Выбрать главу

Tego dnia wypadała rocznica ich ślubu. Gösta jak zwykle przyniósł na grób Maj-Britt kwiaty. Trochę go zaniedbał, ale nie dlatego, że już nic nie czuł do zmarłej żony. Przeżyli razem dużo dobrych lat i ciągle odczuwał jej brak. Właściwie co rano, kiedy wstawał z łóżka. Ale już się przyzwyczaił do życia w samotności. Dni miał wypełnione tak szczelnie, że chwilami nie potrafił sobie wyobrazić, że kiedyś z kimś dzielił swój mały domek. Ale to, że się przyzwyczaił, nie oznaczało jeszcze, że polubił takie życie.

Przykucnął i przesunął palcem po literach wyżłobionych w kamieniu. Imię ich synka. Nie mieli nawet jego zdjęcia. Sądzili, że mają na robienie zdjęć całe życie, i nie pomyśleli o tym zaraz po jego narodzinach. Po śmierci też nie. W tamtych czasach się tego nie robiło. Dziś, jak słyszał, jest inaczej. Wtedy należało zapomnieć i żyć dalej.

Jak najprędzej postarajcie się o kolejne dziecko. Taką radę dostali, kiedy oboje w szoku opuszczali szpital. Nic z tego nie wyszło. Jedynym dzieckiem w ich życiu była ta mała. Dziewuszka, jak na nią mówili. Może należało się bardziej postarać, żeby ją zatrzymać, ale ich żałoba była jeszcze zbyt świeża i myśleli, że nie potrafią jej dać tego, czego potrzebuje małe dziecko, poza opieką.

Ostateczną decyzję podjęła Maj-Britt. Mimo to ostrożnie zaproponował, żeby dziewczynka została u nich na stałe. Żona ze smutkiem na twarzy i z żalem w sercu odparła, że mała potrzebuje rodzeństwa. I w ten sposób dziewuszka zniknęła z ich życia. Później już nigdy o niej nie rozmawiali, ale on nie potrafił zapomnieć. Gdyby za każdym razem, gdy o niej myślał, dostał jednokoronówkę, byłby dziś bogatym człowiekiem.

Wstał. Wyrwał kilka chwastów. Zdążyły się porządnie ukorzenić. Kwiatki wstawione do wazonu wyglądały naprawdę ładnie. W jego głowie odezwał się głos Maj-Britt: Gösta, co ty wyprawiasz! Wyrzucasz pieniądze na takie piękne kwiaty dla mnie? Nigdy nie wierzyła, że należy jej się coś więcej, a on żałował, że nie rozpieszczał jej bardziej. Choćby przynosząc kwiaty, gdy jeszcze mogły jej sprawić przyjemność. Miał tylko nadzieję, że widzi z góry, jakie są śliczne, i cieszy się.

Fjällbacka 1919

Sjölinowie znów urządzili przyjęcie. Dagmar była wdzięczna za każdą taką okazję. Przydawał jej się dodatkowy zarobek. Była zachwycona również tym, że może z bliska oglądać bogatych i pięknych ludzi, żyjących cudownym, beztroskim życiem. Jedli i pili dużo i smacznie, tańczyli, śpiewali i bawili się do rana. Ona też chciałaby tak żyć, ale na razie musiała się zadowolić usługiwaniem tym szczęściarzom i tym, że może spędzić wśród nich kilka chwil.

Wyglądało na to, że przyjęcie będzie wyjątkowo udane. Razem z resztą służby już przed południem przewieziono ją na wyspę leżącą naprzeciwko Fjällbacki. Łodzie cały dzień kursowały między wyspą a lądem, wożąc jedzenie, wino i gości.

– Dagmar! Przynieś z piwniczki więcej wina! – zawołała doktorowa Sjölin.

Dagmar natychmiast pomknęła do piwniczki.

Dbała o dobre stosunki z panią Sjölin. Wolała, żeby doktorowa nie przyglądała jej się za bardzo. Szybko dostrzegłaby spojrzenia i czułe uszczypnięcia, jakimi jej mąż obdarzał ją podczas przyjęć. Czasem było nawet więcej, jeśli doktorowa, przeprosiwszy gości, szła do siebie, a uczestnicy przyjęcia byli zbyt pijani albo zbyt zajęci zabawą, żeby zauważyć, co się dzieje. Wtedy przy wypłacie doktor wsuwał jej do ręki kilka koron więcej.

Wzięła z piwniczki cztery butelki i pośpiesznie ruszyła do drzwi. Przyciskała je do piersi, ale zderzyła się z kimś i wypadły. Dwie się stłukły. Dagmar uzmysłowiła sobie z rozpaczą, że na pewno zostaną jej odliczone od pensji. Łzy pociekły jej po policzkach. Spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę.

