Zakwaterowaliśmy się u Góreckich na Krakowskiej. Wieczorem po drugiej stronie ulicy herbata „U Dziwisza”. Pola włazi do fontanny, nie topi się, więc nie zwracamy uwagi. Daje o sobie znać kamieniami. Gdy zaczynają lecieć głazy, ukierunkowujemy ją na mur. Już od dawna wybieramy miejsca odludne, „bezpieczne” ze względu na nią, jej wolność. Siedząca obok matka przytula swojego bobasa i wzdycha z ulgą:
– On nie jest tak energiczny.
Zamawiamy herbaciany hit, podawany tylko tutaj: „Rosyjską karawanę” o zapachu wędzonych śliwek. Nieporęcznie trzymać filiżankę w palcach, na dystans. O wiele łatwiej objąć całą dłonią, przytulić do ust i całować łykami. Herbatę o podwójnym smaku, z podtekstem.
Radiesteci widzą wokół Kazimierza aurę indygo, od wapienia. Dzięki niej zatrzymała się tu kiedyś zaraza (na pamiątkę cudu – trzy krzyże na wzgórzu). Mistyczne promieniowanie wspomaga dusze artystów, zwykli śmiertelnicy nie wyrabiają i piją na umór.
18 V
Budzi nas okrzyk: „Pola ja!” Samo „Pola” odmieniane, używane przez innych jest zbyt publiczne. Dziecko dokłada do tego fundament tożsamości: „Ja”.
Jedziemy do Kozłówki, między Kazimierzem a Nałęczowem polska Toskania – łagodność wzgórz i kłęby zieleni. Pałac Zamoyskich przebiegliśmy byle do wyjścia. Jeśli ma się ochotę chodzić po ścianach, to znaczy, że coś nie tak z proporcjami komnat.
W kozłowskim muzeum socrealizmu z głośników lecą przemówienia partyjnych kacyków, stare kroniki. Posągi Stalina i kolosalni robotnicy. Przechodząc między nimi, wiem, że udało mi się uciec przed katastrofą, musnęły mnie tylko odłamki tych rzeźb o subtelności odpadów z kamieniołomów. Pytam pilnującej, czy nie ma nocnych koszmarów.
– Nie, przyzwyczaiłam się.
Nam za komuny też się już nie śniło, przecież na jawie było to samo.
W Nałęczowie, pod piwiarnią dwóch miejscowych przeszło od bełkotu do słowoczynów, skoro są rękoczyny.
Lepszym hymnem Europy niż butna Oda do radości śpiewana w różnych językach byłaby włoska piosenka (więc prawie po łacinie): Volare, o ooo! Cantare, ooooo! Naprawdę uskrzydlająco radosna, bez obowiązku radości.
Wracamy do Warszawy, zaliczając znowu Kazimierz. Przy rynku gapią się zacni turyści. Przyjechali napawać się artystyczną atmosferą i malarzami. Trafili na nas: długowłosy Piotr pcha wózek, ja siwa, warkocz do pasa, dziecko brudne, szczęśliwe i robi miny, tarzając się w piasku. Wernisaż rodzinny.
Za tydzień będą piwonie, już pojawiły się irysy – regionalne orchidee. Allegro bzów przy drodze, puzony tulipanów w ogrodach i z okien pomruki surfinii.
Wjazd do Warszawy, jakby ktoś zakleił za nami odbyt betonem.
19V
Obrazy Bogackiej, nagusy w najbardziej intymno-fizjologicznych sytuacjach i ona sama twierdząca, że sztuka nie ma płci. Zgoda, ale ma genitalia pędzlowane także przez nią.
Jeden z przeraźliwszych dźwięków: drrr telefonu, gdy do kogoś dzwonię. To drrr – szperające po cudzym mieszkaniu albo ślizgające się po woskowinie czyjegoś ucha.
Zaczęło się od piosenki Formacji Nieżywych Schabuff: Dat nam wiersze Julka Tuwima, dał papierosy i Swojego Syna.
– Wiesz co, w tym jest więcej pobożności niż w całych pampersach – przypomniały mi się ich autobiograficzne książki.
– To psychopatologia, gra w chowanego z autorytarnym ojcem i hurrakatolicyzm te całe pampersy – Piotr zaczął ze swojej działki.
