— I mnóstwo strażników?
— Dziesiątki, jak przypuszczam.
— Świetnie wyszkoleni?
— Najlepsi — przytaknął Lavaeolus.
— I tam właśnie zmierzamy — upewnił się Rincewind. Postanowił ocenić w pełni grozę sytuacji, tak jak się odruchowo dotyka językiem bolącego zęba.
— Zgadza się.
— Wszystkich sześciu.
— I twój kufer, oczywiście.
— A tak — mruknął Rincewind i skrzywił się w ciemności.
Sierżant pochylił się i stuknął go lekko w ramię.
— Proszę się nie martwić o wodza, sir — powiedział — To najlepszy wojskowy umysł na kontynencie.
— Skąd wiesz? Czy ktoś go widział?
— Wie pan, sir, on chce to wszystko załatwić tak, żeby nikt nie zginął. A zwłaszcza on sam. Dlatego wymyśla takie rzeczy jak ten koń, sir. I przekupywanie ludzi, i w ogóle. Wczoraj w nocy przebraliśmy się w cywilne łachy i upiliśmy się w barze z pałacowym sprzątaczem. Powiedział nam o tunelu.
— No tak, ale to przecież tajne przejście… Na końcu będą czekać straże i w ogóle…
— Nie, sir. Trzymają tu rzeczy do sprzątania.
Coś brzęknęło w ciemności przed nimi: to Lavaeolus potknął się o miotłę.
— Sierżancie…
— Słucham, sir.
— Otwórzcie te drzwi, dobrze?
Eryk pociągnął Rincewinda za szatę.
— Czego? — spytał niechętnie mag.
— Wiesz chyba, kim jest Lavaeolus — szepnął chłopiec.
— No…
— To… to Lavaeolus!
— Dasz mi spokój?
— Nie znasz Klasyki?
— To chyba nie te wyścigi konne, które mieliśmy zapamiętać?
Eryk westchnął ciężko.
— Lavaeolus doprowadził do upadku Tsortu, ponieważ był taki sprytny — wyjaśnił. — A potem dziesięć lat zajął mu powrót do domu i miał mnóstwo przygód z kusicielkami, syrenami i zmysłowymi czarodziejkami.
— Widzę, że studiowałeś jego dzieje. Dziesięć lat, powiadasz? A daleko mieszkał?
— Jakieś dwieście mil stąd — odparł Eryk z zapałem.
— Gubił drogę, co?
— Kiedy już wrócił, walczył z zalotnikami swojej żony i w ogóle, a jego ukochany stary pies rozpoznał go i zdechł.
— Ojej…
— Przez piętnaście lat nosił w pysku jego kapcie. To go zabiło.
— Straszne.
— I wiesz co, demonie? Wszystko to jeszcze się nie wydarzyło. Moglibyśmy oszczędzić mu kłopotów.
Rincewind zastanawiał się chwilę.
— Na początek możemy mu poradzić, Żeby zabrał lepszego nawigatora. — stwierdził.
Coś zgrzytnęło — to żołnierze otworzyli drzwi.
— Wszyscy do szeregu, czy jak tam brzmi ta durna komenda — rzucił Lavaeolus. — Magiczna skrzynia przodem, jeśli można. Nikogo nie zabijać, póki nie będzie to absolutnie konieczne. Starajcie się niczego nie potłuc. Wszystko jasne? Naprzód…
Drzwi wychodziły na korytarz zdobiony kolumnami. Usłyszeli stłumione głosy.
Oddział posuwał się w tamtą stronę, aż dotarł do ciężkiej zasłony. Lavaeolus odetchnął głęboko, odsunął ją, wystąpił naprzód i rozpoczął przygotowaną mowę.
— Chcę, żeby to było całkiem jasne — rzekł. — Nie życzę sobie żadnych nieprzyjemności, żadnego wzywania straży ani nic. W ogóle żadnych krzyków. Zabierzemy tylko młodą damę i wrócimy do domu, gdzie zresztą powinien siedzieć każdy, kto ma odrobinę rozsądku. W przeciwnym razie będę musiał zarąbać wszystkich, a nie znoszę kiedy zmusza się mnie do takich czynów.
Oświadczenie to nie wywarło specjalnego wrażenia na publiczności. Pewnie dlatego, że składała się ona z małego dziecka na nocniku.
Lavaeolus zmienił bieg myśli i kontynuował płynnie:
— Z drugiej strony jednak, jeśli nie powiesz mi, gdzie są wszyscy, poproszę sierżanta, żeby ci wlepił porządnego klapsa.
