5 VIII
Ćwiczę prowadzenie nowego wozu. – Ale z ciebie mumia – mówi Piotr. – Tylko cię przybandażować do kierownicy, rozluźnij się.
Aha, prowadzę przecież tira. Dojeżdżam do podsiadłości spacerkiem, wjeżdżam celnie w bramę, mogłabym jednym zderzakiem staranować wszystkie płoty. Muszę się nauczyć tym jeździć, Piotr znika na tydzień do Szwecji na przegląd małego samochodu i fratelli.
Zastanawiałam się, czy podsiadłość to nie letnie szaleństwo, za które jesienią, a zwłaszcza zimą przyjdzie nam drogo płacić. Dzisiaj nie chce mi się stąd wracać. Czuję się zaproszona do siebie, chociaż w domu nie ma nic mojego, żadnych mebli. Chcę tu być. Czy to niewidzialna, pustawa dusza domu? Trochę drewniana, z podmurówką. Zamykając wieczorem bramę wjazdową, zamykam zmierzch. Zaczyna się duszna noc, cykanie świerszczy – zgrzyt rozpędzonej maszynerii lata.
6 VIII
Piotr wyjechał. Syndrom opuszczenia. Budzę się chora. Po namyśle – żyć dłużej (oszczędzić wątrobę) czy zdrowiej (zlikwidować zapalenie oskrzeli) – biorę dwie bomby tabcinu. Świat zwalnia. Wolniej widzę, kicham w zwolnionym tempie. Do Poli przy obiedzie mówię przez sen nad zimną zupką. Dzwoni znajoma, z opisu przypadku i mojego tempa wnioskuje:
– Wzięłaś tabcin na noc.
– Zielony, myślałam, że to dobry kolor: chlorofil, fotosynteza i dzień. Niebieski na noc.
– Odwrotnie.
– Uśpiłam się, cholera.
Ktoś powiedział albo ja w gorączkowym śnie sama sobie:.Anioły do ula!” Słychać bzyk, szum skrzydeł, kapanie miodu i gorejący miecz żądła.
Za oknem letnia impreza ogródkowa, na balkonach grille. Po północy, kiedy ludzie przycichają, gadać zaczyna wietrzona papuga. Jezu!
7 VIII
Nie tylko ja gorączkuję. Jacek Santorski opowiada po gazetach, że najbardziej orgazmiczną religią gwarantującą kobietom szczytowanie na ziemi jest islam.
Inne, niewierne baby chyba pokarało.
8 VIII
Pola odróżniająca już psy od ludzi uznaje czułość naszych znajomych dla golden retrivera Bolka za oznakę ich bliskiego pokrewieństwa.
– Jak ma na imię mama psa?
– Amala.
– Tata?
– Ananda.
Połcia i Bolek są mniej więcej na tym samym poziomie wysokości i świadomości, z tym że Pola za wszystko dziękuje, za zmianę pieluchy też.
Podwarszawski ogród Amali i Anandy wart jest więcej niż ich dwupiętrowy dom. Tak pozakrzywiano tu przestrzeń i horyzont pagórkami, drzewami, że z żadnego miejsca nie ma podobnego widoku. Czy ktoś to doceni, gdy będą sprzedawać? Chcą się przenieść tam, gdzie cicho, do Puszczy Knyszyńskiej, wybudować pensjonat ze słomy i gliny. Pożyczają mi nowość, Wędrówki duszy doktora Michaela Newtona.
9 VIII
O trzeciej nad ranem jestem w połowie książki. Newton – amerykański behawiorysta i hipnotyzer. Same skrajności. Z jednej strony człowiek to behawioralna czarna skrzynka, z której wydostają się reakcje, z drugiej gadająca czarna skrzynka w trakcie seansu hipnotycznego. Czytając Newtona (albo raczej przepytywane przez niego zahipnotyzowane dusze), trzeba pamiętać o ericksonowskiej, amerykańskiej szkole hipnozy. Trans hipnotyczny to według Ericksona żadne mediumy i dziwoty. W przeciwieństwie do archaiczno-freudowskiej, europejskiej podświadomości ta amerykańska jest radosna, współpracująca i pragmatyczna. To z nią, pomocną służką terapeuty, a nie z tą pełną destrukcji i pomyłek, pod hipnozą rozmawia Newton. Pyta kilkadziesiąt zahipnotyzowanych osób, czy jest coś poza tunelem życia po życiu. Opisują zaświaty podejrzanie przypominające grupy wsparcia i zajęcia psychoterapeutyczne. Zawodowe skrzywienie? Obraz świata po śmierci składny i uwodzicielski. Nie uraża żadnej religii, co najwyżej pozbawia wesołego miasteczka raju i piekielnego gabinetu strachów.
