Podskakując na wybojach gierkówki, dotarła na Śląsk. Pokój w gliwickim hotelu stał się jej centrum operacyjnym. W recepcji obwieściła, że nie życzy sobie sprzątania, miękkie tapety wkrótce pokryły się żółtymi karteczkami z notatkami i wycinkami z gazet, poprzypinanymi kolorowymi pinezkami. Nad biurkiem zawiesiła wielką mapę okolicy, na której kolorowymi flamastrami zaznaczała miejsca swoich wizyt, notowała numery zdjęć, które zrobiła, i adresy ludzi, z którymi rozmawiała.
Wysadzona w powietrze plebania, uzdrowieni, którym nagle wróciły stare choroby. Milczeli. Zycie toczyło się zwyczajnie, chodzili do kościoła, do roboty, wracali, jedli obiady, posyłali dzieci do szkoły, w której nauczycielki stawiały pały i piątki, robili zakupy, plotkowali pod sklepem, ale nikt nie wspominał o księdzu Trzasce. Nie wiedzieli, co się z nim stało, i nie próbowali się dowiedzieć, szczęśliwi, że cudowność stała się na powrót normalnością, że ksiądz znowu w kazaniu obecnych na mszy beszta za tych, którzy na mszę nie chodzą. Przylgnęli do swojego odzyskanego ładu i nie musieli nawet udawać, że nic się nie stało, bo istotnie nie stało się zupełnie nic. Na świeżym ziemnym grobie Teofila Kocika dzieci odgarniały śnieg i zapalały znicze.
Pijak pod knajpą z niedowierzaniem spoglądał na bolsa, którego dostał w prezencie od „šumnyj frelki ze Waršawy, co piše do cajtungůw" 1, szum taśmy dyktafonu, między jednym łykiem a drugim, potem mówi: „Ja, jak ta fara špryngúo, tam bergmůny byli, to možno úůn mjoú ze gruby jakoś bůmba, to jo widźoú kapelůnka iść do łasa, a za ńym pošoú tyn gupi, co go potym znodli we śńygu, ale kapelůnka ńy znodli i ńykere ludźe godajům, co úůnego do Půnbůčka wźyni, jak Matka Bosko, dobro gořoúka" - przełyka łapczywie, jakby bał się, że Małgośka zabierze mu niedopitą butelkę – „jo žech wům już wšisko pedźoú, nic wjyncy ńy wjym, i južech jest ganc ožarty, frelko" 2. Przewijała taśmę, pijak świergolił wspak, „ja, jak ta fara špryngúo, tam bergmůny byli, to możno úůn mjoú ze gruby jakoś bůmba", stop.
Poszła więc na policję. Zawszę, potrafiła rozmawiać z gliniarzami, jej esbecka redakcja nauczyła ją kodu komunikacyjnego, jakim porozumiewają się również ci młodzi chłopcy, którzy Peerelu nawet nie pamiętają, a jednak, służąc w policji, przyjęli mentalność i obyczaje tego samoreplikującego się układu. I coś bliżej nieokreślonego mówiło im, że to swoja dziewczyna, że wobec niej można mówić otwartym tekstem.
I mimo to niczego się nie dowiedziała.
Nie wierzyła własnym oczom. Wybuch gazu, śledztwo zamknięte. Młody policjant, który pokazywał jej akta, rzucał raz za razem znaczące spojrzenia. Małgosia znała je aż za dobrze, śliska sprawa, nic mi nie wiadomo, śledztwo zamknięte na polecenie zwierzchników, ekspertyzy. Wypytywała, ciągnęła sprawę -i z bariery, jaką gliniarz się ogrodził, wywnioskowała, że w ten sposób dalej się nie przebije, więc po prostu przestała być dziennikarką, a stała się kobietą i w kwadrans uwiodła młodego glinę, używając najprostszego repertuaru, którego dziewczynki uczą się, zanim jeszcze staną się kobietami, a na który mężczyźni stają się odporni, dopiero kiedy męskość odchodzi, ustępując miejsca prostacie i sklerozie.
Zasugerowała, aby spotkali się wieczorem. Na kartce napisał jej godzinę i nazwę klubu. Spotkali się więc w zadymionym wnętrzu, rozsadzanym przez dudniącą z potężnych kolumn muzykę. Glina chciał randki, no to dostał randkę – a Małgośka pozwoliła mu przedstawić samego siebie w chandlerowskim świetle. I tak młody Marlowe opowiadał, cynicznie ćmiąc elema, o ekspertyzach, które jasno wskazywały, że plebania wyleciała w powietrze wysadzona materiałami wybuchowymi, o górnikach, którzy mogli mieć dostęp do materiałów z kopalni. I brutalnym ucięciu śledztwa, o zwierzchnikach, którzy zamknęli sprawę na wyraźne polecenie z góry. O tym, jak próbował ciągnąć sprawę, chociaż sam wiedział, że to się nie uda, a jednak próbował, rozumiesz, dla idei. Rozumiesz? Jasne, że rozumiała. Pocałunki, męska dłoń na jej kolanie wślizgiwała się pod obcisły materiał sukienki.
