Выбрать главу

— Kiedy tak dobrze się bawiliście…

Lavaeolus odwrócił się i z ponurą miną wzruszył ramionami.

— W porządku — powiedział. — Świetnie. QED[12]. Nie ma sprawy.

Marzyłem, żeby wyjechać z domu i przez dziesięć lat tkwić w bagnie z bandą tępych kretynów. U siebie nie miałem nic ważnego do roboty, ot, zwykłe królestwo do rządzenia, nic więcej. No dobrze. Niech tam. Możemy właściwie wracać. Nie mam pojęcia, jak im to powiedzieć — przyznał z goryczą. — tak świetną mieli zabawę. Pewnie wydadzą jakiś gigantyczny bankiet, będą rechotać i upiją się. To w ich stylu.

Obejrzał się na Rincewinda i Eryka.

— Równie dobrze możecie mi powiedzieć, co się teraz wydarzy. Jestem przekonany, że wiecie.

— Hm — stwierdził Rincewind.

— Miasto się spali — wyjaśnił Eryk. — Zwłaszcza niebotyczne wieże. Nie zdążyłem ich obejrzeć. — dodał smętnie.

— Kto to zrobił? Ich czy nasi?

— Chyba wasi.

Lavaeolus westchnął.

— To do nich podobne — mruknął. Zwrócił się do Elenory. — Nasi…to znaczy moi ludzie spalą miasto — ostrzegł. — Brzmi to niezwykle bohatersko. Akurat to najbardziej lubią. Może lepiej, żebyś poszła z nami. Zabierz dzieci. Niech to będzie rodzinna wycieczka. Czemu nie?

Eryk przyciągnął ucho Rincewinda do swoich warg.

— To tylko żart, prawda? — zapytał cicho. — Ona nie jest naprawdę piękną Elenorą? Nabierasz mnie?

— Z tymi gorąco krwistymi rasami zawsze tak to wygląda — wyjaśnił Rincewind. — Po trzydziestce piątce zaczynają się szybko starzeć.

— To przez makaron — dodał sierżant.

— Ale czytałem, że była najpiękniejszą…

— No wiesz — mruknął sierżant. — Jeśli masz zamiar wszystko czytać…

— Rzecz w tym — wtrącił pospiesznie Rincewind — co nazywają dramatyczną koniecznością. Nikt by się nie zainteresował wojną stoczoną o całkiem miłą damę, dość atrakcyjną przy sprzyjającym oświetleniu. Prawda?

Eryk był bliski łez.

— Ale tam było napisane, że jej twarz tysiąc okrętów wyprawiła w morze…

— To się nazywa metafora.

— Kłamstwo — wyjaśnił uprzejmie sierżant.

— Zresztą nie powinieneś wierzyć we wszystko, co wyczytasz z Klasyki — dodał Rincewind. — Oni nigdy nie sprawdzają faktów. Usiłują tylko wcisnąć ci legendy.

Lavaeolus tymczasem spierał się zawzięcie z Elenorą.

— Dobrze już, dobrze — powiedział, — Zostań, jeżeli koniecznie chcesz. Co mnie to obchodzi? Dobra, chłopcy. Wracamy. Co wy robicie, szeregowy?

— Jestem koniem, sir — wyjaśnił żołnierz.

— To jest pan kucyk — oznajmiło dziecko w hełmie szeregowego Archeiosa na głowie.

— Kiedy skończycie być koniem, poszukajcie lampy oliwnej. Poobijałem sobie kolana w tym tunelu.

Nad Tsortem huczały płomienie. Od Osi całe niebo rozjaśniła czerwona poświata.

Rincewind i Eryk obserwowali to ze skały na brzegu.

— To wcale nie są niebotyczne wieże — stwierdził po chwili Eryk. — Widzę ich szczyty i z pewnością nie dotykają nieba.

— Pewnie chodziło im o nietykalne wieże. — domyślił się Rincewind, gdy kolejna padła w płomieniach w ruiny miasta. — I z tym też się pomylili.

Przyglądali się chwilę w milczeniu.

— To zabawne — rzekł wreszcie Eryk. — Jak potknąłeś się o Bagaż, upuściłeś lampę i w ogóle.

— Tak — przyznał krótko Rincewind.

— Widocznie historia zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby się dopełnić.

— Tak.

— Ale dobrze, że Bagaż wszystkich jakoś uratował.

— Tak.

— Śmiesznie wyglądały te dzieciaki, kiedy siedziały mu na wieku.

— Tak.

— Wszyscy byli chyba zadowoleni.

