Выбрать главу

Uciekamy przed upałem do lasu. Dzwoni telefon, ktoś chce obejrzeć mieszkanie. Odsyłam go na 19.00, wtedy będą pierwsi zwiedzający. Ale upiera się, prosi. OK. W domu syf, sprzedaję jednak ściany i podłogi, a nie porządek.

Zjawia się dwóch młodzieńców w garniturach. Pokazuję im nasze osiągnięcia: markizę, dębową podłogę, i zniszczenia: chamską dziurę w łazience na szwedzki czołg piorący. Otwieram szafę-kolumnę w kuchni, demonstrując jej użyteczność.

– Ooo, tarot – zauważa jeden ze zwiedzających.

Dostrzegł nie wiadra i szczoty, ale marsylską talię upchniętą między książkami.

– Byłem w piątek u wróżki i wyciągnąłem z kart „Słońce”, przepowiedziała, że w czerwcu kupię dom.

Facet u wróżki?

– Proszę – podsuwam tarota.

Wyciąga kartę „Szaleniec”. Staję się czujna, tym bardziej że decyduje się kupić natychmiast i bez targowania.

– Niech panowie się zastanowią. Piętro niżej mieszka psychol zabawowy. U nas nie słychać, ale szaleństwo eksploduje…

Spudłowałam, nie są parą, skoro kupujący pyta:

– Czy mogę zaprosić moją dziewczynę, ona ma też na imię Manuela…

Wychodzą. Chyba śnię: sprzedaliśmy mieszkanie klientowi nr 0 (pierwsi będą za chwilę) i w dodatku specjaliście. Zostawił wizytówkę firmy farmaceutycznej ze swoim tytułem: Sales Force Trainer. A jeśli to był tylko trening i on przyprowadził pracownika na szkolenie, jak nie kupować mieszkania? Nie targował się i wyciągnął „Szaleńca”.

Oczywiście Misiak też, równolegle do mojego losu, zmienia mieszkanie. Wynajął pracownię przy ASP. Wzywa mnie do pomocy przy przeprowadzce. Po upchnięciu komputerów i pak idziemy się powłóczyć. Przy placu Teatralnym puste knajpy, być może otwarte za wcześnie, zanim pośrodku uruchomią wielopiętrowy garaż w kształcie stracha na UFO. Kelnerzy grający ze sobą z nudów w bilard twierdzą, że to będzie hotel i sklepy projektu słynnego architekta. Idziemy się pocieszyć do sushi baru. Bierzemy surowy płat ryby maślanej. Subtelność smaku bez smaku. Oskrobanego do podstaw materii, bez atrybutu zapachu, śladu upaprania gnijącym życiem.

W tym snobistycznym zakątku Warszawy, gdzie z kwietników „La Bohemę” wyrastają pokrzywy, jesteśmy trochę w Paryżu. Jego podejrzanej dzielnicy, gdzie nie dochodzi nawet metro.

11 VI

Z wózkiem do lasu. Na polu w Kierszkach para staruszków pieli ziemniaki. Pytam, czemu nie sprzedadzą ziemi. Wkoło rosną wille, a na ich polu pyry.

– Pani kochana, musiałbym sprzedać tu 1500 metrów i tam pode lasem 2000, mniej nie można – przepisy. Po 60 dolarów za metr, i co ja bym z temi pieniędzmi zrobił?

– Nic, żył z nich na emeryturze.

– Wolę uczciwie pracować.

I haruje w zielonych – liściach. Słucham jego przypowieści o marnotrawcach z pobliskich Chyliczek. Jeszcze za Gierka wszyscy tam ziemię sprzedali i pomarli, zapili się. Dotąd pamiętają jednego z nich, nazywali go „Degol” – dryblas w czapce degolówce, co wracał z Warszawy taksówkami – w pierwszej on, dziesięć za nim pustych, dla szyku.

Tylko jedna rodzina przeżyła, wkładając pieniądze w sklepik, ale powariowali z bogactwa: Na wakacje pojechali raz, do Grecji.

Pola każe sobie powtarzać:

– Pola?

– Pietucha.

– Mama? – pyta.

– Manuela.

– Tata?

– Piotr.

– Mhm – przemyśliwa. – A kubek?

Czeka na odpowiedź. Każdy ma przecież swój pseudonim. Ludzie rozkładają własny nadmiar bycia na dwa, trzy imiona, tytuły, czemu by i nie kubek, z łatwością dzielący się na kilkanaście odłamków – bam!

