— Ach — powiedział Rincewind.
Obejrzał się na klapę. Wyjaśniała właściwie wszystko.
— Jedyne, czego nie pojmuję — wyznał dowódca gwardii — to dlaczego tylko wy dwaj. Spodziewaliśmy się raczej setki. Wyprostował się na stołku, poprawił na kolanach ciężki hełm z pióropuszem i uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Ech wy Efebianie! — rzekł. — Zabawni jesteście. Myślicie, żeśmy się wczoraj urodzili? Przez całą noc tylko piłowanie i walenie młotkami, a potem widzimy przed bramą tego wściekle wielkiego drewnianego konia z otworami wentylacyjnymi. Otwory wentylacyjne! Widzicie, zawsze spostrzegamy takie szczegóły. No to zebrałem chłopców, wyszliśmy całkiem wcześnie i wciągnęliśmy go przez bramę, zgodnie z oczekiwaniami. A potem przysiedliśmy cicho i czekaliśmy, co z tego wyjdzie. Że tak powiem. Do rzeczy. — Przysunął nie ogoloną twarz do twarzy Rincewinda. — Macie, rozumiesz, wybór. Miejsce na górze albo miejsce na dole. Wystarczy, że powiem słowo. Nie grajcie ze mną w dyski[11], to i ja z wami nie będę.
— Jakie miejsce? — Rincewindowi kręciło się w głowie od zapachu czosnku.
— W wojennej triremie — wyjaśnił uprzejmie sierżant. — Trzy miejsca, rozumiesz, jedno na drugim. Triremy. Przykuwają cię do wiosła na długie lata, rozumiesz, i wszystko zależy, czy siedzisz na górze, na świeżym powietrzu, czy na dole… — Wyszczerzył zęby. — Na mniej świeżym. Jak chcecie chłopcy. Dogadamy się, to będziecie się martwić tylko o mewy. Do rzeczy. Slaczego tylko dwóch?
Odsunął się znowu.
— Przepraszam bardzo — wtrącił Eryk. — Czy to przypadkiem nie Tsort?
— Chyba nie żartujesz sobie ze mnie mój mały? Pamiętaj, że są jeszcze quinquiremy. A tam by ci się wcale nie spodobało.
— Nie… — odparł Eryk. — Proszę pana — dodał jeszcze. — Ale wie pan, jestem tylko małym chłopcem, który wpadł w złe towarzystwo.
— Dziękuję ci uprzejmie — zawołał rozgoryczony Rincewind. — Tylko przypadkiem wykreśliłeś parę okultystycznych kręgów i …
— Sierżancie! Sierżancie! — Do warowni wpadł zdyszany żołnierz.
Sierżant obejrzał się.
— Jest jeszcze jeden, sierżancie! Tym razem tuż przed bramą!
Sierżant uśmiechnął się tryumfująco.
— A wiec to tak? Byliście tylko grupą rozpoznawczą i mieliście otworzyć bramę czy coś w tym rodzaju! Dobrze. Pójdziemy teraz i załatwimy sprawę z waszymi kolegami. Zaraz wracamy. — Wskazał żołnierzowi jeńców. — Ty zostajesz. Jeśli się ruszą, zrób im coś okropnego.
Rincewind i Eryk zostali sami z gwardzistą.
— Wiesz chyba, co narobiłeś? — zapytał chłopiec. — Przeniosłeś nas do czasów Wojny Tsortiańskiej. Tysiące lat! Przerabialiśmy to w szkole, drewnianego konia i wszystko! Jak to piękna Eleonora została porwana Efebianom… a może przez Efebian… a potem było to oblężenie, żeby ją odzyskać i w ogóle. — Urwał znowu. — O rany — dodał.
Rincewind rozejrzał się po pokoju. Nie wyglądał na starożytny, ale chyba nie powinien, bo przecież jeszcze nie był W każdym punkcie czasu było teraz, jeśli człowiek już się tam znalazł. A raczej wtedy. Próbował sobie uświadomić, co zapamiętał z historii klasycznej, ale była to jedynie mieszanina bitew, jednookich olbrzymów i kobiet, których twarze tysiące okrętów wysyłały w morze.
— Nie rozumiesz? — szepnął Eryk. Okulary błyszczały mu gorączkowo. — musieli wciągnąć tego konia, zanim weszli do środka żołnierze. Wiemy teraz, co się wydarzy! Możemy zdobyć fortunę!
— Ale jak właściwie?