W każdym razie walczące armie z całą pewnością. Nikt nie pytał o zdanie cywilów, jako że nie można polegać na ich zdaniu o wojnie. Wśród żołnierzy, a przynajmniej wśród żołnierzy pewnej rangi, klepano się po ramionach, opowiadano anegdoty i przyjaźnie wymieniano tarcze. Panowała powszechna opinia, że z pożarami, oblężeniami, armadami, drewnianymi końmi i całą resztą, była to naprawdę znakomita wojna Głośne śpiewy niosły się ponad falami ciemnymi jak wino.

— Posłuchaj tylko — odezwał się Lavaeolus, wynurzając się z mroku między wyciągniętymi na piach okrętami Efebian. — Zaraz zaczną piętnaście zwrotek „Raz młody bosman Filodefus miał wychodne”. Zapamiętaj moje słowa. Banda idiotów z mózgami pod tuniką.

Usiadł na kamieniu.

— Dranie — rzekł z przekonaniem.

— Myślisz, że Elenora wytłumaczy to jakoś swojemu narzeczonemu? — spytał Eryk.

— Chyba tak — mruknął Lavaeolus. — one to potrafią.

— Wyszła za mąż. I miała mnóstwo dzieci — dodał Eryk.

Lavaeolus wzruszył ramionami.

— Szaleńcza chwila namiętności — stwierdził. Spojrzał badawczo na Rincewinda. — Hej ty, demonie — rzucił. — Jeśli wolno, chciałbym zamienić słówko na osobności.

Poprowadził maga między okręty. Stąpał po mokrym piasku, jakby coś ciążyło mu na duszy.

— Dziś w nocy z odpływem wyruszam do domu — rzekł. — nie warto tu tkwić, skoro wojna skończona i w ogóle.

— Dobry pomysł.

— Jeśli czegoś naprawdę nienawidzę, to morskich podróży — wyznał Lavaeolus. Poczęstował kopniakiem najbliższy okręt. — To przez tych idiotów, którzy biegają w kółko i wrzeszczą. Wciągnąć to, opuścić tamto, zrzucić jeszcze coś innego. I dostaję morskiej choroby.

— Ja nie znoszę wysokości — wtrącił współczująco Rincewind.

Lavaeolus raz jeszcze kopnął w burtę. Wyraźnie zmagał się z problemem natury emocjonalnej.

— Rzecz w tym — wykrztusił w końcu — że może wiesz, czy dopłynę cały do domu.

— Co?

— To tylko paręset mil. Podróż nie powinna trwać długo. Jak myślisz?

— No…

Rincewind spojrzał na twarz wodza. Dziesięć lat, myślał. I jeszcze różne dziwaczne przygody ze skrzydlatymi jak i tam i morskimi potworami. Z drugiej strony, czy coś mu przyjdzie z ostrzeżenia?

— Dopłyniesz cały i zdrowy — powiedział. — Jesteś wręcz słynny z tego powodu. Twój powrót do domu przejdzie do legendy.

— — Uff. — Lavaeolus oparł się o kadłub, zdjął hełm i otarł czoło. — Powiem szczerze, że kamień spadł mi z serca. Bałem się, że bogowie mogą się na mnie gniewać.

Rincewind milczał.

— Trochę się irytują, kiedy człowiek zaczyna wpadać na takie pomysły jak drewniane konie labo tunele — mówił dalej Lavaeolus. — Wiesz są tradycjonalistami. Wolą, żeby ludzie zwyczajnie się wyrzynali, Myślałem, rozumiesz, że gdyby pokazać ludziom, jak w łatwiejszy sposób uzyskać to, na czym im zależy, przestaliby się tak bezsensownie zachowywać.

Daleko na brzegu męskie głosy wzniosły się w pieśni:

— Z sześciu westalek z Heliodelifilodelfiboschronenos tyś jedyna…

— To się nigdy nie udaje — stwierdził Rincewind.

— Ale chyba warto próbować. Prawda?

— Jasne.

Lavaeolus klepnął go w plecy.

— Nie martw się tak — powiedział. — Teraz sprawy mogą już tylko iść ku lepszemu.

Weszli w ciemne fale, gdzie stał na kotwicy okręt Lavaeolusa. Rincewind patrzył, jak wódz płynie, wchodzi na pokład, jak wysuwają wiosła — albo może wsuwają, czy jak to się tam nazywa, kiedy wtykają je w te dziury po bokach — i okręt wypływa wolno z zatoki.

вернуться

12

Quod erat demonstrandum — co było do okazania.