Выбрать главу

— Tak. Długa, stroma wspinaczka. Ale nie wiem, dokąd prowadzi.

— Jak się o nim dowiedziałeś?

— Zapytałem demona. — Lavaeolus wzruszył ramionami. — Na wszystko jest prosty sposób.

— Cała wieczność minie, zanim tam dojedziemy — oświadczył Eryk. — To po drugiej stronie. Nigdy nam się nie uda.

Rincewind kiwnął głową i zasmucony podjął nieskończony marsz. Po kilku minutach podniósł głowę.

— Czy nie zauważyłeś, że idziemy chyba szybciej?

Eryk obejrzał się.

Bagaż wszedł na pokład i teraz próbował ich dogonić.

Astfgl stanął przed zwierciadłem.

— Pokaż mi to, co widzą — rozkazał.

Tak panie.

Król przez chwilę wpatrywał się w wirujący obraz.

— Powiedz, co to znaczy — zażądał.

Jestem tylko lustrem, panie. Skąd mogę wiedzieć?

Astfgl warknął gniewnie.

— A ja jestem władcą Hadesu — oznajmił i machnął trójzębem. — I gotów jestem zaryzykować następne siedem lat pecha.

Zwierciadło rozważyło wszelkie możliwości.

Być może słyszę zgrzyty, panie, spróbowało.

— I?

Czuję dym.

— Żadnego dymu. Wyraźnie zakazałem palenia ognia. Bardzo staromodna koncepcja. I psuła nam opinię.

Mimo to, panie.

— Pokaż mi… Hades.

Zwierciadło naprawdę się postarało. Władca zdążył jeszcze zobaczyć, jak kołowrót z rozżarzonymi do czerwoności łożyskami zsuwa się z podstawy i toczy przez krainę umarłych ze zwodniczą powolnością lawiny.

Rincewind wisiał na poprzecznym pręcie i patrzył, jak szczeble przemykają pod nim z prędkością, która z pewnością spaliłaby podeszwy sandałów, gdyby okazał się nierozsądny i opuścił nogi. Umarli jednak przyjmowali to wszystko z pogodną obojętnością ludzi, którzy wiedzą, że najgorsze mają już za sobą. Rozbrzmiewały wołania „Podajcie watę cukrową!”

Słyszał jak Lavaeolus chwali przyczepność kołowrotu i tłumaczy da Quirmowi, że gdyby zbudować pojazd kładący przed sobą drogę, tak jak właściwie robi to teraz Bagaż, a potem pokryć go pancerzem, to wojny byłyby mnie krwawe, kończyłyby się o połowę szybciej i wszyscy mogliby więcej czasu spędzać wracając do domów.

Bagaż nie wygłaszał żadnych komentarzy. Wiedział, ze jego właściciel wisi o kilka stóp przed nim, więc nie zwalniał. Może nawet zauważył, ze droga trwa przez czas dziwnie długi, ale to w końcu problem Czasu. I tak, wyrzucając czasem na bok jakąś potępioną duszę, podskakując, wirując i miażdżąc niekiedy jakiegoś pechowego demona, kołowrót toczył się niepowstrzymanie.

Lord Vassenego uśmiechnął się.

— Teraz — powiedział. — Nadszedł czas.

Inne starsze demony zachowywały się nieco lękliwie. Oczywiście, były zaprawione w złych uczynkach, zaś Astfgl stanowczo nie był Jednym-Z-Nas, był natomiast najobrzydliwszym parweniuszem, który zdołał wśliznąć się na stanowisko…

To prawda. Ale… ale to… Istnieją być może uczynki zbyt…

— Bierzcie przykład z ludzi — przedrzeźniał król Vassenego. — Sam mi kazał uczyć się od ludzi. Mnie! Co za bezczelność! Co za arogancja! Ale ja obserwowałem, to prawda. Uczyłem się. I planowałem.

Twarz miał straszną. Nawet książęta najniższych rzędów, słynący z nikczemności, musieli odwracać głowy.

Diuk Drazometh Cuchnący z wahaniem podniósł szpon.

— Ale jeśli tylko zacznie podejrzewać… — rzekł. — Wiecie, ma okropny temperament. Te notatki służbowe…

Zadrżał.

— A co takiego zamierzamy uczynić? — Vassenego niewinnie rozłożył ręce. — Komu się stanie krzywda? Zapytuję was, bracia: komu się stanie krzywda?

Zacisnął palce. Kostki mu pobielały pod cienką skórą poznaczoną niebieskawymi żyłkami. Przyglądał się pełnym zwątpienia twarzom .

