Выбрать главу

Rozglądając się po hali lotniskowej, zobaczyłam Arabki żywcem wykreślone przez cenzurę z życia – zakutane w czerń od stóp do głów, z erotyczną szparą na oczy.

Obowiązkowe badania; bilans dwulatka. Doktor oszacowany dorosłym spojrzeniem Poli i opluty przez nią w samoobronie wydał diagnozę: Niejednoznaczna. Wygląda na dużo starszą, ale emocjonalnie dwulatek.

Mając dziecko, człowiek staje się trochę rośliną (nie dlatego, że na nic czasu i tylko wegetacja). Nie umiera, ale obumiera, zostawiając po sobie latorośl.

25 IV

– Chyba do ciebie, mówią, że są od markizy

– Piotr odsłuchał domofon i dyskretnie się usuwa – nie znosi hierarchii i kpi z rojalistów.

– Coś ty, na balkon zamówiłam roletę.

Mieszkamy w akwarium wystawionym na południe. Nie da się żyć bez osłony przeciwfotonowej, dawniej – pod spódnicą markizy.

Redakcyjne zaproszenie na przegryzkę do „Sheratona”. Zamawiam sushi. Dostaję niezjadliwy ryż w glonach. Przesłodzili ocet albo upichcili z łososia deser.

– Kiedy masz na coś ochotę, wpadasz w amok i nie zwracasz uwagi, gdzie i co – współczuje Piotr.

– Tu jest chińska, nie japońska knajpa, czego się spodziewać?

Zmowy ludzkiej chcę, nie umowy, bo nie działa. Zmowy polegającej na średniowiecznym łotrzykowskim rysowaniu znaków po ścianach domów. Dla niewtajemniczonego bazgroł, dla smakosza wiadomość: „Nie jedz tutaj! Drogo!”, albo: „Wyśmienicie!”

Nie wierzę przewodnikom. W Pascalu napisali o „Białej Róży” z Białej Podlaskiej: najlepsza chińska knajpa w Europie Środkowej. Ironicznie. Ja realnie z Białegostoku jechałam ileś kilometrów zobaczyć, a na miejscu remiza w stylu gierkowsko-kitajsko-wiejskim.

Patrząc na rubinowe paznokcie sprzątaczki w naszym bloku, zamarzyłam, żeby rosły jej zamiast pazurów szlachetne kamienie. Obcinałaby skrawki i z nich żyła.

Teraz tak robią, podstępem: najpierw w Trójce anegdota Magdy Jethon, a potem z zaskoczenia Muniek zaprasza na spotkanie z sobą w sobotę.

Mój samochód, moja dźwiękoszczelna klatka. Mogę wyć, krzyczeć, wypluć z siebie skrzep milczenia.

26 IV

„Życie jest formą istnienia ciałka. Czasem z wózeczka coś cicho załka” – taką piosenką można by zaczynać dzień, gdybyśmy występowali w rodzinnym musicalu.

Markiza furkocze już nam nad głowami falbanką. Układam pod kolor kafelki. Półtorej godziny i gotowe. To jest tak proste i przyjemne, zakrywanie betonu kolorowym szkliwem. Na Nowym Mieście jest dom wyłożony szmaragdową, grubą glazurą. Zakleić kafelkami resztę Warszawy! Te szare barykady brzydoty pokryć mozaiką barw. Niedrogie i dziecięco łatwe.

Całodzienne nasiady Komisji Śledczej są telenowelą dla zapracowanych gospodyń. Do południa gotuję i słucham, zerkając na udowadniających swoją niewinność. Tak sobie wyobrażam serial brazylijski. Niemczycki, postawny, ciemnowłosy, pasuje do obsady Carlosów, don Juanów. Już podobno dostaje listy od wielbicielek.

Przed laty w Paryżu na zlecenie jednej z gazet dochodziłam prawdy o Solorzu, właścicielu nowej stacji Polsat: ile miał paszportów, na czym się dorobił. Teraz jest finał tej historii i afera Rywina – Solorz chce sprzedać swoją telewizję, więc jest zadziwiająco normalny. Nawet w tym, że stworzył telewizję na swój obraz i podobieństwo. Klejąc pierogi, widzę w telewizorze: dawni prostacy wychodzą na prostych, uczciwych ludzi. Nie żeby urośli, to elita zmalała, zrobiła im cokół z własnego gówna.

– Widziałeś gdzieś długopis?! – przerzucam szuflady.

– W naszym domu? Widzę długopisy tylko, gdy je kupuję.

