Wiatr doniósł jeszcze na brzeg ostatnie słowa:
— Przesuńcie ostry koniec w tę stronę, sierżancie.
— Aye, aye, sir!
— I nie krzyczcie. Czy kazałem wam krzyczeć? Dlaczego wszyscy muszą tak wrzeszczeć? Schodzę pod pokład trochę odpocząć.
Rincewind powlókł się plażą z powrotem.
— Kłopot w tym — powiedział — że sprawy nigdy nie idą ku lepszemu. Zostają takie same, tylko jeszcze bardziej. Ale jego i tak czeka dość zmartwień.
Za plecami Rincewinda Eryk tylko pociągnął nosem.
— To najsmutniejsza rzecz, jaką słyszałem.
Na plaży armie tsortiańska i efebiańska wciąż zawodziły pełnymi głosami przy ogniskach.
— …była z niej wioskowa harpia…
— Chodź — rzucił Rincewind. — Wracamy do domu.
— Wiesz co zabawnego jest w jego imieniu? — spytał Eryk.
— Nie. Nie o co chodzi?
— Lavaeolus oznacza „Spłukiwacz wiatrów”. To w tutejszej mowie „Rinser of winds”.
Rincewind spojrzał na niego badawczo.
— Jest moim przodkiem?
— Kto wie…
— O rany. — Rincewind pomyślał chwilę. — Szkoda. Mogłem go uprzedzić, żeby się nie żenił. I unikał odwiedzin w Ankh-Morpork.
— Chyba go jeszcze nie zbudowano.
Rincewind spróbował pstryknąć palcami.
Tym razem poskutkowało.
Astfgl wyprostował się. Zastanawiał się, co takiego mogło spotkać Lavaeolusa.
Bogowie i demony, jako istoty spoza czasu, nie poruszają się w nim jak bańki powietrza w strumieniu. Dla nich wszystko dzieje się równocześnie. Powinno to oznaczać, że wiedząc o tym, co się wydarzy, ponieważ w pewnym sensie już się wydarzyło. Nie wiedzą, ponieważ rzeczywistość jest wielka i toczy się w niej wiele interesujących spraw. Śledzenie wszystkich przypomina korzystanie z ogromnego magnetowidu bez funkcji pauzy ani licznika taśmy. Zwykle łatwiej jest po prostu zaczekać.
Któregoś dnia będzie musiał to obejrzeć.
Ale teraz i tutaj, o ile można użyć tych słów dla obszaru poza czasem i przestrzenią, sprawy nie rozwijały się pomyślnie. Eryk wydawał się odrobinę bardziej sympatyczny, co było nie do przyjęcia. W dodatku zmienił chyba bieg historii, chociaż to niemożliwe, jako że bieg można historii jedynie ułatwić.
Potrzebował czegoś wyjątkowego. Czegoś naprawdę destrukcyjnego dla dusz.
Władca demonów uświadomił sobie, że podkręca wąsy.
Kłopot z pstrykaniem palcami polega na tym, że nie wiadomo, dokąd może zaprowadzić.
Wokół Rincewinda wszystko było czarne. I nie tylko w sensie braku koloru. Była to czerń twardo negująca samą możliwość istnienia jakiejkolwiek barwy.
Stopy niczego nie dotykały. Miał wrażenie, że pływa. I brakowało jeszcze czegoś, choć nie potrafił określić, czego właściwie.
— Jesteś tam, Eryku? — spróbował.
— Tak — odpowiedział mu wyraźny głos tuż obok. — Jesteś tam, demonie?
— Ta…ak.
— Gdzie jesteśmy? Czy my spadamy?
— Nie sądzę — odrzekł Rincewind, mówiąc z własnego doświadczenia — Nie ma pędu powietrza. Kiedy spadasz, czujesz pęd powietrza. Poza tym całe życie przewija ci się przed oczami. A jak dotąd nie zauważyłem jeszcze niczego, co bym rozpoznał.
— Rincewindzie…
— Słucham?
— Kiedy otwieram usta, nie wydobywa się żaden dźwięk.
— Nie bądź… — Rincewind zawahał się. On także nie wydawał głosu. Wiedział co mówi, tyle że nie przedostawało się to do zewnętrznego świata. A przecież słyszał Eryka. Może słowa dały sobie spokój z uszami i trafiały prosto do mózgu?
