W tym obrzydliwym przeziębieniu dla kurażu piłam codziennie espresso, maciupeńki krążek z dna filiżanki. Diabelską eucharystię aromatu. Gdybym pijała kawę, zamieniłabym to w religię espresso. Ale nie mogę, mój organizm natychmiast broni się przed herezją, obrzucając mnie kamieniami z woreczka żółciowego.
Pola budzi się o czwartej rano, żądając lizaka. Rozkosz może być zawsze i wszędzie, a lizaki rosną nam z palców. Kiedy bidulka zrozumie związki przyczynowo-skutkowe, jej życie zamieni się w koszmar.
Nocą burza, tropikalny tajfun wyłamujący okiennice. Pezzini przyjeżdża rano ze zdewastowanego Viareggio i zbijając połamane belki, pociesza nas, że to wiało tylko z Libii, gorsze są burze znad Grecji.
29 VI
Piotr tańczy imieninowo pod oliwkami w białej koszuli nocnej – naszym prezencie ze sklepu dla konserwatystów w Pietrasanta (były jeszcze szlafmyce i futerały na wąsy). Taniec radości, jutro wyjeżdżamy, dezerterujemy. Wieczorem opary upału przynoszą zapach pomarańczy. Jakby skóra Toskanii była z cytrusowej ochry rozgrzanej słońcem.
Pezzini żałuje naszego wyjazdu, trochę lamentuje, łapie się za głowę i słońce. Nie żeby tracił pieniądze, zapłacone z góry, to my tracimy. Donosi butelki oliwy, najchętniej by nas nią pobłogosławił.
Nasza bezładna ucieczka przypomina mu jego własną w 43. Miał wtedy dziesięć lat i jego rodzina, jedna z najstarszych w Viareggio, osiedlona tu na początku tysiąclecia, gdy między Luccą a morzem były bagna, musiała uciekać w góry przed Niemcami. Dostali się między lotniczy ostrzał Anglików i niemieckie działa. Cudem ocalał. Z dalszej jego opowieści wynika, że historia się nie mści, natomiast wyciąga konsekwencje. Teraz on gości Niemców, Anglików. Włochy mimo Unii zostały Włochami. Za pozwolenie na budowę tej wakacyjnej chatki wartej dwa tysiące zapłacił inżynierom ekspertom siedem.
30 VI
Po drugiej stronie, w Austrii, też ciepło, ale wieczorem hotelowa pościel jest chłodna, z gór wieje już rozrzedzonym upałem.
– Tu jest jak za Franciszka – napawa się Piotr ojczyzną gemütlich.
– Aha, za Franciszka było wzorowo jak za Józefa, za Adolfa jak za Hitlera.
Jednak odległość i tropikalny upał były uszczelką, przez którą nie przeciekała do nas polskatość. Piotr bierze w krakowskim empiku gazetę o ironicznym tytule „Kultura”. Czyta w niej o epatowaniu seksem i intelektem w Scenach z życia. Nie rozumie, że w kraju kompleksu niedouczenia powiedzieć coś normalnie, spoza podręcznika, to epatować intelektem jak gołym mózgiem czy cycem.
Pod kościołem Świętego Idziego kilku zadowolonych z siebie trutni trzyma transparent „Nie aborcji!”. Równie dobrze kurwy mogłyby nieść sztandar „Nie impotencji!”.
W Szwecji, zanim kobieta zdecyduje się na usunięcie ciąży, przechodzi przez testy psychologiczne, rozmowy z pracownikami opieki społecznej. Ewentualny zabieg jest traktowany jak osobista tragedia, w której trzeba kobietę wesprzeć. Ustala się, czy naprawdę nie ma warunków na urodzenie, proponuje adopcję. W naszym kraju dzięki ustawie antyaborcyjnej daje się łapówkę płatnym mordercom, bo skrobanka jest według hipokrytów zabiciem dziecka przez mafię ateistów.
LIPIEC
3 VII
Być aniołem (dla Piotra) żaden problem. Ale czy wytrzymam bycie aniołem?
Telewizor wizjerem w więziennych drzwiach. Widać w nim ciągle tych samych skazanych na politykę w wywiadach, pogadankach.
W Quchni Artystycznej szlachetni młodzi ludzie rozparci na postmodernistycznych kanapach rozmawiają o Cząstkach elementarnych Houellebecqa: „Nie mogłem doczytać, obrzydliwe. Ja też nie dałam rady, epatowanie wulgaryzmem”.
