Выбрать главу

– I co ty na to?

W słuchawce zapanowała cisza przerywana tylko ciężkim oddechem Andrzeja Trzaski seniora.

– Nie wiem, Jędruś – powiedział w końcu ojciec. – Nie wiem. Może to dobrze, żeś mi te dokumenty wykradł i opublikował, może ja niesłusznie to odkładałem na przyszłość, na święty nigdy. Tylko – nie wiem, boję się o Janka. Nie o to nawet, że on już żadnej kariery w Kościele nie zrobi, ale o to, żeby go nie skrzywdzili jakoś. On jest taki delikatny, wiesz, Jędrek?

– Wiem, tato. Dlatego musiałem to zrobić.

– Może masz rację. Teraz musisz za niego walczyć. Trzymaj się, synku.

– Do widzenia, tato.

Ledwie zdążył odsunąć komórkę od ucha, a ta rozdzwoniła się znowu. Spojrzał na wyświetlacz – pulsujące czerwone serduszko i imię, „Kasia". Patrzył bezmyślnie w wyświetlacz przez chwilę, wahał się, ale odebrał.

– Andrzej, wróć do domu, proszę cię… – powiedziała cicho.

Milczał.

– Andrzej…

Nie mógł z nią rozmawiać. Przerwał połączenie, trzaskając klapką telefonu, ale sumienie zakłuło go tak mocno, że zaraz otworzył ją z powrotem i szybko napisał SMS-a: „Przepraszam, Kasia. Kocham Cie. Bede za cztery godziny". Dopił kawę, patrząc na te osiem słów, jakby decyzja o powrocie do Warszawy nie powstała w jego głowie, jakby pochodziła z zewnątrz i tylko przypadkiem trafiła na wyświetlacz komórki, którą trzymał w ręku.

Nacisnął „wyślij".

Małgosia Kiejdus poznała najpierw samochód, sportową alfę romeo, a potem dopiero kierowcę. Minęli się powoli, ledwie tocząc się po asfalcie, patrzyli na siebie przez parę minut, ale żadne z nich nie opuściło szyby.

Małgosia zapomniała o nim zresztą już w momencie, kiedy zniknął jej z oczu. Cała jej uwaga koncentrowała się na zawiniętej w koce, cicho oddychającej dziewczynce na ciasnym tylnym siedzeniu samochodu. Dziewczynka dobrze rozumiała, co się dzieje: właśnie odebrano jej prezent, którego nigdy nie powinna dostać. Wiedziała również, że nie rozumie tego ciocia, która kurczowo trzyma kierownicę i kiedy tylko ma kawałek wolnego asfaltu, wyciska wszystko z silnika, byle szybciej, byle bliżej do szpitala w Łodzi. Ania interesuje się samochodami, ciociu, z tego jeden cztery litra nic więcej ciocia nie wyciągnie, w końcu to tylko osiemdziesiąt koni.

Kiedy już tam są, pod samym wejściem, Ania czuje jeszcze, że ciocia niesie ją na rękach, kładą ją gdzieś na łóżku, kłują venflonami, wsączają w żyły sole i leki, bez sensu, to jak lać olej do dawno zatartego silnika, pomóc może co najwyżej na sumienie, i to nie jej. A potem świat ciemnieje. Jeszcze twarz cioci.

A Małgosia stała na korytarzu i patrzyła w oczy swojej siostrze, a Ala Kiejdus-Bilińska, która wybiegła z pracy, nie zważając na protesty szefa i kolegów, i przyjechała, trzęsąc się z poczucia winy, nie wierzyła własnym uszom.

– Zabrałam Anię z hospicjum. Do księdza, tego co był sławny przez jakiś czas, żeby ją uzdrowił – pierwszy raz w życiu bała się własnej siostry.

– Ty, do księdza zabrałaś? Jasne. Bredzisz, dziewczyno? Gdzie jest Ania?

– Teraz się zorientowałaś? Twoja córka umierała, a ty dopiero po trzech dniach dowiadujesz się, że jej nie ma? Ania nie żyje, mówiłam ci już – powiedziała Małgosia.

– Ja nie umiałam… – Ala nie potrafiła wydusić z siebie więcej słów, więc uderzyła siostrę w twarz.

Nie spodziewała się, że siostrzyczka ma tyle siły. Cios otwartą dłonią, który spadł na jej twarz, nie był tylko symbolicznym spoliczkowaniem, które ranić ma raczej dumę niż ciało – Ala uderzyła ją potężnie. Delikatna tkanka wyścielająca policzek rozdarła się o zęby i Małgosia poczuła, jak usta wypełnia jej krew. Zachwiała się i usiadła ciężko na krześle. Ala odwróciła się na pięcie i odeszła. Małgosia pocałowała martwą siostrzenicę i uciekła ze szpitala, najszybciej jak potrafiła.

Została sama w swoim nowoczesnym mieszkaniu, prosto z wnętrzarskiego żurnala, w swoim mieszkaniu pustym i samotnym. Bez siostrzenicy. Bez siostry. Bez pracy, którą rzuciła w sposób uniemożliwiający próbę powrotu (koniec z tym, es-beku pierdolony jeden – legitymacja z trzaskiem ląduje na blacie naczelnego biurka). Bez wiary, którą na krótko zyskała, by utracić, kiedy jedyny ksiądz, jakiemu w życiu zaufała, okazał się perfidnym, szatańsko podłym szarlatanem.

