza nie miała znaczenia, jak w pięknej piosence śpiewanej w egzotycznym języku. Dyrektor Oleksiak zobaczyła wszystkie swoje grzechy jak na dłoni, swoją bezwzględność, niesprawiedliwość, czasem nawet podłość – to jednak nic takiego, swoje grzechy jak na dłoni widywała często, patrząc w lustro, topiła je potem w pracy, porządkach, zakupach i plotkach. Teraz po raz pierwszy zobaczyła grzechy w kontekście swojego bycia człowiekiem i poczuła, że chociaż jej grzechy oddalają ją od Pana, to jednak Jezus ją kocha. Kocha ją z jej niesprawiedliwością i podłością, bo nie kocha jej za to, jaka jest, tylko kocha ją za to, że jest. Gertruda Oleksiak padła na kolana, za nic mając dziury, jakie ostry asfalt wyrwie w jej rajstopach.

Pani Celinka już klęczała, poza tłumem uczniów, a z oczu ciekły jej łzy. Nagle zrozumiała wagę czynów, jakich dopuszczała się z kolegą swojego męża, i ogromną wagę dobrej i prawdziwej miłości, jaką darzy ją jej „ślubny". Poczuła nawet współczucie dla kolegi męża, który chyba żywił do niej autentyczne, chociaż nieprawe uczucie. Wiedziała, że spłynęła z niej wina, ciężka wina, z której nie zdawała sobie wcześniej sprawy, traktując swoje zdrady jako nieistotne wybryki. Poczuła się jak ktoś, kto w tym samym momencie dowiaduje się o wyroku śmierci i sekundę później, zanim nawet zdąży w nim wykiełkować beznadziejne poczucie nieuchronności, dostaje zawiadomienie o ułaskawieniu.

Obok klęczała pani Rotter, wdzięczna za to, że może klęczeć.

Z szelestem dżinsowych minispódniczek, stylonowych dresów, z chrzęstem glanów i skrzypnięciem adidasów – na kolana padła młodzież.

Magister Kownacka patrzyła na całą scenę w osłupieniu. Rzeczywistość przerosła najśmielsze (do tej pory myślała – przesadzone) artykuły z „Fikcji i Mitów". Dopiero teraz zrozumiała, jak doniosłą wagę miało jej antyklerykalne hobby – i jaką potęgą dysponują ci, którymi do tej pory raczej pogardzała, niż się ich bała – klechy. Oto stoi i patrzy, jak jeden klecha zahipnotyzował stado gówniarzy – nic to – ale zahipnotyzował jednym spojrzeniem jej szefową i dwie jej koleżanki! Oto klęczą tam i szlochają. Gdyby tylko skinął, pewnie zrobiłyby mu laskę. Ale na nią to nie działa, nie na darmo spędziła młodość w ZMS-ie. Dumnie i pogardliwie spojrzała na księdza. Nie okazując strachu, odwróciła się i ruszyła do domu, napisać e-mail do wszystkich postępowych redakcji. Kiedy była już koło bramy, przypomniała sobie, że jej nowy telefon komórkowy ma wbudowany aparat fotograficzny. Nie wiedziała zupełnie, jak wyciągnie z niego później te zdjęcia, ale poprosi syna sąsiadów i z jego pomocą powinno się udać. Wyjęła więc komórkę i uruchomiła aparat (całe szczęście, włączało się go osobnym przyciskiem). Zrobiła kilka zdjęć, ale nie była przekonana, czy oddadzą dobrze istotę sprawy. Zakasawszy brązową spódnicę, wspięła się więc na słupek, a po pięciu ujęciach uznała, że wystarczy. Zgrabnie zeskoczyła ze słupka – ech, Elwira, w ogóle nie widać po tobie wieku – i nie zatrzymując się już, pomaszerowała ku wiecznej chwale na polu walki z obskurantyzmem.

Ksiądz Janek drugi raz w życiu uwierzył w Jezusa.

– Bardzo dobrze ksiądz załapał sprawę. Niech ksiądz w ogóle nie tyka teologii, bo ta w Drugim Objawieniu, jak ksiądz już zauważył, zostanie zasadniczo zmieniona. Natomiast nauka moralna Kościoła praktycznie nie wymaga poprawek, jeżeli chodzi o to, co wolno, a czego nie. Kwestii wybaczenia i miłości Bożej również nie trzeba prostować, gdyż, w zasadzie, praktyka jest taka sama. Różnica jest w teorii, ponieważ w istocie to nie moja śmierć krzyżowa kogokolwiek odkupiła, tylko każdy własną dojrzałością duchową dochodzi do zbawienia, czyli awansu na wyższy stopień bytowania duchowego. No, a niektórzy nie dojrzewają, i to są właśnie ci, którzy nie zasłużyliby na zbawienie w ujęciu, nazwijmy to sobie, Pierwszego Objawienia. Jeszcze, do księdza wiadomości, pozwolę sobie księdzu wytłumaczyć, czym w istocie jest grzech. Z przykrością stwierdzam, że bliżej niż księdza Kościół byli prawdy Rzymianie, dla których grzech nie był obrazą istoty boskiej, obraza bóstwa była tylko jednym z wielu grzechów, dla Rzymian grzech naruszał substancję świata, wytrącał świat z równowagi. Dlatego, jak ksiądz może sobie u Tacyta przeczytać, rzymski kat gwałcił skazane na śmierć dziewice – ponieważ świat rzymski był tak urządzony, że dziewicy na śmierć skazać nie można. Oczywiście, nie wiedzieli, jak ta substancja świata wygląda, stąd naruszali ją często nieświadomie, nie wiedzieli też, że wygląda tak, jak wygląda, bo w akcie stworzenia taką ją stworzył Bóg. Dodatkowo, przypisywali znaczenie wyłącznie czynom, ignorując intencje. My natomiast wiemy – i ksiądz też wie – że intencja ma ogromne znaczenie. Sama intencja naruszyć może strukturę świata, albowiem świat jest duchowy.