Выбрать главу

Ksiądz Janeczek po tej dobrowolnej, intymnej introspekcji, która w parę sekund objawiła mu sześćdziesiąt lat życia człowieka, co przebył drogę od bestii do świętego, zrozumiał, dlaczego górnicy przywieźli go na dół. Teofil Kocik musiał się domyślić albo wyczuł obecność i sprowadzili go do tutaj, do tego pustelnika – świętego, żeby go sprawdził. Dalej, niech sprawdza.

– Wyjdźcie stąd już – powiedział Bogislav do górników. Zapanowały ciemności.

– Raz przyszedł do mię Chrystus – kontynuował chrapliwym głosem i dziwną polszczyzną. – A ja mu powiedział: wypierdalaj! Wypierdalaj mi stąd, gnoju! I on poszedł sobie wtedy. Bo ja wiedział, że nie jestem godzien oglądać Chrystusa w tym życiu. A skoro niegodzien ja oglądać Chrystusa, to jakże on mi się mógł pokazać?

Zamilkł. Podziemną pustelnię wypełniła cisza, jakiej nigdy nie słyszy się na powierzchni, cisza absolutna i ciemna. Zostali naprzeciwko siebie, jakby obdarci z ciał. Głos pustelnika, nie łamiąc tej ciszy, rozbrzmiał naraz w głowie księdza Janka.

– Miałby nas Bóg oszukać? Miałby zwieść swój Kościół i kazać nam przez dwa tysiące lat wierzyć w nieprawdę?

Nie! Ależ tak! – myśli ksiądz Janeczek.

– Czyś święty? Czy duszę masz tak czystą, abyś przystąpić mógł do komunii? To może każdy człowiek, kiedy zmyje z siebie grzech w sakramencie pokuty. Cóż więcej trzeba, niż mieć Jezusa w sercu, jeść jego ciało i pić jego krew? Czy trzeba mieć jeszcze Jezusa w swojej izbie? Grzech narusza porządek Boży…

Objawił mi się przecież! Tak po prostu, przyszedł, bo może i mu wolno!

– Dał ci moc. Patrzenia w ludzką duszę, przeszywania jej na wskroś. Coś więcej, niż mieli najwięksi spowiednicy – ale dał ci tę moc i nie związał jej nijak z sakramentem pokuty. Możesz w ludziach czytać, a potem pisać o tym gazecie, nie? Nie nałożył na nią wędzideł, jakie nałożył na każdego z kapłanów -tajemnicy, przebaczenia, bycia boskim uchem.

Uzdrawiałem! Chore dzieci!

– Wszedł do ciebie przez furtkę twojej pychy. Obmacał cię dokładnie od wewnątrz i wyczuł, co cię boli, po czym po prostu nacisnął. Ty – filozof, z dobrej, warszawskiej rodziny. Kapłan studentów, powiernik tajemnic ludzi mądrych, wytwornych i światłych, ty, na wsi! Śląskiej wiosce, zamieszkanej przez ludzi suchych, obojętnych i głupich. Rzucił ci więc przynętę – oto przychodzę do ciebie, osobiście, Bóg do człowieka, twarzą w twarz, upokarzam się, aby być równym tobie. Ciebie, spragnionego, nie trzeba było długo przekonywać, abyś napił się z tego źródła. W jednym cię nie okłamał, bo tego nawet on nie może. Nie powiedział nic o Eucharystii, bo tkanki tego cudu nic nie może naruszyć. Jesteś kapłanem i co dzień dokonujesz największego cudu, co powtarza się we wszystkich kościołach na całej ziemi, bierzesz do ręki chleb i w twoich palcach zamienia się w ciało naszego Boga. Ty, najbliższy świadek i poruszyciel tego cudu – na każde twoje życzenie Chrystus przychodzi – uwierzyłeś w kuglarskie sztuczki. A wszędzie indziej: kłamał – mało tego, przyznawał się do kłamstw, bo jeżeli w twoim pokoju mówił prawdę, to kłamał dwa tysiące lat temu w Palestynie, i na odwrót. Przyznawał ci się więc otwarcie – jestem kłamcą, wielkim kłamcą, oszukałem te miliardy ludzi, którzy zasiedlili ziemię. A kto jest kłamcą, kapłanie?

Nie, musisz się mylić. Uzdrawiałem. Dziewczynka, mała, chora na białaczkę, w hospicjum. Taka mądra, która wiedziała, czego w życiu nie zasmakuje i czego nie zobaczy. Widziałeś wdzięczność w jej oczach, kiedy odebrałem jej chorobę? To ma być złe?

– Człowieku małej wiary! Otwarłeś następną furtkę dla niego. Ile razy myślałeś, patrząc w tej waszej telewizji na głodujące dzieci albo na dzieci zdeformowane, co rodzą się i przerażają swoje matki – jak Bóg może na to pozwalać? Tylko dlatego, że nie udaje ci się tego pojąć, zarzucasz Bogu okrucieństwo? Czyś szalony? Kiedy matka nie pozwala dziecku bawić się na parapecie otwartego okna, maleństwo może sobie myśleć, że matka jest okrutna, ale tyś jest dorosłym mężczyzną, kapłanem Kościoła, i ty pozwalasz sobie poprawiać wyroki Boga?