— To chyba jakieś czary albo co… — uznał. — Nie ma powietrza. Dlatego nie rozchodzą się dźwięki. Normalnie wszystkie te małe kawałki powietrza uderzają o siebie jak kulki i w ten sposób powstaje głos.
— Naprawdę? O rany…
— Czyli że otacza nas absolutne nic. Nic totalne. — Rincewind zawahał się. — Jest na to takie słowo…To, co masz, kiedy już nic ci nie zostało i wszystko jest zużyte.
— Wiem. To się nazywa „rachunek”
Rincewind zastanowił się. Brzmiało to mniej więcej właściwie.
— Dobrze — rzekł. — rachunek. W nim właśnie jesteśmy. Płyniemy w rachunku absolutnym. Całkowitym, zupełnym, nieprzeniknionym rachunku.
Astfgl zaczął się gorączkować. Użył zaklęć znajdujących kogokolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek, a tamtych nigdzie nie było. W jednej chwili widział ich na brzegu, w następnej — nic.
Pozostały więc tylko dwa miejsca.
Na szczęście najpierw sprawdził to niewłaściwe.
— Nawet parę gwiazd wyglądałoby lepiej — zauważył Eryk.
— Jest w tym wszystkim coś dziwnego — stwierdził Rincewind. — Pomyśclass="underline" czujesz zimno?
— Nie.
— A może ciepło?
— Nie.
— Nie ma zimna, nie ma ciepła, nie ma światła, nie ma powietrza… — wyrecytował Rincewind. — Nic nie ma . Tylko rachunek. Jak długo tu tkwimy?
— Nie wiem. Mam wrażenie, że całe wieki, ale…
— Aha. Nie mam pewności, czy istnieje czas. W każdym razie nie taki prawdziwy. Tylko taki tworzony przy okazji przez ludzi.
— Nie spodziewałem się, że jeszcze kogoś tutaj zastanę — zabrzmiał głos przy uchu Rincewinda.
Był to głos nieco urażony, głos odpowiedni do narzekania, ale przynajmniej nie brzmiała w nim groźba. Rincewind pozwolił swemu ciału obrócić się.
Mały człowieczek o szczurzej twarzy siedział ze skrzyżowanymi nogami i przyglądał mu się nieco podejrzliwie. Miał za uchem ołówek.
— Oj… dzień dobry — powiedział Rincewind. — A gdzie właściwie jest to „tutaj”?
— Nigdzie. Na tym rzecz polega, nie?
— Zupełnie nigdzie?
— Jeszcze nie.
— No dobrze — ustąpił Rincewind — A kiedy to już będzie gdzieś?
— Trudno powiedzieć — stwierdził człowieczek. — Patrząc na was dwóch i dodając jedno do drugiego, tempo metabolizmu i takie tam różne, powiedziałbym, że to miejsce znajdzie się gdzieś w ciągu…hm… mniej więcej, powiedzmy, pięciuset sekund. — zaczął odwijać pakunek, który trzymał na kolanach. — Masz może ochotę na kanapkę? Skoro i tak musimy czekać…
— Co? Czy ja… — W tym momencie żołądek Rincewinda, świadom, że jeśli pozwoli mózgowi na samodzielność, ryzykuje utratą inicjatywy, wtrącił się i skłonił do pytania: — A z czym?
— Nie mam pojęcia. A z czym chciałabyś, żeby była?
— Słucham?
— Nie marudź. Powiedz tylko, z czym chciałbyś, żeby była.
— Aha… — Rincewind przyjrzał mu się uważnie. — Gdybyś miał z jajkiem i rzeżuchą…
— Niech się stanie jajko i rzeżucha, mniej więcej — powiedział człowieczek. Sięgnął do pakunku i wręczył Rincewindowi biały prostokąt.
— O rany — ucieszył się mag. — Co za przypadek.
— Lada chwila powinno się zacząć. O tam… Co prawda nie mają tu jeszcze żadnych porządnych kierunków, ale niech będzie.
— Widzę tylko ciemność — poskarżył się Eryk.
— Wcale nie — zaprzeczył tryumfująco człowieczek. — Widzisz tylko to, co jest, zanim się zainstaluje ciemność. Mniej więcej. — rzucił jeszcze-nie-ciemności niechętne spojrzenie. — No już — mruknął. — Na co czekamy, na co czekamy…
— A na co czekamy? — zainteresował się Rincewind.
— Na wszystko.
— Na wszystko co?
— Wszystko. Nie wszystko co. Wszystko, mniej więcej.