W końcu dotarł do kurii, wpadł zziajany do środka, ksiądz Rafał już czekał. Wielecki rzucił mu płaszcz i biret, wysupłał komputer z plecaka i wbiegł po schodach, przesadzając po trzy stopnie na raz. Przed drzwiami zatrzymał się na chwilę, przygładził ręką potargane włosy, nacisnął powoli klamkę, tak by nie zaskrzypiała – ta odezwała się przeciągłym jęknięciem. Popchnął drzwi i sopran klamki uzupełnił donośny alt suchych zawiasów. Wielecki zamknął oczy, odetchnął głęboko i wszedł do środka.
W sali konferencyjnej gliwickiej kurii zebrał się kwiat polskich następców apostołów. Zjechali prawie wszyscy biskupi ordynariusze, wyłączywszy tych, którym przeszkodziły w tym nadzwyczajne obowiązki lub choroba – ci wysłali swoich sufraganów. Byli książęta Kościoła, jeszcze nie tak dawno wybierający namiestnika Chrystusa na ziemi, wrzucając kartki, które przemieniły się w biały dym nad Watykanem. Byli arcybiskupi znani z telewizji, ulubieńcy dziennikarzy, którzy mieli coś do powiedzenia na każdy temat, i byli ci, których na ulicy nikt by nie poznał, chociaż w istocie rządzili Kościołem w Polsce.
Wszyscy już siedzieli przy długim prostokątnym stole, na którym zapobiegliwi księża obsługujący konferencję ustawili wodę mineralną, ciastka i owoce.
Ksiądz Marcin uśmiechnął się przepraszająco, najciszej jak umiał zajął miejsce przy stole, rozłożył laptop i zaczął szarpać się z kablami od zasilania i multimedialnego projektora, usiłując podłączyć do komputera rzutnik.
Biskup gliwicki, bezpośredni przełożony Wieleckiego, zgromił go wzrokiem, wstał, odchrząknął i zaczął:
– Drodzy bracia w posłudze apostolskiej! Zebraliśmy się na tym nadzwyczajnym zgromadzeniu, aby uporać się z niemałym problemem, który powstał w jednej ze zwykłych, śląskich parafii, w Drobczycach, przy kościele pod wezwaniem Ścięcia Jana Chrzciciela. Sądzę, że wszyscy znamy tutaj z grubsza medialny obraz sprawy, ale, dla jasności sytuacji, obecny tutaj ksiądz Wielecki przedstawi nam wyniki naszego własnego badania problemu, abyśmy mogli łatwo oddzielić prawdę od faktów medialnych.
Ksiądz Wielecki podłączył już projektor, teraz starał się go uruchomić. Biskupi uśmiechali się dyskretnie, ale w końcu powieszony na ścianie ekran rozświetlił się tapetą Windows. Jeszcze kilkanaście sekund biskupi musieli obserwować, jak ksiądz nerwowo przegląda foldery w poszukiwaniu pliku – i w końcu jest, jan_trzaska_prezentacja.ppt, ksiądz kliknął, włączył pokaz slajdów i ekran wypełniło duże czarno-białe zdjęcie prymicyjne księdza Jana Trzaski.
– Od razu przechodzę do rzeczy. Ksiądz Jan Trzaska, syn Andrzeja Trzaski, znanego skądinąd działacza, najpierw solidarnościowego, potem różnych organizacji o charakterze mniej lub bardziej prawicowym… – Klik w spację i na ekranie wyświetla się kolejny slajd, uśmiechniętego Andrzeja Trzaskę za ramiona ściska papież Jan Paweł II, na płycie warszawskiego lotniska.
Arcybiskup Ziarkiewicz wymruczał coś pod nosem, notując parę słów na kartce i podsuwając kartkę do przeczytania towarzyszącemu mu księdzu. Wielecki zrobił pauzę na dwie sekundy, spoglądając na arcybiskupa. Po zgromadzonych przy stole biskupach przebiegł cichy szmer, Wielecki ucieszył się w duszy, że sytuacja została zrozumiana, Ziarkiewicz ostentacyjnie spojrzał w sufit, ignorując jakoby całe poruszenie. Ksiądz kontynuował, czytał wyraźnie, powoli, głosem nużącym i monotonnym:
– Po drugim zawale Andrzej Trzaska zaprzestał działalności politycznej. – Spacja, nowy slajd, dystyngowana, tęga pani profesor. – Matka, Joanna z Rabczyńskich Trzaska, nauczycielka. – Slajd, rodzinne zdjęcie, chudy i wysoki Janek, a obok dobrze zbudowany mężczyzna, mocna szczęka i pewność siebie wypisana na twarzy. Starszy brat Andrzej, biznesmen i polityk. Ksiądz Jan Trzaska po ukończeniu liceum rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim, porzucił je po pierwszym roku i wstąpił do seminarium. Seminarium ukończył z doskonałymi wynikami, acz po drodze wyniknęły pewne problemy z dyscypliną. Nie były to – spacja, na slajdzie dokument z pieczęcią seminarium – co warto zauważyć, kłopoty typowe, w stylu nieodpowiednich przyjaźni z kobietami, nadużywania alkoholu, et cetera, lecz raczej buntowniczy charakter, sprzeciwiający się dyscyplinie w nauce i modlitwie. Jak wynika z zapisków ojca duchowego, który opiekował się księdzem Trzaską, razem pokonali te niewłaściwe dla kapłana odruchy; ówczesny kleryk Trzaska skutecznie ćwiczył się w pokorze. Po ukończeniu seminarium rozpoczął studia filozoficzne, które miały zakończyć się doktoratem, przerwał je, kiedy został skierowany do parafii w Drobczycach – spacja, klasycystyczna plebania z osiemnastego wieku, otoczona ogrodem – w której, jak wiemy, pozostaje do dzisiaj…
Przeciągłe spojrzenie na arcybiskupa Ziarkiewicza.
