Przez audytorium przeszedł szmer. Stosunki między biskupami były materią delikatną. Biskup Rydz użył wyrażenia „kłamliwe" pod adresem redaktora Szepetyńskiego, który, jak mawiano, prosi arcybiskupa Ziarkiewicza o pozwolenie na opublikowanie nawet recenzji z dobranocki i który służy arcybiskupowi do głoszenia opinii i poglądów, jakich nie wypada publicznie wypowiadać metropolicie. Jeżeli nie stanowiło to jeszcze casus belli, były to co najmniej demonstracyjne manewry przy wrogiej granicy.
– Jeżeli przyjmiemy, powiedzmy, „wersję" redaktora Szepetyńskiego, ta sama gazeta za tydzień zamieści kolejny, umówmy się – uzasadniony, panegiryk na cześć księdza Trzaski, jednocześnie nie pozostawiając na nas – a przede wszystkim na Kościele – suchej nitki.
– Od kiedy to biskupi mają się kierować opiniami szmatławych gazet, z gołymi babami na ostatniej stronie? – Ziarkiewicz ponuro przerwał Rydzowi.
– Księże arcybiskupie, gazeta jest oczywiście szmatława, lecz w tym przypadku dobrze diagnozuje nastroje społeczne, których nam, pasterzom Kościoła, nie wypada lekceważyć. Mam nadzieję, że arcybiskup Michalczewski zgodzi się ze mną w tej kwestii i ogólnie, z moją opinią na temat sprawy księdza Trzaski.
Pasterze Kościoła, zgromadzeni przy stole, odetchnęli z ulgą, gdyż sytuacja nareszcie wydała im się klarowna. Nie była jasna tylko dla młodego księdza, jednego z sekretarzy sufra-gana archidiecezji wrocławskiej. Żółtodziób zapytał swojego kolegę, dlaczego nagle zapanowało takie poruszenie. Korzystając z faktu, że siedzą przy samym końcu konferencyjnego stołu, a ich preceptor zajęty jest dumaniem nad tym, czy siostrom prowadzącym ośrodek dla upośledzonych lepiej kupić mercedesa vito czy forda transita, i nawet ukradkiem przegląda schowane między notatkami oferty salonów samochodowych, starszy kolega, zaczął szeptem referować polityczny rozkład sił w Konferencji Episkopatu:
– Sprawa jest prosta. Większość biskupów nie skłania się ani ku stronie postępowej, ani ku stronie konserwatywnej, czasem nawet podważając zasadność dokonywania takich podziałów. Kiedy mają zająć stanowisko w konkretnej kwestii, są jednak często sparaliżowani decyzyjnie, gdyż z tajemniczych powodów zależy im na utrzymaniu jakiejś dziwnej równowagi między siłami postępu i reakcji, których, jakoby, wcale nie ma. Dlatego zwracają bardzo dużą uwagę na środowisko Ziarkiewicza, jednoznacznie identyfikowane jako postępowe, oraz na środowisko arcybiskupa Michalczewskiego, czyli na konserwatystów. Sprawa wygląda inaczej, kiedy chodzi o kapowanie es-bekom na swoich braci w kapłaństwie, tutaj podziały przebiegają w poprzek podziału na tradycjonalistów i postępowców, ale w kwestii księdza Trzaski to ten podział jest istotny. Niewiele ich obchodzi meritum, zastanawiają się tylko, kogo poprzeć. Stanowisko Ziarkiewicza znamy z gazety, wiemy więc też, niejako automatycznie, jakie będzie stanowisko Michalczewskiego. Biskupi odetchnęli z ulgą, gdyż uznali, że skoro Rydz, który generalnie uchodzi za nieformalnego przywódcę „Bagna" i dlatego jego pozycja jest dalece silniejsza, niż wskazywałoby na to jego formalne miejsce w hierarchii…
– Bagna? – zapytał młody ksiądz
– Nie uczyli cię w seminarium historii? No to ja cię też nie będę uczył. Poszukaj sobie, w rewolucji francuskiej. A więc, kiedy biskup Rydz zaatakował Ziarkiewicza, uznali, że w tym przypadku popieramy konserwatystów i ucieszyli się, że już wiedzą, co robić. Teraz wystarczy, że Michalczewski zabierze głos, i sprawa będzie jasna.