Dziecko wsadziło sobie palec do buzi.
— Mama pilnuje Cassie — wyjaśniło. — czy jesteś panem Beekle?
— Nie sądzę — odparł Lavaeolus.
— Pan Beekle jest głupi — Wyjęło palec z buzi i tonem osoby podsumowującej trudne badania dokończyło: — Pan Beekle to nocnik.
— Sierżancie!
— Tak, sir?
— Strzeżcie tego dziecka.
— Tak jest. Kapralu!
— Słucham, panie sierżancie?
— Zajmijcie się dzieciakiem.
— Tak jest, sierżancie. Szeregowy Archeios!
— Tak jest, panie kapralu — odezwał się żołnierz głosem ciężkim od ponurych przewidywań.
— Pilnujecie bachora.
Szeregowy Archeios rozejrzał się. Pozostali mu tylko Rincewind z Erykiem, a chociaż cywil jest pod każdym względem najniższą możliwą szarżą i plasuje się gdzieś za kompanijnym osłem, wyraz ich twarzy wskazywał, ze nie mają zamiaru słuchać poleceń.
Lavaeolus przeszedł przez komnatę i przytknął ucho do kolejnej zasłony.
— Moglibyśmy opowiedzieć mu o przyszłości. — szepnął Eryk.
— Spotkały go… to znaczy spotkają…najprzeróżniejsze przygody. Katastrofy morskie, czary, cala jego załoga zamieniona w zwierzęta i takie rzeczy.
— Owszem. Możemy mu zaproponować, żeby wracał piechotą.
Kotara odsunęła się z szelestem.
Za nią siedziała kobieta: pulchna, przystojna, choć o nieco wyblakłej urodzie, w czarnej sukni i ze śladami wąsika nad górną wargą. Za nią chowało się kilkoro dzieci w różnych rozmiarach. Rincewind naliczył ich przynajmniej siedmioro.
— Kto to? — zainteresował się Eryk.
— Ehem — odpowiedział Rincewind. — Myślę że to chyba Eleonora Tsortiańska.
— Nie żartuj — szepnął chłopiec. — Wygląda jak moja mama. Eleonora był dużo młodsza i bardziej… — Głos go zawiódł. Wykonał rękami kilka falistych ruchów, sugerujących kształt kobiety, która zapewne nie potrafiłaby utrzymać równowagi.
Rincewind starał się nie patrzeć na sierżanta.
— Owszem — zgodził się, czerwieniejąc trochę. — Widzisz, tego…Hm… Masz absolutną rację, ale hm, oblężenie trwało bardzo długo, prawda, więc przy tym i owym…
— Nie wiem, co to ma do rzeczy — stwierdził surowo Eryk. — Klasyka nic nie wspomina o dzieciach. Piszą, że przez cały czas snuła się po wieżach Tsortu i rozpaczała po utraconej miłości.
— No cóż, przypuszczam ze trochę rozpaczała — zgodził się Rincewind. — Tyle że nie można rozpaczać bez przerwy, a na tych wieżach było pewnie dość chłodno.
— Od snucia można się ciężko pochorować — kiwnął głową sierżant.
Lavaeolus z namysłem przyglądał się kobiecie. Wreszcie podszedł i skłonił się.
— Przypuszczam, że wiesz po co przyszliśmy, pani.
— Jeśli dotkniecie moich dzieci, zacznę krzyczeć — oznajmiła zimno Elenora.
Po raz kolejny Lavaeolus wykazał, że obok znanych umiejętności taktycznych cechowała go wyraźna niechęć do marnowania przemowy, którą ułożył sobie w głowie.
— Piękna panno — zaczął. — Pokonaliśmy wiele niebezpieczeństw, by cię uratować i oddać w ramiona ukochanego… — Głos mu się załamał. — Hm… Ukochanej rodziny. Tego… Wszystko to poszło całkiem nie tak jak powinno, prawda?
— Nic nie poradzę — odrzekła Elenora. — Oblężenie trwało strasznie długo, król Mauzoleum był bardzo miły, a w Efebie i tak nigdy mi się nie podobało…
— Gdzie są wszyscy? To znaczy Tsortianie? Poza tobą.
— Jeśli już musisz wiedzieć, to są na murach i zrzucają kamienie.
Lavaeolus rozpaczliwie rozłożył ręce.
— A nie mogłaś, czy ja wiem, przesłać nam liściku albo coś w tym rodzaju? Zaprosić na jakieś chrzciny?