Małgosia, Małgośka, chyba się, kurwa, nie poddajesz?

Zrobi to. Za jej okrutnie zdradzoną siostrzenicę. Za siostrę, najlepszą i jedyną przyjaciółkę, którą właśnie straciła. Za samą siebie, za swój zniszczony świat.

Napisze ten artykuł. Pojedzie tam, chociażby miała tam zamieszkać na pięć lat, i odkryje wszystko. Dowie się wszystkiego, wszystko zrozumie, odsłoni, a potem napisze wielki artykuł. I biskup ze Szczecina, który obmacywał chłopców w seminarium, to będzie przy jej artykule ledwie ploteczka. Zrobi coś, co zatrzęsie tą instytucją pełną podłych ludzi, napisze wielki reportaż, który kupi od niej każda gazeta, za każde pieniądze -skoro monarchia we Francji mogła upaść przez aferę z naszyjnikiem Marii Antoniny, to ona, Małgośka, zrobi aferę, która będzie takim naszyjnikiem dla Kościoła w Polsce. Poświęci się temu całkowicie, zrobi wszystko, co będzie trzeba. Będzie trzeba kogoś przekupić – bardzo dobrze, sprzeda mieszkanie, kupiec jest, chodzi koło niego od dawna. Zaraz zadzwoni do lokatorów, którzy mieszkają w jej starej kawalerce, że mają się wynieść, bo ona przenosi się ze swojego apartamentu z powrotem do tych trzydziestu dwóch metrów kwadratowych z kuchnią. Trzysta tysięcy chyba styknie, prawda? A jeśli pieniądze nie wystarczą – bardzo dobrze, ona, Małgośka, nie ma żadnych oporów. Może komuś obciągnąć, jeśli będzie trzeba. Żaden problem. W końcu, dawała się pieprzyć facetom tylko po to, żeby ją lubili, może więc dać dupy komuś po to, żeby oddać światu sprawiedliwość. O, chociażby ta Walewska – dawała się rżnąć kurduplowi z Korsyki, żeby ten uratował Polskę, i w tej zasranej katolickiej Polsce została bohaterką narodową. Nikt jej nie mówi, że się kurwiła. Ona, Małgosia, może się skurwić, żeby załatwić katoli, nie ma sprawy. Może nawet będzie przyjemnie. Prawicowe wyposzczone chłopaki są dobre w łóżku.

Nie miała samochodu, nie dociekała nawet, co się stało z jej ukochaną tigrą po wypadku. Ktoś pewnie zabrał, wyklepał i sprzedał jako bezwypadkową. Albo na części. Siostra zabrała swój samochód, którym Małgosia ostatnio jeździła, ale jest jeszcze coś. Jeden z jej kolegów, który przez pewien czas mienił się „jej facetem", w akcie dobroduszności dał jej do dyspozycji małego miejskiego mercedesa klasy A – zabrał go potem, oczywiście, kiedy ich drogi się rozeszły, ale Małgosia ciągle gdzieś ma kluczyki do tego samochodu. No, przydasz się przynajmniej do czegoś, skurwysynu.

Minęło kilka tygodni i mieszkanie zostało sprzedane, pieniądze spłynęły na konto, lokatorzy zostali bezwzględnie wywaleni z kawalerki, wszystkie potrzebne graty przewiezione z powrotem do tej klitki, w której Małgosia wszystko zaczynała, dwanaście lat temu. Grafikowi ze swojej byłej pracy obiecała, że pójdą razem na kolację, jeśli zrobi jej kilka dobrych legitymacji prasowych, obietnicy nie dotrzymała, ale legitymacje były. Zrobiła kompletny research, prasa krajowa, prasa lokalna, listy dyskusyjne, strony fanowskie, wszystko opracowane zgodnie z najlepszą, dziennikarską taktyką, wszystko ładnie posegregowane w eleganckich folderach w laptopie. Wiedziała wszystko o księdzu Trzasce, ma przygotowane kompletne dossier. Z jej portretu wyłonił się porządny i skromny człowiek. Tym bardziej go nienawidziła.

I w końcu ruszyła. Tramwajem pojechała pod dom swojego eksa, wsiadła do zaparkowanego pod płotem mercedesa. Opróżniła schowki i bagażnik, wszystkie klamoty wrzucając przez płot do ogrodu. Z satysfakcją stwierdziła, że samochodem jeździła inna kobieta, której szminki, torby na zakupy, słuchawki od komórki i notatniki, płaszczyk i parasolka wylądowały w śniegu. Zapaliła silnik i zadzwoniła do właściciela auta. Pożyczam sobie, mój miły, za te wszystkie obietnice, które składałeś. „Wariatka!" – wrzasnął eks do komórki i wybiegł przed dom, Małgosia czekała, aż dopadnie furtki, uśmiechnęła się i odjechała. Nie, eks nie zadzwoni po policję, spaliłby się ze wstydu, a jeżeli zatrzymają ją gliniarze, to zamiast dowodu rejestracyjnego da łapówkę. Dowolnie dużą. Albo pójdzie z gliniarzem do motelu, wszystko jej jedno.