12 VI

„Playboy” zamawia u mnie opowiadanie. Przy okazji dowiaduję się czegoś o sobie, playboyowy księgowy uznał mnie za dobrego biznesmena. Ton był sarkastyczny, komplement wątpliwy.

Zaraz, czy artysta musi zarabiać poniżej średniej krajowej? Bo ma za darmochę talent, niekoniecznie dyplomy? Proszę bardzo, niech kwękający na mnie biurowy sam skrobnie opowiadanie. Każdy umie pisać, ale płacą temu, który umie napisać. Czy to takie trudne zrozumieć, że człowiek ceni swoją pracę? Fachowiec od komputera czy banku uważa godne wynagrodzenie za normalne. Hydraulik na dzień dobry bierze 50 zł. Fachowiec od pisania (jest ich na taki duży kraj niewielu) ma szarpać chałtury za 100-200 złotych? Ten, kto pracuje na dobrym etacie, nie przejmuje się, czy w następnym miesiącu będzie robota albo pomysły. Ja mam wolny zawód, a wolność kosztuje (mnie i z niej korzystających).

Po północy zmęczona włażę do wanny. To, że w ubraniu, zauważam dopiero, gdy zaczyna mnie oblepiać w ciepłej wodzie. Tym łatwiej dzielę się na to, co na zewnątrz: ciężkie, nasiąknięte sennością, i na wewnętrznego obserwatora wymytego ze zmęczenia, wyszorowane do przezroczystości ego. Może tak będzie potem: ciało wyżęte z wilgoci życia i opłatek duszy.

14 VI

W południe sesja dla „Pani”, zdjęcia do felietonów Piotra i mojego. Pola, weteranka fotograficzna, zasypia w wózku. Fryzjer, zwierzając się ze swoich rozczarowań sztuką, odkrywa, skąd bierze się tęsknota za latami 60.

– Kiedy godzinę czeszę gwiazdę, a ta papla o niczym, nie mogę mieć szacunku do spektaklu. Zero tajemnicy. Dawne filmy, w to wierzę – kończy robotę na mojej głowie.

Przyszłam tu z potarganymi kudłami, bez makijażu, ubrana w wieloletnie szmaty. Ze zdjęć uśmiecha się dobrze ociachana, wymalowana dziewczyna, która przy okazji kupiła to, w co ją ubrała stylistka (skoro mój rozmiar, kolor i tanie – nie muszę już chodzić po sklepach, na co nie mam czasu). Widząc na polaroidach swoją przemianę, rozwiązałam zagadkę ludzkiego pochodzenia: małpa wystylizowała małpę na człowieka.

Polka paluszkami pokazuje nowo poznanym „V” – reklamując swoje dwa latka. Piotr opowiada jej na dobranoc:

– Kotki śpią, pieski śpią, nawet Natalka śpi.

Pola wali piąstką w ścianę, domagając się solidarności od usypianej po drugiej stronie sąsiadki równolatki:

– Talka, nie.

15 VI

Catherine Millet – sztandarowa francuska Marianna nowoczesności, ze wszystkim na wierzchu.

Dziewczyna bez tabu, przepuszczająca przez swoje ciało równie obfity strumień spermy, co marzeń. Nie znalazłam w jej książce nic oprócz szczerości malarstwa prymitywnego.

Przekonywano mnie do stylu, sięgnęłam więc po oryginał. Tłumaczenie mogło utłuc finezję. Ale nie, tak samo monotonne jak po polsku.

Życie seksualne Catherine M. mogłoby się znaleźć w aneksie do preambuły Konstytucji Europejskiej. Nie zalatuje od niego żadnym judeochrześcijańskim grzeszkiem. Tętni i jęczy preeuropejskim animalizmem seksualnym. A gdyby tak z neandertalczykiem, pierwszym mieszkańcem dzisiejszej Francji? (Zastanawianie się antropologów, czy sapiens krzyżował się z neandertalczykiem, jest bez sensu. Jeśli mógł, na pewno skorzystał. Skoro nadal dupczy kozę, psa a nawet kurę. Człowiek nie zna ograniczeń. Jest przerażająco wszechstronny. Seks z suką? Co za problem. Kaplica Sykstyńska? Proszę bardzo. Ludobójstwo – jeszcze szybciej.)