— No… — Chłopiec zawahał się. — Moglibyśmy obstawiać zwycięskie konie na wyścigach albo co…
— Świetny pomysł.
— Tak, a potem…
— Wystarczy tylko stąd uciec, sprawdzić czy w Tsorcie mają wyścigi, a jeszcze później bardzo się postarać i przypomnieć sobie imiona koni które tysiące lat temu te wyścigi wygrywały.
Znowu zapatrzyli się smętnie w podłogę. Wszystkie podróże w czasie mają jedną wspólną cechę: człowiek nigdy nie jest do nich przygotowany. Rincewind uznał, że może teraz liczyć tylko na jedno: że znajdzie Źródło Młodości Quirma i zdoła jakoś przeżyć parę tysięcy lat, by w odpowiedniej chwili zamordować własnego dziadka. Był to jedyny aspekt podróży w czasie, który wydał mu się choćby śladowo interesujący. Zawsze uważał, że jego przodkom należy się jakaś nauczka…
Ale to zabawne… Przypomniał sobie słynnego drewnianego konia, we wnętrzu którego oblegający przedostali się do ufortyfikowanego miasta. Ale nie pamiętał, żeby były dwa.
Kolejna myśl pojawiła się z nieuchronnością przeznaczenia.
— Przepraszam — zwrócił się do strażnika. — Ten…hm… ten drugi drewniany przedmiot u bramy…nie jest zapewne koniem, prawda?
— Wy przecież wiecie — burknął żołnierz. — Jesteście szpiegami.
— Założę się, że jest podłużny i mniejszy — dodał Rincewind. Jego twarz była wizerunkiem niewinnej ciekawości.
— Wygrałbyś. Brakuje wam dranie, wyobraźni.
— Rozumiem. — Rincewind złożył ręce na kolanach.
— Spróbuj ucieczki — zaproponował gwardzista. — No spróbuj. Zobaczysz co się stanie.
— Przypuszczam, że twoi koledzy wciągną to coś do miasta — kontynuował Rincewind.
— Możliwe — przyznał żołnierz.
Eryk zachichotał.
Żołnierz uświadomił sobie nagle, że z oddali dobiegają jakieś krzyki. Ktoś usiłował zadąć w róg, ale po kilku taktach zacharczał i ucichł.
— Chyba się biją, sądząc po odgłosach — zauważył Rincewind. — Ludzie zdobywają ostrogi, dokonują bohaterskich czynów, zwracają na siebie uwagę oficerów…Takie rzeczy. A ty siedzisz tu z nami.
— Muszę pozostawać na posterunku!
— Właściwa postawa. Nieważne, że wszyscy inni walczą mężnie, broniąc miasta i kobiet przed wrogami. Ty stój tutaj i pilnuj nas. Oto duch bojowy. Pewnie wystawią ci pomnik na rynku, jeśli zostanie jakiś rynek. „Spełnił swój obowiązek”, wyryją na cokole.
Żołnierz zastanawiał się. Tymczasem od strony głównej bramy dobiegł straszliwy trzask pękającego drewna.
— Wiecie … — wykrztusił zrozpaczony. — Skoczę tam tylko na chwilę…
— Nie martw się o nas — zachęcił Rincewind. — Przecież nawet nie mamy broni.
— Rzeczywiście — ucieszył się żołnierz. — Dzięki.
Uśmiechnął się niespokojnie do Rincewinda i odbiegł w kierunku hałasu. Eryk spojrzał na maga z czymś zbliżonym do podziwu.
— To było niesamowite — oświadczył.
— Ten chłopak daleko zajdzie — stwierdził Rincewind. — Prawdziwy wojskowy myśliciel. No dobrze. A teraz uciekamy.
— Dokąd?
Rincewind westchnął. Wiele już razy usiłował wyjaśnić ludziom podstawy swej filozofii, ale jakoś nic do nich nie docierało.
— Nie martw się o „dokąd” — powiedział. — z moich doświadczeń wynika, że ta kwestia zawsze się jakoś rozwiąże. Kluczowym słowem jest „stąd”
Kapitan ostrożnie wyjrzał zza barykady i skrzywił się gniewnie.
— To tylko mała skrzynia sierżancie — burknął. — Przecież nie zmieści się tam nawet jeden człowiek.
— Przepraszam , sir — odparł sierżant. Jego twarz była obliczem kogoś, komu świat w ciągu ostatnich kilku minut zmienił się całkowicie. — Ma w sobie co najmniej czterech. Kaprala Nieużytka i jego grupę, sir. Posłałem ich, żeby ją otworzyli.