Głowa go bolała. Miał uczucie, że od tygodni nie kładł się do łóżka. Ale coś musiał przecież powiedzieć.
— Panowie… — zaczął.
— Uuk.
— Przepraszam. I małpy…
— Uuk!
— Znaczy: człekokształtne, ma się rozumieć…
— Uuk.
Nadrektor w milczeniu kilkakroć otworzył i zamknął usta, próbując rozplątać wątek swoich myśli. Bibliotekarz był z urzędu członkiem rady naukowej. Nikt nie znalazł prawa wykluczającego orangutany z udziały w posiedzeniach, choć po kryjomu wszyscy pilnie go szukali.
— To nawiedzenie — wysunął hipotezę nadrektor — Może jakiś typ ducha. Wymaga dzwonu, świecy i księgi.
— Próbowaliśmy tego, sir — westchnął kwestor.
Nadrektor pochylił się ku niemu.
— I co ?
— Mówiłem, że już próbowaliśmy! — powtórzył głośniej kwestor, prosto w nadrektorskie ucho — Po kolacji. Pamiętasz? Użyliśmy „Imion mrówek” Humptempera i zadzwoniliśmy Starym Tomem[4].
— Tak było? Rzeczywiście? I podziałało, co?
— Nie, nadrektorze.
— Co?
— Zresztą nigdy wcześniej nie mieliśmy kłopotów z duchami — wtrącił najstarszy wykładowca. — Magowie po prostu nie nawiedzają swojej uczelni.
Nadrektor szukał choćby strzępka otuchy.
— A może to całkiem naturalne zjawisko? Może szum podziemnego źródła? Ruchy ziemi? Coś w rurach kanalizacyjnych? Czasem wydają takie dziwne odgłosy, zwłaszcza kiedy wiatr wieje w odpowiednią stronę.
Rozpromieniony, oparł się wygodnie.
Pozostali członkowie rady porozumieli się wzrokiem.
— Rury nie brzmią jak biegnące stopy — wyjaśnił znużony kwestor.
— Chyba że ktoś nie dokręcił kranu — zauważył najstarszy wykładowca.
Kwestor zmarszczył groźnie brwi. Siedział akurat w wannie, kiedy przez pokój przebiegło to niewidzialne i krzyczące zjawisko. Było to doświadczenie, jakiego wolałby nie przeżywać ponownie.
Nadrektor pokiwał głową.
— A zatem mamy rozwiązanie — rzekł i usnął.
Kwestor przyglądał mu się przez chwilę. Potem zdjął mu kapelusz i delikatnie podłożył pod głowę.
— No tak… — mruknął. — Czy ktoś ma jakieś propozycje?
Bibliotekarz podniósł rękę.
— Uuk — powiedział.
— Brawo, świetna myśl — pochwalił szybko kwestor. — Czy jeszcze ktoś?
Orangutan spojrzał na niego z niechęcią, a pozostali magowie zgodnie pokręcili głowami.
— To drżenie osnowy rzeczywistości — stwierdził najstarszy wykładowca.
— A co powinniśmy z tym zrobić?
— Nie mam pojęcia. Chyba, że spróbujemy pradawnego…
— Nie przerwał mu kwestor. — Nie mów tego. Proszę, jest zbyt niebezpieczny…
Słowa przeciął krzyk, który zaczął się w kącie pokoju i z dopplerowskim przeskokiem wysokości przesunął się wzdłuż stołu. Towarzyszył mu odgłos wielu biegnących nóżek. Magowie rozpierzchli się wśród trzasku wywracanych krzeseł.
Płomyki świec wyciągnęły się w długie, wąskie języki oktarynowego światła, po czym zgasły.
Potem zapadła cisza — szczególna cisza, z tych, które następują po naprawdę drażniącym dźwięku.
— No dobrze — zdecydował kwestor. — Poddaję się. Spróbujemy Rytuału AshkEnte.
To najpoważniejszy rytuał, jaki może odprawić ośmiu magów. Przyzywa śmierć, która oczywiście wie o wszystkim, co się dzieje wszędzie.
I oczywiście wykonuje się go raczej z oporami, ponieważ starsi magowie są zwykle bardzo starzy i raczej wolą nie zwracać na siebie uwagi Śmierci.
Rytuał miał zostać odprawiony nocą, a w Głównym Holu Uniwersytetu, wśród obłoków kadzidła, świec, runicznych inskrypcji i magicznych kręgów. Nie były one niezbędne, ale magowie lepiej się z nimi czuli. Jaśniała magia, zaklinano zaklęciami i stanowczo inwokowano inwokacje.
Magowie spoglądali wyczekująco we wciąż pusty czarnoksięski oktogram. Po chwili stojące kręgiem postacie w długich szatach zaczęły mruczeć coś między sobą.
— Musieliśmy coś pomylić.
— Uuk.
— Może gdzieś wyszedł?
— Albo jest zajęty…
— Może lepiej to przerwać i iść do łóżka?
