Nawet magowie uważali demonologów za dziwaków. Byli to zwykle bladzi, przemykający się chyłkiem ludzie, którzy w zaciemnionych pomieszczeniach wykonywali jakieś skomplikowane czynności i mieli wilgotne, miękkie dłonie. Nic, co by przypominało solidną czystą magię. Żaden szanujący się mag nie chciał mieć nic wspólnego z dziedzinami demonicznymi, których mieszkańcy tworzyli zbiór czubków jak w solidnej kiści bananów.
Rincewind dokładnie obejrzał szkielet, tak na wszelki wypadek. Ten jednak nie zdradzał ochoty do żadnych działań ani czynności.
— Należał do jego jakmutam, dziadka — zabrzmiał nagle zgrzytliwy głos.
— Dość nietypowy spadek — uznał Rincewind.
— Nie, to nie szkielet dziadka. Ten tylko kupił go w jakimś sklepie.
Rincewind zamyślił się głęboko, po chwili zapytał, nie odwracając głowy.
— Z czym ja właściwie rozmawiam?
— Jestem jakmitam. Mam to na końcu języka. Zaczyna się na P.
Rincewind odwrócił się powoli.
— Jesteś papugą? — spytał.
— Trafiłeś.
Rincewind przyjrzał się temu czemuś na półce. Miało tylko jedno oko, błyszczące jak rubin. Większą część reszty pokrywała różowofioletowa skóra, nabijana kikutami piór. Całość przywodziła na myśl przygotowaną do pieczenia szczotkę. Podrygiwała artretycznie na drążku, wreszcie straciła równowagę i zawisła głową w dół.
— Myślałem że jesteś wypchana.
— Sam się wypchaj, magu.
Rincewind zignorował sugestię i na palcach podszedł do okna. Było nieduże, ale wychodziło na łagodnie nachylony dach. Za nim czekało prawdziwe życie, prawdziwe niebo, prawdziwe budynki. Wyciągnął rękę, by otworzyć okiennice…
Prąd z trzaskiem popłynął mu wzdłuż ramienia i uziemił się w rdzeniu kręgowym.
Rincewind usiadł na podłodze i ssał palec.
— Mówił ci przecież — przypomniała papuga, huśtając się w przód i w tył, wciąż głową w dół. — Ale nie chciałeś jakmutam. Trzyma cię na jakmutam.
— Ale to powinno działać tylko na demony!
— Ha! — zawołała papuga. Nabrała rozpędu i przekręciła się znowu głową w górę, gdzie wyhamowała resztkami tego, co kiedyś było skrzydłami. — To zależy. Jeśli przechodzisz przez drzwi z napisem „Jakimtam”, to jesteś traktowany jak jeden z jakimtam. Demon znaczy się. Podlegasz wszystkim zasadom i jakimtam. Ciężka sprawa.
— Ale ty chyba wiesz, że jestem magikiem?
Papuga zaskrzeczała.
— Widziałam je kolego. Prawdziwe jakimtam. Mieliśmy tu takie, że na ich widok udławiłbyś się swoim prosem. Wielkie łuskowate, ogniste jakimtam. Tygodniami trzeba było zdrapywać ze ścian sadzę — dodała tonem aprobaty. — To za czasów jego dziadka, oczywiście. Dzieciak w ogóle sobie nie radził. Aż do dzisiaj. Zdolny chłopak. To wina jego jakimtam, rodziców. Nowobogaccy. Handel winem. Rozpuścili go jak dziadowski bicz, pozwalali się bawić rzeczami jakmutam. „Och, jakiż to inteligentny chłopiec, cały czas z nosem w książce” — przedrzeźniała papuga. — Nigdy nie dostał od nich tego, czego najbardziej potrzebuje wrażliwy, dorastający jakmutam. Takie jest moje zdanie.
— Chodzi ci o miłość i dobrą radę? — spytał Rincewind.
— Chodzi mi o porządne, solidne jakmutam, lanie — wyjaśniła papuga.
Rincewind ścisnął bolącą głowę. Jeśli wszystkie demony przechodziły to co on, nic dziwnego, że zawsze były zirytowane.
— Polly chce ciasteczko — rzekła papuga bez związku, takim tonem, jakim ludzie mówią „hm” albo „o czym to mówiłem”. Po czym kontynuowała: — Jego dziadek się tym zajmował. Tym i gołębiami.
— Gołębiami — powtórzył Rincewind.
— Co nie znaczy, że odnosił jakieś sukcesy. Wszystko robił trochę metodą prób i jakimtam.
— Wspomniałaś chyba o wielkich, łuskowatych…
— O tak. Ale to nie o takie mu chodziło. Próbował przywołać sukkuba. — Złośliwy uśmieszek u kogoś posiadający dziób nie powinien być możliwy. Jednak papudze się udało. — To żeński demon, który przychodzi nocą i wywołuje szalone, namiętne jakim…
— Słyszałem o nich — przerwał jej Rincewind. — Okropnie niebezpieczne.
Papuga przechyliła głowę na bok.
— Nigdy mu się nie udało. Sprowadził tylko neuralgera.
— Co to jest?
— To demon, który przybywa i wywołuje ból glowy.
Demony istnieją na Dysku co najmniej tak długo jak bogowie, których pod wieloma względami przypominają. Różnica jest zasadniczo taka, jak między terrorystami a bojownikami o wolność.
Większość demonów zamieszkuje obszerny wymiar bliski rzeczywistości, tradycyjnie udekorowany w odcieniach płomieni i utrzymywany w temperaturze piekarnika. Nie jest to konieczne, ale jeśli przeciętny demon już jest czemuś wierny, to tradycji.
W centrum inferna. Wyrastając majestatycznie w jeziora substytutu lawy i z niezrównanym widokiem na Osiem Kręgów, leży miasto Pandemonium[6]. W tej chwili wydawało się godne swej nazwy.
Astfgl’ nowy król demonów, był wściekły. Nie tylko dlatego, że znowu popsuła się klimatyzacja, ani dlatego, że ze wszystkich stron otaczali go idioci i spiskowcy, i nawet nie dlatego, że nikt jeszcze nie umiał poprawnie wymówić jego imienia. Był wściekły przede wszystkim dlatego, że właśnie otrzymał złe wieści. Demon, który został drogą losowania wybrany do ich przekazania, kulił się przed tronem z ogonem między nogami. Był nieśmiertelnie przerażony, że zaraz przytrafi mu się coś cudownego[7].
— Co zrobił? — zapytał Astfgl.
— On tego… Otworzył się, panie. Krąg w Pseudopolis.
— Aha. Sprytny chłopak. Wiązaliśmy z nim wielkie nadzieje.
— I ten… Zamknął się znowu, panie. — Demon zamknął oczy.
— A kto przez niego przeszedł?
— No… — Demon obejrzał się na kolegów, zebranych na drugim końcu długiej na milę sali tronowej.
— Pytałem, kto przeszedł.
— Szczerze mówiąc, panie…
— Tak?
— Nie wiemy. Ktoś.
— Wydałem chyba rozkaz, żeby w razie sukcesu przed chłopcem zmaterializował się diuk Vassenego i zaproponował mu zakazane przyjemności oraz mroczne rozkosze, by nagiąć go do naszej woli.
Król warknął wściekle. Problem ze złem polegał na tym, co musiał przyznać, ze demony nie są wielkimi myślicielami czy odkrywcami. Potrzebują odrobiny ludzkiej pomysłowości. I naprawdę liczył w tym względzie na Eryka Thursleya, obdarzonego rzadką odmianą pozbawionej skrupułów, wybitnej inteligencji. Piekło potrzebowało takich straszliwie błyskotliwych egoistów jak Eryk. We wszelkich brzydkich czynach byli o wiele lepsi od demonów.
— Istotnie — przyznał demon. — I diuk od lat oczekiwał przywołania, odrzucając wszelkie inne pokusy, wytrwale i cierpliwie studiując świat ludzi…
— Więc gdzie wtedy był?
— Ehm. Nadnatura go wezwała, panie — bełkotał demon. — Nie odszedł nawet na dwie minuty, a już…
— A już ktoś przeszedł?
— Próbujemy właśnie znaleźć…
Cierpliwość lorda Astfgla, i tak mająca odporność kitu, w tym miejscu pękła. Tego już za wiele. Miał poddanych, którzy używali słowa „znaleźć”, kiedy chodziło im o „ustalić”. Potępienie to dla nich zbyt wielka łaska.
— Wynoś się — syknął. — Dopilnuję, żebyś otrzymał za to nagrodę…
— Panie mój, proszę…
— Wynoś się!
Płomiennymi korytarzami król pomaszerował do swoich osobistych apartamentów.
6
Demony i piekło są czymś zupełnie innym od Piekielnych Wymiarów, tych nieskończenie równoległych pustkowi poza czasem i przestrzenią. Smutne, obłąkane Stwory w Piekielnych Wymiarach nie rozumieją świata, ale pragną światła i formy. Próbują ogrzać się przy ogniskach rzeczywistości, gromadzą się wokół nich, co — gdyby się kiedyś przedarły — miałoby taki efekt, jakby ocean próbował ogrzać się od świecy. Tymczasem demony należą do mniej więcej tej samej czasoprzestrzeni jak jej tam co ludzie. Przejawiają głębokie i trwałe zainteresowanie codziennymi sprawami ludzkości. Co ciekawe, bogów dysku nigdy nie interesowały sądy nad duszami zmarłych, więc ludzie szli do Piekła tylko wtedy, gdy w głębi serca wierzyli, że powinni tam trafić. Oczywiście nie wierzyli, jeśli nie wiedzieli o jego istnieniu. To tłumaczy, dlaczego tak ważne jest, by strzelać bez ostrzeżenia do wszelkich misjonarzy.