— A może wolicie kolejną naganę? — zapytał.

Twarze zmieniły się, gdy lordowie jeden po drugim podejmowali decyzje, jakby padały kolejne kostki domina. Istniały sprawy, co do których nawet oni byli zgodni. Koniec z naganami, koniec z dokumentacją konsultacyjną, koniec z podnoszącymi na duchu przemówieniami do całej załogi. Owszem, żyli w Piekle, ale gdzieś trzeba wyznaczyć granicę.

Hrabia Beezlemoth podrapał się w jeden z trzech nosów.

— I ludzie gdzieś tam wymyślili to całkiem sami? — zapytał. — Nie przekazaliśmy im żadnych, no wiecie, wskazówek?

Vassenego pokręcił głową.

— Ich własne dzieło — oświadczył z dumą, jak oddany wychowawca, który widzi, że jego najlepszy uczeń kończy studia z wyróżnieniem.

Hrabia wpatrzył się w nieskończoność.

— Myślałem, że to my mamy być potworami — szepnął z podziwem.

Stary diuk pokiwał głową. Długo czekał na tę chwilę. Gdy inni rozmawiali o gwałtownej, krwawej rewolucji, on tylko zaglądał do świata ludzi, patrzył i zachwycał się.

Ten Rincewind okazał się niezwykle użyteczny. Zdołał bez reszty ściągnąć na siebie uwagę króla. Wart był wszelkich wysiłków. A przecież, dureń jeden, nadal wierzy, że to jego palce wykonują całą robotę! Trzy życzenia, też mi coś…

I tak stało się, że gdy Rincewind wydostał się z odłamków kołowrotu, zobaczył stojącego nad sobą Astfgla, króla demonów, lorda Piekieł i władcę Otchłani.

Astfgl przeszedł już przez wczesne stadium furii teraz dryfował w ciepłej lagunie wściekłości, gdzie głos jest spokojny, maniery uprzejme i wyszukane, i tylko ślady śliny w kąciku ust zdradza szalejące we wnętrzu inferno.

Eryk wyczołgał się spod złamanej belki i podniósł głowę.

— O rany — powiedział.

Władca demonów zakręcił młynka trójzębem. Narzędzie nie wyglądało już zabawnie. Wyglądało jak ciężki metalowy pręt z trzema strasznymi ostrzami na końcu.

Astfgl uśmiechnął się i rozejrzał.

— Nie — powiedział najwyraźniej do siebie. — Nie tutaj. To miejsce nie jest dostatecznie publiczne. Chodźcie!

Dłoń chwyciła każdego z nich za ramię. Nie mogli się opierać, jak dwa nie identyczne płatki śniegu nie mogą opierać miotaczowi ognia. Nastąpiła chwila dezorientacji i Rincewind znalazł się w największej sali wszechświata.

Był to wielki hol. Można by w nim budować rakiety księżycowe. Władcy Piekła znali może takie słowa jak „subtelność” i „skromność”. Słyszeli jednak, że jeśli posiada się te cechy, należy je okazywać. Wywnioskowali zatem, że jeśli się ich nie posiada, należy je okazywać tym bardziej. Czego im brakowało, to gustu. Astfgl zrobił, co mógł, ale nawet on nie zdołał wiele dodać do wstępnego fatalnego ustawienia, gryzących się kolorów i strasznej tapety. Wstawił kilka stolików i powiesił plakat z corridy, ale ginęły one w ogólnym chaosie; nowa makata na oparciu Tronu Strachu podkreślała jedynie jego co bardziej drażniące płaskorzeźby.

Obie ludzkie istoty padły na podłogę.

— A teraz… — zaczął groźnie Astfgl.

Lecz jego głos zatonął w nagłym wybuchu entuzjazmu.

Demony wszelkich postaci i rozmiarów wypełniły prawie całą salę, wspinały się na ściany, a nawet zwisały z sufitu. Demoniczna orkiestra uderzyła w wybrane struny rozmaitych instrumentów. Rozciągnięty od ściany do ściany transparent głosił „Nasz szef nieh rzyje! Chura!”

Astfgl zmarszczył brwi w nagłym odruchu paranoi, kiedy podszedł do niego Vassenego, a za nim inni lordowie. Twarz starego demona rozciągała się w stuprocentowym szczerym uśmiechu. Niewiele brakowało, by król wpadł w panikę i uderzył trójzębem, lecz Vassenego zdążył wyciągnąć rękę i poklepać go po ramieniu.