- Undskyld! [6] – powiedział, ale duńskie słowo zabrzmiało w jego ustach jakoś dziwnie.

Zaskoczenie i rozpacz zastąpiła wściekłość.

– Co pan robi! Nie rozumie pan, że nie można stać w samych drzwiach?!

– Undskyld – powtórzył. – Ich verstehe nicht.

I wtedy Dagmar się zorientowała, kto to jest. Zderzyła się z gościem honorowym: z niemieckim bohaterem wojennym, lotnikiem, który dzielnie walczył na wojnie, a po sromotnej klęsce Niemiec utrzymywał się z pokazów lotniczych. Od rana słyszała szepty na jego temat. Podobno przez jakiś czas mieszkał w Kopenhadze. Plotkowano o jakimś skandalu, po którym musiał wyjechać do Szwecji.

Dagmar nie odrywała od niego wzroku. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Nie wyglądał na pijanego, jak niektórzy inni goście, i patrzył jej prosto w oczy. Stali dłuższą chwilę i patrzyli na siebie. Dagmar się wyprostowała. Wiedziała, że jest piękna. Mnóstwo razy słyszała to od mężczyzn. Przesuwali dłońmi po jej ciele i jęcząc, szeptali prosto do ucha różne słowa. Ale jeszcze nigdy nie cieszyła się ze swojej urody tak jak teraz.

Lotnik nie odrywał od niej wzroku. Schylił się i zebrał kawałki szkła. Zaniósł je do pobliskiego lasku i wyrzucił. Potem położył palec na ustach, zszedł do piwniczki i przyniósł kolejne dwie butelki. Dagmar uśmiechnęła się z wdzięcznością i podeszła do niego, żeby je wziąć. Spojrzała na jego ręce i zauważyła, że z lewego palca wskazującego leci mu krew.

Pokazała, że chce obejrzeć jego rękę. Postawił butelki na podłodze. Skaleczenie nie było zbyt głębokie, ale krwawiło mocno. Wpatrzona w jego oczy, włożyła jego palec do ust i wyssała krew. Jego źrenice rozszerzyły się, w oczach ujrzała znajomą szklistość. Cofnęła się i podniosła butelki. Idąc do gości, czuła na plecach jego spojrzenie.

Patrik zwołał naradę. Uznał, że przede wszystkim należy poinformować Mellberga. Chrząknął.

– Bertil, nie było cię w weekend, ale może słyszałeś, co się stało?

– Nie, a co? – Mellberg spojrzał na Patrika wyczekująco.

– W sobotę wybuchł pożar w dawnym ośrodku kolonijnym na Valö. Dużo wskazuje na podpalenie.

– Podpalenie?

– Na razie nie mamy potwierdzenia. Czekamy na Torbjörna – odparł Patrik. Zawahał się, po chwili mówił dalej: – Poszlaki są jednak na tyle mocne, że powinniśmy nad tym popracować.

Patrik wskazał na Göstę. Gösta z mazakiem w ręku stanął przed białą tablicą.

– Gösta gromadzi materiały na temat rodziny, która zniknęła z Valö. On…

– Wiem, o czym mówisz. Stara sprawa, wszyscy ją znają. Ale co to ma do rzeczy? – spytał Mellberg. Nachylił się, żeby podrapać leżącego pod krzesłem Ernsta.

– Tego nie wiemy. – Patrik w jednej chwili poczuł się strasznie zmęczony. Że też zawsze na początku musi się sprzeczać z Mellbergiem. Teoretycznie jest szefem komisariatu, ale w praktyce zrzeka się odpowiedzialności, zrzuca ją na niego. Oczywiście pod warunkiem, że ewentualne zaszczyty przypadną jemu. – Zaczynamy dochodzenie bez żadnych wstępnych założeń. Ale to dziwne, że coś takiego dzieje się akurat wtedy, gdy jedyna ocalała córka po trzydziestu pięciu latach wraca na wyspę.

– Pewnie sami podpalili chałupę, żeby dostać kasę z ubezpieczenia – stwierdził Mellberg.

– Sprawdzam ich sytuację majątkową. – Martin siedział obok Anniki, był wyjątkowo cichy. – Jutro rano powinienem coś wiedzieć.

– Dobrze. Zobaczycie, że o to chodziło. Przekonali się, że remont tej rudery będzie kosztował za dużo i że bardziej się opłaca ją podpalić. Kiedy pracowałem w Göteborgu, ciągle widywałem takie numery.

вернуться

[6] Undskyld – duń.: przepraszam.