Zdaję Piotrowi pokład z naszą kosmitką w nocnym kombinezonku. Mam wolne, mogę iść do kina. Już wsiadając do wozu, jestem kimś innym. Mniej zatroskana, mniej matczyna, bardziej zmechanizowana i ryzykancka. Słucham radia, którego chcę, gadam do siebie, niemiłosiernie śpiewam. Odkurwiam się po tłamszeniu niecenzuralnych odżywek przy dziecku.

Umówiłam się z Misiakiem do kina w Galerii. Przyszła z Teresą Sedą owiniętą płaszczem własnej produkcji. Może i lepiej, że z psychologa przekwalifikowała się na projektantkę pięknie obszywającą ludzkie ego.

Makrokosmos przeraźliwie smutny. Przestanę jeść drób po tych dwu godzinach udręczonych opierzonych spojrzeń z rusztu cierpienia. Bociany lecą do Afryki i cierpią ze zmęczenia. Te, którym udało się dolecieć, wracają i znów cierpią. Jeżeli w tym stylu zrobią film o jabłku, przestanę jeść rośliny.

Wychodząc z sali, słyszymy kawałek innego filmu:,A może spróbowałbyś na chwilę przestać być mutantem?” (Czyli sobą?) Powinni to puszczać z głośników w Galerii, zwłaszcza w soboty. Wokół klony modnych dziewczyn: opalenizna z solarium, włosy z farby, spojrzenia z niebytu. Chroniczne striptizerki z nerami i pępkami na wierzchu, gdy jest poniżej dziesięciu stopni. W takim stroju jest dobrze tylko anorektyczkom, reszcie wyłażą po bokach wałki sadła. W weekendowym tłumie kilka naturalnych, dyskretnie umalowanych panienek „z dobrych domów”. Dlaczego moda musi być żałośnie przymusowa?

27 IV

Niedziela, i to po Wielkanocy, więc Miłosierdzia Bożego. Ledwo wyhamowuję przed supermarketem. Na zazwyczaj pustej ulicy korek. Przy parkingu policja, pogotowie, tłumy, ludzie biegną i pędzą na wózkach inwalidzkich.

– Pielgrzymka czy co? – pytam.

– „Ich Troje”!

– Wie pani, ile wziął? – pyta zjadliwie kasjerka w sklepie – dwadzieścia tysięcy i sześćdziesięciu ochroniarzy.

– Kiedy śpiewa? – upewniam się, czy zdążę wyjść.

– Co pani, dwadzieścia tysięcy za podpisywanie płyt.

Dawniej piosenkarz na festynie śpiewał. Teraz rozdaje autografy, a muzyka leci z magnetofonu. I płacą mu za promocję samego siebie.

Piotr mówi przyjacielowi, że zaczyna pisać coś nowego, na co on:

– No tak, po Scenach z życia trzeba zatrzeć złe wrażenie.

Czy my puściliśmy bąka? Zatrzeć wrażenie i ślady samodzielnego myślenia. Przyjaciel ma talent, ale go konsekwentnie rozmywa, na prawdziwe pisarstwo się nie odważy.

Muniek w akcji charytatywnej Centrum Zdrowia Dziecka.

28 IV

Są już tabletki na bezsenność, niech wynajdą na śnienie. Nie chcę mieć snów, te zwykłe też są koszmarem, porywają w inny świat, gdzie nie ma siły ciążenia logiki. Nie chcę się odrywać od jawy, od rozsądku.

Chyba kiedyś nie wstanę. Zostanę w łóżku, wyobrażając sobie, co będzie: codzienna butelka mleka, pieluszka, soczek, śniadanie, ubieranie, herbata dla Piotra i ceremoniał budzenia go (Pola po nim skacze, ja osłaniam wrzątek, ogólne buzi) i tak rytmicznie do nocy. Po kolei rytuał godzin, żeby jeszcze był czas się tym zachwycać.

Zbliża mi się okres i do tej cielesnej probówki powyginanej w kobiece kształty dolewa się kropla gniewnych hormonów. Ciecz w probówce dymi, buzuje. Zostaje osad smutku.

Wszystko jest iluminacją Foera. Nie jest wyłącznie „prozą magiczną”, ale i zgryźliwą: kwartał żydowski (getto) i kwartał ludzki, synagoga ciągnięta na kółkach w miarę przesuwania się granicy. „Każdy z nas jest przecież taki dobry, że inni nie są go warci”. „Ukraina miała obłazić pierwsze urodziny”. „Pozycję 69 wynaleziono w sześćdziesiątym dziewiątym roku. Mój przyjaciel Gregory zna przyjaciela bratanka wynalazcy”.

29 IV

Chwila nieuwagi i Pola zmiksowała nam śniadanie w swoim dziecięcym mikserku na korbę. Mimo wszystko łóżkowy przegląd zaległej prasy. Piotr swojej szwedzkiej, ja „Paris Matcha”. Zagląda mi przez ramię: