Выбрать главу

Cygan zamknął notes, wstał i potarł czerwone z niewyspania oczy. Komisarz rozprostował kości i zapiął marynarkę. Kiwnął ręką na kolegę, aby podał mu notes. Analizował przez chwilę listę nazwisk i kiwał głową, jakby je liczył. Podsunął notes pod oczy Cyganowi i wskazał na jedno z nazwisk. Ten gest oznaczał: ten jest mój! Wyszli, a rodzina Pytków została sama ze swą rozpaczą.

Na galeryjce owionął policjantów zapach bzu kwitnącego na podwórku. Odetchnęli z ulgą, wyrzuciwszy z płuc duchotę mieszkania.

Trzasnęły drzwi na galerii. Walery Pytka podszedł, kulejąc, do Popielskiego.

– Panie kumisarzu – powiedział stary stolarz. – Przysięgam Bogu, że zabiji tegu skurwysyna, co zabił naszegu Henia. A potym pieszki do Częstochowy…

– Pójdziesz do Częstochowy, Walerku? Na pielgrzymkę? Na pewno? – zapytał go Popielski, patrząc na jego dziurawe łapcie.

– Na zichyr – stary patrzył na policjanta pewnym wzrokiem. – Podziękować za zabici gada. Zabiji, a późni podziękuji Najświętszyj Maryi.

– Na pewno?

– Na zichyr.

– No to ja ci kupię dobre buty na tę pielgrzymkę! – odpowiedział Popielski i zszedł z galeryjki.

***

Była czwarta nad ranem, kiedy Popielski znalazł się na rogu Sapiehy i Potockiego. Przetarł oczy i spojrzał w dobrze już widoczną jasną smugę nad Cytadelą. Niedługo ta nieśmiała zapowiedź dnia miała się zamienić w ciepły, świetlisty poranek. Zwykle o tej godzinie wracał do swego mieszkania na Kraszewskiego i wypalał na balkonie ostatniego przed snem papierosa, wsłuchując się w szczebiot ptaków w Ogrodzie Jezuickim. Potem kładł się spać, by wstać – jak zawsze – wczesnym popołudniem. Ale teraz zachował się zupełnie inaczej i porzucił myśl o chłodnej, czystej pościeli i o kołysance z ptasiej muzyki. Uczynił tak nie z poczucia obowiązku i nie ze strachu przed jakimiś wyrzutami sumienia. Na powrót do domu nie pozwoliło mu wygodnictwo. Był zbyt wielkim, zbyt wyrafinowanym sybarytą, aby pozwolić sobie na bezsenność. Ale wiedział, że to go właśnie czeka, jeśli nie sprawdzi pewnej informacji.

Ruszył zatem szybkim krokiem w stronę komendy, wymijając po drodze wielką ciężarówkę z napisem „Przedsiębiorstwo Spedycyjno-Transportowe Jupiter i Syn”, z której dwóch robotników wyładowywało wiadra z kwiatami. Wszedł do gmachu na Łąckiego, zdjęciem melonika odpowiedział na pozdrowienie nocnego portiera i poprosił go o klucz do archiwum. Portier wiedział – jak wszyscy – że nocna pora jest czasem działania komisarza. Wiedział również, że Popielski może wykorzystywać archiwalia i akta bez zgody i bez dyskretnego nadzoru kierowniczki archiwum, pani Antoniny Ferdynowej, która – nawiasem mówiąc – zawsze gorąco i nadaremnie protestowała przeciwko tym specjalnym pełnomocnictwom komisarza.

Popielski, wziąwszy klucz, zszedł do piwnicy, w której mieściło się archiwum. Otworzył drzwi, zapalił mocne białe światło, włożył dla ochrony przed kurzem nieco za ciasny fartuch. Uniósł głowę, chodził między półkami i uważnie przyglądał się literom pięknie wykaligrafowanym u góry każdego segmentu. Znalazł szybko szukaną przez siebie literę. Odpowiednie akta były na najwyższej półce. Przysunął drabinę, której szerokie stopnie były wyślizgane przez setki wojskowych i policyjnych butów. Wszedł na samą górę, powodując szczękanie łańcucha chroniącego obie nogi drabiny przed rozjechaniem się na boki. Stojąc na ostatnim stopniu, sięgnął po właściwy segregator. Chwilę mocował się z haczykiem, po czym otworzył gwałtownie pokrywę segregatora. Głowę policjanta spowił tuman kurzu, który częściowo osiadł na wyciąganych teczkach. Po kilkudziesięciu sekundach dmuchania i prychania na kurz znalazł to, czego szukał. W teczce były fiszki, koperty i luźne kartki. Jedną z nich czytał powoli, czerwieniał na twarzy, a jego nogi zaczynały drżeć.

Zgodnie z zeznaniami małoletniego Halińskiego Czesława, podejrzany, lat 34 (tak!), bawił się z dziećmi w chowanego. W trakcie zabawy uderzył kilkakrotnie pomienionego wyżej 8-letniego Halińskiego Czesława i pokaleczył go nożem sprężynowym. Niniejszym przyjmuje się do rozpatrzenia i do przekazania właściwym organom skargę brata i prawnego opiekuna pomienionego dziecka, ob. Halińskiego Marcelego, lat 20, robotnika. Podejrzanego zatrzymuje się do dalszych postępowań przewidzianych odpowiednimi paragrafami k.k.

Poniżej był dopisek.

Skierować podejrzanego na szczegółowe badania psychiatryczne. Jezierski.

Popielski znał dobrze podpisanego powyżej sędziego śledczego jako skrupulanta, którego polecenia są zawsze wykonywane. Nie pomylił się. Miał teraz przed sobą kartkę papieru, opieczętowaną u góry „Szpital Powszechny Państwowy we Lwowie, Klinika Chorób Nerwowych”.

Pacjent uległ dwa lata temu wypadkowi potrącenia przez furmankę, którego skutkami może być to, co następuje. Stwierdza się mianowicie, iż pacjent wykazuje się silnymi skłonnościami do destrukcji i wykazuje brak instynktu samozachowawczego, co widać zwłaszcza wtedy, gdy upada głową na ziemię, nie podpierając się rękami, po prostu jak automat, jak bałwan. Na wierzchu głowy pomiędzy kością czołową a potyliczną, w miejscu sutura sagittalis, ma wpadlinę głęboką na pół centymetra. Brzegi tej wpadliny są spadziste, a dno zupełnie twarde. Związek tej właściwości pourazowej z zaburzeniami psychicznymi jest bardzo prawdopodobny. Jego osobliwa imaginacja, iżby był dzieckiem, bawiąc się z podobnymi sobie dziećmi, wskazywać może na silne nie- regularności psychiczne, które wymagają hospitalizacji i szczegółowych badań, zwłaszcza że jego zachowanie względem dzieci jest agresywne i – co gorsza – podszyte imaginacją płciową. Nie twierdzi się, iż to ostatnie odrażające zachowanie jest skutkiem ww. wypadku, lecz może właściwością stałą badanego, która uległa wraz z ogólnym pogorszeniem się zdrowia psychicznego silnemu ujawnieniu. Zaleca się natychmiastowe umieszczenie pacjenta w zakładzie zamkniętym dla osób nerwowo chorych, gdyż może on być zagrożeniem społecznym.

Dr Antoni Sucher, ordynator.

Pieczątka na ostatniej kartce była Popielskiemu dobrze znana – „Prokuratura Sądu Okręgowego, Sekretariat dla dochodzeń i śledztw”. Poniżej widniała krótka, starannie wykaligrafowana adnotacja:

Zawiesza się czynności prokuratorskie do momentu, aż podejrzany, przebywający obecnie w Klinice Chorób Nerwowych szpitala przy Pijarów, przyjdzie do pełni zdrowia psychicznego.

Dr Juliusz Prachtel-Morawiński, wiceprokurator.

Popielski spojrzał na datę ostatniego pisma: dnia 21 stycznia 1939 roku. Brak jakiegokolwiek później datowanego dokumentu świadczyłby, iż podejrzany o pobicie dziecka wciąż przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Ten pobyt w miejscu odosobnienia był dla niego wyśmienitym alibi. Ale Popielski się nie poddawał łatwo. Schował na powrót wszystkie dokumenty do szarej koperty, na której pani Ferdynowa wystukała na maszynie:

Anatol Małecki, murarz, syn Teofila i Zofii, ur. 14 XII 904 we Lwowie, zamieszkały ibidem, ul. Berka Joselewicza 25, oficyna m. 1.

Zszedł z drabiny tak energicznie, że zadźwięczał donośnie łańcuch. Zrzucił fartuch, zgasił światło i wyszedł z archiwum.

Na ulicy Sapiehy zagwizdał na przejeżdżającą dorożkę i kazał się wieźć na Niemcewicza 46. Dochodziła piąta, lecz on przez najbliższą godzinę będzie musiał obyć się bez snu. Podobnie jak pewien stary stolarz, który złożył śluby Matce Boskiej Częstochowskiej.

***

Popielski tym razem wcale nie pukał do drzwi Pytków. Spotkał bowiem Walerego na galeryjce, gdy ten wychodził z klozetu.