To już było coś. Kościół uwala śledztwo w sprawie wysadzenia w powietrze plebanii. To jeszcze nie jest temat na artykuł, który mógłby się równać z J'accuse Zoli, ale to jest punkt zaczepienia i Małgośka wpiła się w niego swoimi czerwonymi pazurami, i wiedziała, że nie puści i ściągnie zasłonę, która przykrywa plugastwo.
Numer komórki młodego policjanta, cichego sojusznika jej krucjaty, pojawia się w jej notesie. Szerokie ramiona, piękne dłonie, jak stworzone do pieszczot, mocna szczęka, typ wrażliwego twardziela. Mieszkał z rodzicami, więc poszli do niej, do hotelu, a gliniarz zrobił to, na co liczyła – nie wdawał się w jałowe gadki maskujące oczywisty cel, dla którego mężczyzna wchodzi nocą do pokoju kobiety, nie zasiedli przy stole nad kieliszkami wina, które mają dowodzić, że nie jesteśmy przecież zwierzętami. Kiedy zamknęła drzwi, nie zapalając światła, gliwicki Marlowe po prostu rzucił ją na łóżko, zadarł jej sukienkę, zerwał stringi, odwrócił na brzuch i zerżnął panią dziennikarz od tyłu. Potem kochali się jeszcze dwa razy tamtej nocy, ale za pierwszym razem po prostu ją zerżnął -Małgośka, paląc w ciemnym pokoju papierosa, nie wyobrażała sobie, żeby inny czasownik nadawał się do określenia tego, co zrobiła z policjantem. Liczyła, że zostanie do rana, bo chciała obudzić się w pościeli pachnącej seksem i mężczyzną, wtulić się rano w szerokie plecy i rozkoszować się tym wszystkim, co wiąże się z porannym facetem – uroczym, misiowa-tym – zaspaniem, grubą pieszczotą, kiedy przypomni sobie o tym, co wyczyniali w nocy. Nawet drapaniem się po tyłku, kiedy wstaje do łazienki.
Jednak po trzecim orgazmie gliniarz zapalił światło, szukając kondomów – i zobaczył jej pokój wyglądający jak świątynia ustrojona w wotywne trofea – zdjęcia, notatki, artykuły i białe kartki z wielkimi znakami zapytania. Poczuł się jak policjant z thrillera, wkraczający do matecznika psychopaty. Chciał rzucić się do ucieczki, byle dalej od tej wariatki, która pieprzy się z nim, żeby wykorzystać go w swoich tajemniczych celach. Może to ruska agentka? Albo żydowska, widział taki film ostatnio, może jego dziadek w czasie wojny zrobił coś złego Żydom, a oni podobno nigdy nie wybaczają i mszczą się do siódmego pokolenia. Opanował się jednak, cywilizacja pokonała alkohol, strach i zdziwienie, nie uciekł. Po prostu włożył ubranie, pożegnał się, pocałował ją na dobranoc i wyszedł. Z mocnym postanowieniem, że nie zada się więcej z tą wariatką. Baśka nie ma, oczywiście, nawet polowy tego seksu w sobie, co ta laska, Baska nie jęczy pod każdym jego dotknięciem, nie wije się w pościeli, kiedy ją pieprzy, nie szepcze mu do ucha sprośności, nie wypina się, mówiąc, jak aktorka porno, że jest niegrzeczną dziewczynką i musi dostać lanie, nie zwiedza ustami każdej części jego ciała – ale Baśka jest normalna, z Baśką Marlowe się kiedyś ożeni i będzie miał dzieci, jak się ustawi jakoś finansowo, więc lepiej, że jest taka, jaka jest.
1 eleganckiej panienki z Warszawy, która pisuje do gazet
2 tak, jak plebania wyleciała w powietrze, tam byli górnicy, więc może on miał jakąś bombę z kopalni, a ja widziałem księdza wikarego, jak szedł do lasu, a za nim poszedł ten głupek, którego potem znaleźli w śniegu, ale wikarego nie znaleźli i niektórzy ludzie mówią, że go Pan Bóg wziął, jak Matkę Boską, dobra wódka (…) ja już pani wszystko powiedziałem, nie wiem nic więcej i jestem już zupełnie pijany.