Выбрать главу

– Mam wrażenie, że dopuszcza się pan, panie Trzaska, zasadniczego nadużycia. Próbuje pan wpłynąć na moją decyzję, nie mając do tego ani prawa, ani możliwości. Nie widzę powodu, abyśmy dalej kontynuowali tę rozmowę. Pańskiego brata potraktujemy tak, jak traktuje się każdego innego księdza.

Dobra, księże, pogadamy inaczej.

– Ekscelencjo, ja jednak bardzo nalegam. Niech episkopat nie nadaje temu żadnej oficjalnej formy, ja pojadę na Śląsk, zabiorę Janka, załatwimy mu leczenie, artykuł w „Fakcie" nie pójdzie i nie będzie afery. – Trzaska nawet nie uniósł się z fotela.

– Namawiam pana do zakończenia tej rozmowy, zanim powie pan parę słów za dużo. Ja poniekąd rozumiem pańskie wzburzenie, które zapewne nie wynika z troski o brata, a raczej z troski o pańską karierę, którą konsekwentnie buduje pan na znanym powszechnie fanatyzmie pańskiego ojca – pan ma wszystkie jego zalety, w końcu nazywa się pan Trzaska, a jednocześnie jest pan nowoczesny i pozbawiony wad pańskiego rodzica. Dlatego, mówię, rozumiem pańskie zaniepokojenie i chęć „blokowania" – jak pan to określa – dziennikarskiej aktywności jakiegoś szmatławca. Ale, wybaczy pan, kariera polityczna takiej czy innej rodziny nie może stanowić dla mnie powodu, dla którego miałbym, po pierwsze, pozwolić panu na wpływanie na moje decyzje, a po drugie, dla którego miałbym przekraczać swoje kompetencje, używając rzekomych wpływów w episkopacie. Zegnam pana, panie Trzaska. – Arcybiskup wypowiedział swoją kwestię ze spokojem, po czym wstał zza biurka, dając Andrzejowi znak, że rozmowa skończona. Trzaska nie ruszył się z fotela. Albo będę bezczelny, albo przegram.

– Sądzę, że Ekscelencja powinien jednak mnie wysłuchać. Nie chciałem wcześniej odwoływać się do tego rodzaju argumentów, ale skoro Ekscelencja sam raczył zasugerować, że nie posiadam możliwości wpływania na decyzję Ekscelencji, ośmielam się stwierdzić, że jest nieco inaczej.

Arcybiskup nie usiadł, nie odpowiedział Andrzejowi. Ten, po chwili milczenia, kontynuował.

– Byłem ostatnio u mojego taty. Tata pokazał mi kserokopie pewnych dokumentów. Ich oryginały znajdują się w bezpiecznym miejscu, którego nie znam. W rzeczonych dokumentach przewija się nazwisko Józefa Zęczyka, kapitana Służby Bezpieczeństwa, oraz pseudonim pewnego kleryka, potem księdza, zajmującego dzisiaj poczesne miejsce w hierarchii polskiego Kościoła. Mój tata, który, przyznaję, ma obsesję na punkcie prawdy, zamierza te dokumenty opublikować. Ja natomiast, chociaż również uważam, że opinia publiczna powinna być świadoma takich spraw, sądzę, że jednak decyzję co do takiej publikacji powinien podjąć sam Kościół, nie my, świeccy – chociaż to wir sind die Kirche, prawda?

Ziarkiewicz pozostał zupełnie spokojny, chociaż Andrzej zauważył, że biskup ścisnął szczęki tak mocno, iż zadrgały mięśnie.

– Proszę wyjść – powiedział tylko.

Trzaska wstał z fotela.

– Z Panem Bogiem, Ekscelencjo – powiedział. Wyszedł, spełniając posłusznie życzenie arcybiskupa.

Ziarkiewicz długo siedział w bezruchu, zaciskając tylko szczęki z całej siły i wpatrując się w czarny prostokąt drzwi na białej ścianie. Przypomniał sobie zapomniane i poczuł strach.

– Ksiądz wychodzi?

Proboszcz, w długim płaszczu i birecie, zatrzymał się w drzwiach, usłyszawszy głos swojego wikarego – cudotwórcy. Stał chwilę bez ruchu, wreszcie postawił walizę na podłodze i odwrócił się, by spojrzeć ostatni raz na księdza Jana Trzaskę, na korytarz swojej plebanii w którym przez dwadzieścia lat wieszał palto, odkładał kśynžowsko mycka 1 zzuwał buty i patrzył na mały krucyfiks zawieszony naprzeciwko wejścia. I wzdychał do Jezusa, zmęczony pracą wiejskiego proboszcza.

– Ksiądz wyjeżdża? – ponowił pytanie ksiądz Janeczek.

– No, nic tu po mnie. Wyjeżdżam.