Arcybiskup Michalczewski nie spieszył się wcale. Przejrzał spokojnie swoje notatki, nie zwracając uwagi na wyczekujące spojrzenia hierarchów. W końcu, po paru minutach podniósł wzrok i udał zdziwienie, że tylu ludzi mu się przygląda. Poprawił okulary, podnosząc je z czubka nosa wyżej. Młody ksiądz, który właśnie został pouczony w kwestii polityki w episkopacie, prawie zakrztusił się ze śmiechu, gdyż arcybiskup gestu podniesienia okularów dokonał środkowym palcem, w wyniku czego dłoń ułożyła mu się w gest powszechnie uznawany za obelżywy. Konserwatywny biskup tego nie zauważył. Zabrał głos:
– Nie próbuję podawać w wątpliwość prawdziwości raportu, który przedstawił nam ksiądz… – biskup zawiesił głos, dając do zrozumienia, że nie pamięta nazwiska.
– Wielecki – powiedział ksiądz Wielecki z wyrzutem.
– Wielecki. A więc, zakładamy teraz, że wszystkie opisane wcześniej sytuacje miały rzeczywiście miejsce. Skąd jednak wiemy, kto stoi za tą serią cudownych zdarzeń? Czy optymistycznie zakładając, że cuda te dokonywane są Boską mocą, nie okazujemy się, jakby to powiedziała młodzież, skończonymi naiwniakami?
Młodzież, która tak by powiedziała, doczekała się już wnuków, księże arcybiskupie – pomyślał sekretarz biskupa wrocławskiego.
Arcybiskup Ziarkiewicz spojrzał znad okularów na swego głównego protagonistę i nie prosząc o udzielenie głosu, powiedział:
– Ksiądz arcybiskup Michalczewski, nasz inkwizytor, oczywiście raczył uznać owe rzekome cuda za efekt działalności szatana, którego ksiądz arcybiskup zapewne imaginuje sobie jako włochatego stwora z rogami i ogonem.
– Niechże sobie Ekscelencja daruje złośliwości – uciął Michalczewski.
– Dobrze już, dobrze. Zwłaszcza że wydaje mi się, iż różniąc się co do diagnozy, zgodzimy się w kwestii zalecanej kuracji. Moim zdaniem, należy zachować jak najdalej idącą powściągliwość w wyrażaniu opinii na temat sprawy księdza Trzaski, zalecić wiernym ostrożność w zwracaniu się do rzeczonego księdza, a samego księdza Trzaskę skierować do jakiegoś odosobnionego klasztoru, aby do czasu wyjaśnienia sprawy poświęcił się modlitwie.
– Zgadzam się – powiedział krótko arcybiskup Michalczewski, nie znajdując przyjemności w napawaniu się tembrem własnego głosu.
– No to się mają biskupi z pyszna teraz – wyszeptał nauczyciel polityki młodemu księdzu do ucha. – Siły postępu i reakcji zwarły szeregi w opozycji do umiarkowanych. Tak było, ale nie w Kościele, tylko w Niemczech, i to osiemdziesiąt lat temu. Chociaż i u nas, poniekąd, jak się różni dziennikarze zabrali za lustrowanie biskupów.
– O czym ksiądz znowu mówi? – odszepnął księżyk w przestrzeń, półgębkiem, nie odwracając wzroku od przemawiających następców apostołów i poprawiając mankiety koszuli, wystające elegancko spod rękawów sutanny.
– No, nieważne, nieważne. Ważne, patrz teraz, chłopcze, jak się będą biskupi dusić i gotować, cóż by tu zrobić, skoro już nie trzeba dbać o równowagę, a trzeba podjąć decyzję co do meritum. Nic nie zrobią, nie ma szans, nie postawią się Michalczewskiemu i Ziarkiewiczowi razem wziętym – a oni, swoją drogą, muszą być nieźle zdziwieni swoją koalicją – szeptał dalej cicerone po krętych ścieżkach kościelnej hierarchii.
Księża biskupi, arcybiskupi i kardynałowie zaczęli wszyscy naraz przemawiać, ktoś podniósł głos, ktoś uderzył dłonią o blat.
Dwaj księża sekretarze pomocniczego biskupa diecezji wrocławskiej wymknęli się na korytarz, korzystając z zamieszania, ignorowanego przez ich preceptora, który podjął już decyzję, że siostrom kupi forda, bo mercedes jednak nie przystoi, a teraz między notatkami ukrył tomik z esejami Chestertona i czytał sobie, uśmiechając się pod nosem, co jego bracia w biskupstwie interpretowali jako nieme komentarze do toczącej się dyskusji.