– Jeżeli chodzi o cechy charakteru księdza Trzaski, należy podkreślić przede wszystkim inteligencję i erudycję, po części wyniesioną z domu, w jakim dorastał, po części wrodzoną, po części wypracowaną. Ksiądz Trzaska był niewątpliwie materiałem na doskonałego katolickiego naukowca i jego nauczyciele z seminarium co do jednego zgadzają się, że byli – niektórzy nadal są – przekonani, że nasz ksiądz zostanie wybitnym profesorem i katolickim filozofem. Jesteśmy w posiadaniu pliku komputerowego zawierającego prawie skończoną książkę – spacja, slajd, pierwsza strona eseju – której autorem jest ksiądz Trzaska. W naszej opinii jest to znakomite, chociaż zdradzające jeszcze pewną niedojrzałość i niepotrzebną radykalność sądów, dziełko popularnofilozoficzne. Temperament ksiądz Trzaska miał porywczy, zdarzało mu się tracić panowanie nad sobą i na przykład w towarzystwie świeckich używać języka, hm, zupełnie nieprzystojącego osobie konsekrowanej. Skłonności do nałogów, niewłaściwego towarzystwa – nie zdradzał. Stosunki z kobietami jak najbardziej poprawne, wiemy o paru licealnych sympatiach księdza, które, jak się zdaje, pozostały nawet wtedy w sferze obyczajowej i moralnej przyzwoitości. Od czasu wstąpienia do seminarium żadnych bliskich znajomości nie zawarł, stare przyjaźnie pielęgnował, zachowując jednak odpowiedni dystans, co wszyscy skwapliwie potwierdzają.
Na parafii w Drobczycach obowiązki swoje spełniał jak należało, nie był konfliktowy, proboszczowi okazywał posłuszeństwo i szacunek. W zasadzie nic nie można mu zarzucić.
Zdaje się, że sytuacja, z jaką mamy do czynienia, rozpoczęła się dwudziestego listopada bieżącego roku, w szkole, w której ksiądz Trzaska był katechetą. Młodzież spontanicznie zgromadziła się na szkolnym boisku w czasie godzin lekcyjnych i w wielkim skupieniu wysłuchiwała nauk moralnych księdza. Nauczycielki, które zeszły, aby wezwać młodzież do powrotu do klas, natychmiast same uległy, powiedzmy, czarowi słów, jakie ksiądz Trzaska głosił. – Slajd, niewyraźne zdjęcie zrobione telefonem komórkowym, nad tłumem dzieci zgromadzonych na boisku góruje czarna figurka. – Zdaje się że ksiądz posiada dar zaglądania w ludzkie serca, z relacji wiarygodnych świadków, które są do wglądu, wynika, że ksiądz Trzaska widzi całość człowieczeństwa ludzi, którym się przygląda, tak jak my widzimy fizyczną powłokę.
Po spontanicznym zgromadzeniu w szkole, z którego, jak się zdaje, ksiądz Trzaska po prostu uciekł, przerażony siłą własnych słów, młodzież wróciła do domów i opowiedziała o wszystkim rodzicom. Ci, którzy uwierzyli słowom dzieci, ruszyli na plebanię, aby obejrzeć tego nadzwyczajnego księdza, pozostali przerazili się, że ich dzieci zostały poddane jakiejś manipulacji, udali się na plebanię, aby wyjaśnić sprawę. W każdym razie po kilku godzinach pod drobczycką plebanią zgromadził się spory tłum, poruszony, nerwowy, rozdyskutowany. – Spacja, slajd, zdjęcie parafii, zgromadzeni w grupkach ludzie. – W końcu, sceptycy zaczęli brać górę i ludzie poczęli dobijać się do drzwi plebanii. Otworzył im ksiądz Trzaska osobiście, przemówił i nastrój tłumu zmienił się natychmiast. Podobno, wedle relacji proboszcza, sam widok księdza Trzaski spowodował, że ludzie zamilkli, aby nie uronić ani słowa. Zabrano księdza natychmiast do nieodległego kościoła, postawiono – dosłownie: zabrano i postawiono, ksiądz Trzaska nie szedł, lecz był niesiony na ramionach swoich parafian – na ambonie i przez całą noc, na zmianę, odmawiano różaniec i słuchano nauk księdza. Rano część ludzi odeszła spać, ale zastąpili ich inni, po wikarym nie było znać żadnych śladów zmęczenia, parafia w zasadzie zamarła. Wierni nie szli do pracy, w szkole nie odbywały się lekcje, zajmowano się tylko tymi niecodziennymi rekolekcjami.