W korytarzu zamigotała lampka. Czwartek zajrzał do pustelni.

– Fater, to juž bydům dwje godźiny. Wjela ješče? 1

Dwie godziny! W ciemności i ciszy, ksiądz Janek miał wrażenie, że upłynął może kwadrans.

– Już. Przyjdźcie za pięć minut, będzie msza. A teraz, księże, niech mnie ksiądz wyspowiada.

– Ja mam ojca spowiadać? – krzyknął wikary. – Na mnie przecież spoczywa wielki grzech!

– A cóż to ma do rzeczy? Niech ksiądz siada tutaj i spowiada. Wikary usiadł obok pustelnika i nagle dotarło do niego, że

Bogislav nie śmierdzi. Człowiek, który od sześćdziesięciu lat mieszka pod ziemią, nie myje się – nie śmierdzi. W korytarzu cuchnęło, w samej kawernie również unosił się zapach dusznej stęchlizny, ale sam pustelnik był bezwonny.

– Pamięta ksiądz formuły po łacinie?

Ego ti absolvo…

– Pamiętam – odpowiedział. I zaczęli.

Przed księdzem otworzył się świat wycia w ciemność, świat przerażającej samotności, którą co raz przerywają jeszcze bardziej przerażające odwiedziny stworów, jakim widać do podziemnej pustelni jest całkiem blisko. Świat strachu i pokrytych łuskami łap, które z nienawiści do wszystkiego co święte zatykają usta i nos śpiącemu. Świat ogromnej, skręcającej tęsknoty za złotym łanem pszenicy, dłonią w dłoni ojca i dotykiem kłosów, słońcem, które sprawia, że włosy schną natychmiast po wyjściu z rzeki. Świat najstraszniejszych pytań: a jeśli to wszystko na marne? I kiedy nacisnął spust, a ciało dziewczyny drgnęło, szarpnięte kawałkiem ołowiu. I przychodzą do niego wszyscy, których kiedyś zabił – to kiedyś jest tak odległe, dla księdza Bogislav równie dobrze mógłby opowiadać mu o bestialstwach wojny galijskiej – a on się ich boi, drży z przerażenia, że chwycą go i pociągną do piekieł, do których z podziemi jest tak blisko.

– Ego te absoho a peccatis tuis. In nomine Patris, et Fiili, et Spiritus Sancti, Amen. 1

Głowa pustelnika opiera się na ramieniu księdza, Boży człowiek szlocha, kiedy ręce kreślą znak krzyża, towarzysząc łacińskim słowom. Oto moc zaklęta w słabość, porażka w zwycięstwie, wielkość w małości, świętość w grzeszności. Zbrodniarz, który pokutuje za grzechy swoje i całego świata. Kameduła piekieł, zakopany w podziemiach, który na milczenie skazał nie tylko swe uszy, ale i oczy na wieczną ślepotę.

Górnicze lampki rozświetliły boskie ciemności. Górnicy układają w celi, pod węgielną ścianą ołtarz, zapalają na nim świece. Wręczają księdzu Janeczkowi stary mszał.

I w piekielnych czeluściach, prawie dotykając piętami rogów samego Władcy Much, ksiądz Janeczek odprawia Ofiarę, po łacinie, w starym, trydenckim rycie z mszału pustelnika, do którego nie dotarło jeszcze aggiornamento. Kiedy w palcach unosi do góry kawałek opłatka skradzionego z kościoła przez wariata, zmielone ziarna sklejone wodą, które zamieniają się w samego Boga, wraca doń wiara i spokój.

Udzielił komunii pustelnikowi i klęczącym górnikom, w podziemnej dziupli zapanowała cisza przerywana tylko cichym mamrotaniem, jakie wydobywało się z pomiędzy warg Bogislava.

– Pokonasz go ogniem, dwoma płomieniami. Jeden musi palić się przy twoim sercu, schowaj tam hostię, tym pokonasz go w sobie. Drugi, ziemski ogień, niech spali postać, którą przybrał.

Ksiądz chowa konsekrowane hostie do puszki. Wiesza ją sobie na szyi. Oczy Teofila Kocika płoną, bo Teofil słyszy, jak robaki przesuwają się między kamieniami i jak szepczą do siebie diable tajemnice. Słuchał ich, kiedy wracali czarnymi chodnikami, słuchał ich nawet w windzie, mimo łoskotu biegnących przez bloki lin i łańcuchów, ich głosy, zaaferowane i przestraszone, umilkły dopiero, kiedy wyjechali na powierzchnię.

вернуться

1 Ojcze, to już dwie godziny. Ile jeszcze?

вернуться

1 Ja odpuszczam ci twoje grzechy. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.