Gdyby kilku hipnotyzerów – lekarzy o różnych poglądach na wieczność – przeprowadziło podobne seanse, nie znając cudzych wyników, i uzyskało od pacjentów podobne relacje… uwierzyłabym. Więc czytam zachwycającą hipotezę żerującą na moich własnych wpadkach metafizycznych:
Nazajutrz po urodzeniu Poli do pokoju zajrzał starzec. Nie musiał się przedstawiać, to był czas z bajek dla dzieci, przygarbiony, zakapturzony w pelerynie wędrowca. Przystanął zobaczyć, czy się dobrze zajmuję dzieckiem. Był nie mniej widoczny od kręcących się po korytarzu położnych, ale wiedziałam, że nie jest rzeczywisty, przynajmniej nie z tej rzeczywistości. Nie był też chemiczny czy dymny, odróżniam zjawy haszowe czy kalejdoskopy LSD. Straciłam dużo krwi i mogłam bredzić, jednak to nie była zjawa. Nie jest się zaszczyconym odwiedzinami własnego świra. Gdyby wierzyć Newtonowi, była to stara dusza mojej córeczki, która wybrała nas sobie za rodziców, oczywiście przy naszej przedwiecznej zgodzie. Taki przedżyciowy cas-ting.
Puszczam książkę dalej. Nikt ze znajomych nie może się od niej oderwać. Hipnoza.
11 VIII
Powrót Piotra z królestwa Ikei. Obładowany zakupami wchodzi do nowego mieszkania. Na promie kupił mi perfumy z zielonej herbaty… taki sam dezodorant spośród setki innych wybrałam dzień wcześniej. Zwąchaliśmy się telepatycznie?
12 VIII
Za dużo tego załatwiania z domem, to nas przerasta. Jeżeli nie podłączą prądu albo wyschnie woda? Na pewno coś zawalimy. Tracimy pół dnia w sklepie, szukając śrubek. Na dodatek zepsuł się samochodowy komputer. Mechanik w serwisie wyznaczył termin za tydzień. Piotr, wychodząc stamtąd, natknął się na gościa obsługującego go wcześniej z powodu innego drobiazgu.
– Witamy, jak tam złotawy wozik? Problemy? Proszę przyjąć pana natychmiast! – rozkazał mechanikom.
Piotr wyszedł zresetowany (nie ma pojęcia, co to znaczy i co mu zrobili). Nie rozumie też, dlaczego nagle znalazło się miejsce w warsztacie. Spodobał się jego kształt paznokci albo kolor samochodu? A że jest świeżo po powrocie ze Szwecji, poddaje się, podnosząc ręce. W ogóle tak chodzi z łapami do góry, nie chcąc niczego w tym bajzlu tknąć, pobrudzić się Polską.
13 VIII
Cały dzień w podsiadłości i w upale na sadzeniu wina, zbijaniu mebli. Wymęczeni (Piotr stuka, ja odganiam Połę, wynajdując jej inne zajęcia) padamy na kartony i pijemy kisiel. Odkrycie tego lata: najlepszy jest wiśniowy z kawałkami owoców. Leżymy w kurzu tratowani przez Połę i jest tak dobrze. Proponuję więc ślub.
– Kiedy? – Piotr próbuje odgruzować swoje terminy.
– Mhm… kiedy będziemy za starzy na głupstwa, kiedy nie będzie już czasu na rozwód, co?
– Zgoda.
Jesteśmy umówieni na finalną randkę życia.
Zdesperowana pracująca matka jest w stanie wypić odkamieniacz, czego dokonała właśnie nasza sąsiadka, mama Natalki. Zapomniała o czyszczącym się czajniku, wlała sobie z niego herbaty, wcisnęła cytrynę i wypiła z pół szklanki. W szpitalu roześmiali się jej w nos.
– Nie boli, nie truje. Tam jest kwas fosforowy, ten sam co w coli, nic pani nie będzie – odesłali ją do domu.
Przyszła do nas pobiadolić. Częstujemy ją wodą na wypłukanie resztek, na jej strutą minę. Gdyby dostała zwolnienie, uratowałoby ją to przed pracą. Jutro przyjeżdża szwajcarski właściciel firmy i oni, inżynierowie z działu sprzedaży, muszą zostać po godzinach, by na jego cześć szorować w piwnicy piece, które sprzedają.