W Polsce każdego przygłupa epatuje się intelektem, do tego się już przyzwyczaiłam. Ale że ta nowoczesna, świeża proza zniesmacza młodych starych? To kto ma ją docenić? Szczęście dla Houellebecqa, że robi w języku od kilkuset lat ćwiczonym na minetach intelektualnych. Gdyby pisał w Polsce, bez koterii i zaprzyjaźnionych redakcji miałby opinię podobną do tej znad talerzy w Quchni. A tak zjawił się w glorii sławy, więc szanowni państwo po gazetach mogą patronować jego chujom i cipom, co stronę mu intelektualnie ssać.
6 VII
Oddać opowiadanie do „Playboya”. Nienawidzę terminów, są imadłami do wyciskania z mózgu pomysłów.
W domu dzieci: fratelli i Pola, więc jeżdżę pisać do miasta, do knajpy. Mało kobiet artystów? Bo każda ma rodzinę, jeśli nie swoją, to zaadoptowaną.
Co ja się lituję nad własnym, obolałym od terminów mózgiem. Pola to ma rozdzielony jeszcze na połówki, do czwartego roku życia. Lewa nie kuma istnienia prawej. Stąd dziecinne zarazem tak i nie, chcę i nie chcę jednocześnie. Kiedy ciałko modzelowate sfastryguje półkule, zszyje z nich być może osobowość – ukrytą sprzeczność.
Zaproszenie do Moskwy na targi książki we wrześniu. Wydali Namiętnik z Kabaretem w jednym tomie, zaraz będzie Polka. Nie ma lepszego miejsca na czeczeńskie stanowisko z bombą niż międzynarodowe targi.
7 VII
Odwiedzam Misiaka w nowej redakcji. Na recepcji przez telefon entuzjazm: -Już schodzę! – obiecuje. Nie widziałyśmy się dwa tygodnie. Po dwudziestu minutach czekania jeszcze mam nadzieję, opamięta się i zejdzie. Po półgodzinie pytam tylko portiera, którędy wyjechać na Aleje Ujazdowskie. Misiak dzwoni, gdy już jestem pod domem.
– Jezu, obraziłaś się?!
Moja jedyna przyjaciółka jest pracoholiczką. Na pewno wyszła do kibla i w czasie tej pół minuty na sikanie miała czas przypomnieć sobie o mnie i zadzwonić.
8 VII
Wzywają do urzędu podatkowego. Chcą peselu Poli. Nie dali jej, urodziła się w Szwecji – tłumaczę urzędniczce. Tam dostaje się od razu biżuterię -”śmiertelną blaszkę” z numerem osobowym na wypadek wojny. To co prawda neutralny kraj, ale protestancko zapobiegliwy.
W katolickiej Polsce łatwiej dziecko nielegalnie wyskrobać niż zalegalizować. Przynajmniej nam się nie udało.
9 VII
Nie chcę wyobrażać sobie przyszłości w tym kraju. Zamiast wyobraźni musiałabym mieć spychacz. Wszędzie odchodzi się od państwowej służby zdrowia. Nawet w bogatej Szwecji robiącej bokami. My musimy mieć pegeery szpitalne, bo państwo nam to gwarantuje, tę równość w dostępie do śmierci – co innego w tych wynędzniałych szpitalach będzie można dostać? Socjalizm też wydaje się niezbędny niektórym cwaniaczkom do naładowania sobie kieszeni, póki jest z czego. „Sitwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie” – powiedział SLD-owiec.
Piotr zżyma się na Houellebecqa za niepotrzebne wstawki naukowe, mimo że facet się starał i na prawie 400-stronicową książkę z bohaterem biologiem molekularnym, tylko jednego pojęcia nie wyłożył łopatologicznie. Reszta dostępna średniointeligentnym humanistom.
– Co, zepatował cię? – współczuję.
– Ani fizyka, ani biologia mnie nie interesuje.
– Błąd, pewnego dnia przez własną nonszalancję obudzisz się z ręką w nocniku gluonów.
Eee, do czego namawiam niewinnego humanistę, jeszcze mu sperforuję błonę świadomości.
Zazdroszczę dmuchawcom. Mają idealny kształt kuli, futro z puchu i rozdmuchują lekko swoje dzieci w świat.
Podobno instynkt macierzyński jest wrodzony już gadom. Ze mną było gorzej niż z gadziną, nie miałam żadnego. Nie planowałam dziecka. Teraz zachwycam się każdą kostką, włoskiem Poli.