To tak ma wyglądać ten triumf? W złych myślach, które tłumił od roku, z którymi walczył, nie tak to wyglądało. Po prostu – odchodzi, bo on, Janek Trzaska nagle okazał się kimś nadzwyczajnym, przy kim jego proboszczowska mość nie mogłaby już promieniować majestatem? Ale wała, przecież on, Janek, właśnie teraz go potrzebuje! Myślał nawet przez chwilę – co prawda, szybko te myśli odgonił – czyby nie uczynić proboszcza, w akcie pokory – swoim kierownikiem duchowym, którego tak bardzo potrzebował, aby oddzielić to, co zacne, od tego, co podłe w zaszczyconej przez Chrystusa duszy.

Po schodach z piętra, człapiąc, zeszła panna Aldona.

– Farořu, dyć weźće śe aby kůnsek wuštu na droga, jo wům klapšnity zrobja, ja? 1 – powiedziała i nie czekając na odpowiedź, podreptała do kuchni z pętem pachnącej kiełbasy.

Proboszcz westchnął.

– Ksiądz jest tutaj potrzebny, przecież ja nie potrafię administrować parafią! Kto się tym wszystkim zajmie? Zresztą tylko z księdzem mogę porozmawiać… Ja myślałem nawet o jakimś kierownictwie duchowym… – wyrzucił z siebie Trzaska.

– Widzisz, Janek, to nie jest takie proste – odezwał się proboszcz z zaskakującą poufałością. – Mówisz o kierownictwie? Dobra, to słuchaj: nie wiem, co się z tobą dzieje, czy to jest dobre, czy to jest złe, od kogo pochodzi moc, którą masz, też nie wiem. Czuję w sercu, w duszy, że tutaj coś nie gra. A nie mogę przecież przeciwstawić się ludziom ani tobie… To tyle, jeśli chodzi o moje kierownictwo.

– Tylko z księdzem nie mogę porozmawiać, bo księdza… no… nie umiem czytać. Księdza nie widzę. Ja widzę ludzi na wskroś, a księdza nie. Kocika też nie widzę, nie wiem, dlaczego. Innych tak – i wszyscy, których widzę na wskroś, stają mi się odlegli i obcy, bo to jest tak, jakbym ich wszystkich oglądał nago, ale nagością najgłębszą, najintymniejszą, widzę ich obranych z ciała, jakbym był… Bogiem, proszę księdza. To znaczy, to nie ma być bluźnierstwo, tylko porównanie, ksiądz rozumie? – wyrzucił z siebie wikary, podchodząc i chwytając proboszcza za rękę.

Ksiądz Zieliński wyrwał się wikaremu.

– Nie, Trzaska, nie. Nie uwiedziesz mnie. Ja wiem, dlaczego ty nie widzisz mnie i dlaczego nie widzisz Kocika. Mam nadzieję, że się mylę i że Bóg wybrał mnie, abym był dla ciebie tą złą postacią z każdej hagiografii, od której przykrości i zwątpienie dany święty, w tym przypadku ty, znosi z pokorą. Jeśli się mylę, to ktoś może kiedyś doceni, że uwolniłem cię od mojej osoby. Jednak coś mi mówi, Trzaska, że się nie mylę i że to wszystko, co tu się dzieje, nie ma nic ze świętością wspólnego. A w takim wypadku, niech, na Boga, nie ma też nic wspólnego ze mną.

Ksiądz proboszcz Andrzej Zieliński podniósł walizkę, odwrócił się i zszedł po schodkach. Otworzył bagażnik hondy, wrzucił walizkę, wsiadł za kierownicę i nie oglądając się, odjechał.

Pani Aldona wybiegła za nim, dysząc, w wyciągniętej dłoni trzymając owinięte w papier kanapki. Czerwona honda nie zatrzymała się. Księżowska gospodyni wróciła do budynku, wzruszyła ramionami, założyła płaszcz i wymamrotała pod nosem:

– Te klapšnity z wuštym i kyjzům to śe, kapelůnku, zjyće na swašina abo na wjčyeřo, bo faroř tak oroz pojechali, žech byúa juž za ńyskoro. Sam, na byfyju ležům. 1

Rozejrzała się jeszcze wokół.

- Mantel mům, taška mům, paryzol mům – to jo tyš juž půńda, co tu by da śedźeć2

вернуться

1 biret

вернуться

1 Proszę księdza, niech ksiądz weźmie przynajmniej kawałek kiełbasy na drogę, zrobię kanapki, dobrze?

вернуться

1 Te kanapki z kiełbasą i serem to sobie ksiądz zje na podwieczorek albo na kolację, bo ksiądz proboszcz tak nagle pojechał, że już nie zdążyłam. Tutaj, na kredensie leżą.

вернуться

2 Mam płaszcz, mam torebkę, mam parasolkę – to ja też już pójdę, co tu będę siedzieć.