– Gdzieee, tylu miałoby identycznego tatusia? To co innego. Oni jednym pchnięciem palca rozwalili komunę. Nie ci z NZS-u, tamci byli już wtedy starzy, po studiach. Niewiele było trzeba do zniszczenia Peerelu, fundament naruszyła „Solidarność”, resztę zmiany w Rosji. Wystarczyło huknąć z siłą trąb Jerycha, żeby rozpadły się mury i kraty. Pampersi weszli w nowe pewni, że trąba ideologii, którą wymachiwali, daje władzę. Tyle lat drażnieni propagandą komunistyczną jak prądem, gdy dorwali się do telewizji, sami przystawili elektrodę reszcie społeczeństwa przyssanego do telewizorów. Nagrodę dostawało się za naciśnięcie dźwigni z napisem „Katolicyzm” i „Wartości”. Szybko to skumali. Przecież najtrafniejszą myślą ich ideologa było stwierdzenie:.Jakie pokolenie? Byliśmy jak szczury, które się rozbiegły po eksperymencie”.
Zapraszają z Krakowa do telewizyjnego programu o trudzie tworzenia. Upewniam się, czy nie pojadę na darmo, w jedynce mam szlaban.
– Nie mamy z nimi nic wspólnego, to dla Dwójki – brzmi dumnie, z krakowskim akcentem.
Trud tworzenia? Co tu opowiadać? Trud pisania nie jest większy od trudu istnienia. A tworzenie jest zwykłą, rzemieślniczą obróbką Ducha Świętego.
Kiedy moja leszczynowa panienka idzie z Piotrem do lasu, zagłuszam się klawesynowym Bachem. Obtłukiwanie chaosu młoteczkami. Nie fortepianowe pim pam. Tu idzie na ostro, heavy metal drutów.
20 V
Arte, najlepszą niemiecko-francuską stację kulturalną, wyrzucono mi z kablówki i wstawiono na jej miejsce regionalną amatorszczyznę czytaną z kartki w warszawskim studiu. Regionalizmy wypierają cywilizację?
Zostaję przy telewizorze, oglądam Tam i z powrotem. Gajos z Fryczem dają aktorski koncert, scenariusz klasa. Wzruszająca, trzymająca w napięciu historia autentyczno-kryminalna o ucieczce na Zachód dwóch zakazanych inteligentów. Majstersztyk w dekoracjach łódzkiego slumu lat 60. Sięgam po gazetę sprawdzić, kto to zrobił. I czytam, że film kiepski, dwa dobre momenty, a reszta mielizna intelektualna. W tej samej gazecie opiewają film mego współautorstwa, z którego usunęłam nazwisko. Chwalą: wnikliwe, prawdziwe. A ja wiem, że to najczystszej wody hucpiarstwo, chociaż powinnam być dumnawa i czuć sentyment.
W tym kraju jest ciągle 15 sierpnia, rocznica cudu nad Wisłą. Cudu, że powstał, że istnieje kulturalnie wbrew sobie i recenzjom o sobie.
21 V
Jestem malarzem przed modelem i szkicuję słowa Piotra:
– Żadne z tych dwulatków nie śpi na dworze – porównuje sąsiadów Poli. Można by z tego ułożyć wiersz: Żadne z tych dwulatków nie jeździ co dzień do lasu. Żadne z tych dwulatków nie jest nadaktywne, nie zna alfabetu, nie pluje i nie gryzie, nie zasypia z tatusiem dwie godziny. Morał: żadne z tych dwulatków nie jest Połą.
Intelektualiści po przeproszeniu Żydów domagają się od Kościoła przeprosin homoseksualistów i kobiet. Kościół nie musi mnie przepraszać. Wystarczy, że wpuści żywą, jeszcze przed cudownym przemienieniem (rzymsko-katoiicka specjalność) w symbol kobiecości. Nie mogąc odepchnąć żeńskiej części wiernych od ołtarza, wypichci pewnego dnia encyklikę o Marii Magdalenie jako symbolu ludzkiej podświadomości, grzesznej, ale tej, która pierwsza spotkała Chrystusa Zmartwychwstałego. Za nią do grobu Jezusa potuptało superego apostołów. Nie chcę przeprosin, nie czuję się obrażona, tylko zakazana.
Kłócimy się, kto napisał Osiem cztery, kolejny obraz zaćpanego młodego pokolenia bez szans i nadziei, książeczka wydana przez Czarne. Piotr uważa, że to żart i Stasiuk kiedyś przyzna się do podrasowania tych młodzieńczych wyprysków.
– Coś ty, żaden żart. Stasiuk ma wszystko oprócz poczucia humoru. Uśmiechnąłeś się kiedyś przy nim?
Nie zakładamy się, nie znamy daty rozstrzygnięcia zakładu.
22 V
Tata był na (szczęśliwej, są już wyniki) biopsji w onkologicznym. Eskortowała go mama, zawodowa pielęgniarka z trzydziestopięcioletnim stażem.
– Nie mogłam, nie mogłam – trzęsie się przez telefon. – Ta atmosfera, korytarze.
– Mamusiu, mamy szczęście genetyczne, na pewno umrzemy na serce.