A NA KOGO WŁAŚCIWIE CZEKACIE?
Kwestor obejrzał się wolno na swego sąsiada.
Szatę maga zawsze łatwo rozpoznać. Jest obszyta cekinami, klejnotami, futrem i koronką, a wewnątrz ma zwykle sporą ilość maga. Jednak ta szata była całkowicie czarna. Materiał wyglądał, jakby wybrano go ze względu na wytrzymałość. Podobnie jego właściciel. Gdyby napisał książkę o dietach stałaby się bestsellerem.
Śmierć obserwował oktogram z wyrazem uprzejmego zainteresowania.
— Ehm… — wyjąkał kwestor. — Rzecz w tym, że tak naprawdę, tego, powinieneś być wewnątrz…
BARDZO PRZEPRASZAM.
Śmieć przeszedł z godnością na środek i spojrzał pytająco na kwestora.
MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE BĘDZIEMY JUŻ WRACAĆ DO TEGO „OHYDNEGO CIENIA”, rzekł.
— Nie przerwaliśmy ci chyba żadnego ważnego zajęcia? — spytał grzecznie kwestor.
MOJA PRACA ZAWSZE JEST WAŻNA.
— Naturalnie.
DLA KOGOŚ.
— Ehm…ehm… Przyczyna, ohyd…sir, dla której cię tu wezwaliśmy, to jest…
TO RINCEWIND.
— Co?
PRZYCZYNA, DLA KTÓREJ MNIE WEZWALIŚCIE. OPOWIEDŹ BRZMI: TO RINCEWIND.
— Przecież nie zadaliśmy jeszcze pytania!
NIE SZKODZI. ODPOWIEDŹ BRZMI: TO RINCEWIND.
— Posłuchaj, chcemy się dowiedzieć, co powoduje te dziwne…aha.
Śmierć z godnością strzepnął niewidoczny pyłek z ostrza kosy.
Nadrektor przyłożył do ucha pomarszczoną dłoń.
— Co on powiedział? Kto to jest ten z kijem?
— To Śmierć, nadrektorze — wyjaśnił cierpliwie kwestor.
— Co?
— Śmierć, sir. Wiesz przecież.
— Powiedz mu, że niczego nie chcemy — odparł starzec, machając laską.
Kwestor westchnął.
— Ale my go tu wezwaliśmy, nadrektorze.
— Tak? A po cóż mielibyśmy to robić? Bardzo nierozsądne posunięcie.
Kwestor spojrzał na Śmierć i uśmiechnął się z zakłopotaniem. Niewiele brakowało, a przeprosiłby za zachowanie nadrektora, tłumacząc je podeszłym wiekiem. Uświadomił sobie jednak, że w danej sytuacji jest to całkiem zbędne.
— Czy mówimy o magu Rincewindzie? Tym, co miał… — Kwestor zadrżał — Miał ten okropny Bagaż na nóżkach? Ale przecież wyleciał w powietrze podczas tej historii z czarodzicielem…[5]
WYLECIAŁ DO PIEKIELNYCH WYMAIRÓW. A TERAZ PRÓBUJE WRÓCIĆ DO DOMU.
— Czy to możliwe?
TYLKO PRZY NIEZWYKŁEJ KONIUNKCJI OKOLICZOŚCI. RZECZYWISTOŚĆ MUSIAŁABY ZOSATĆ OSŁABIONA NA KILKA NIEOCZEKIWANYCH SPOSOBÓW.
— Mała szansa, żeby się to zdarzyło, prawda? — spytał nerwowo kwestor.
4
Stary Tom był pękniętym spiżowym dzwonem, jedynym na uniwersyteckiej dzwonnicy. Serce wypadło mu wkrótce po odlaniu, ale nadal co godzinę wybijał wspaniałe dźwięczne milczenia.
5
Kwestor napomknął tu o ponurym okresie, kiedy to z winy Uniwersytetu niemalże nastąpił koniec świata, a nastąpiłby z pewnością, gdyby nie ciąg wydarzeń, w których uczestniczyli Rincewind, latający dywan i połówka cegły w skarpecie (por. „Czarodzicielstwo”). Cała ta sprawa była dość krępująca dla magów, jak zwykle dla ludzi, którzy po fakcie odkrywają, że przez cały czas stali po niewłaściwej stronie[14]. Zadziwiające, jak wielu starszych pracowników Uniwersytetu twierdziło teraz stanowczo, że w owym czasie chorowali, byli z wizytą u ciotki albo prowadzili badania za zamkniętymi drzwiami, nucąc przy tym głośno, w wyniku czego nie mieli pojęcia, co się dzieje na zewnątrz. Prowadzono potem luźne rozmowy o wystawieniu Rincewindowi pomnika; jednak w wyniku działania niezwykłej alchemii umysłu, jaka uaktywnia się w takich drażliwych sytuacjach, posąg szybko zmienił się w tablice pamiątkową, potem we wpis do Listy zasłużonych, wreszcie naganę za niewłaściwy ubiór.