Выбрать главу

– Jak zaznaczyłem, nie upieramy się przy żadnej wersji – odparł Patrik. – Chciałbym, żeby Gösta nam opowiedział, co pamięta z tej sprawy.

Usiadł i skinął głową. Można zaczynać. Wczoraj podczas wycieczki Erika opowiedziała mu fascynujące rzeczy. Był ciekaw, co Gösta powie o dochodzeniu sprzed lat.

– Trzynastego kwietnia 1974 roku, w Wielką Sobotę, ktoś zadzwonił na komisariat i powiedział, że trzeba jechać na Valö, do szkoły z internatem. Odłożył słuchawkę, nie powiedział, co się stało. Telefon odebrał ówczesny szef komisariatu. Powiedział, że nie potrafi stwierdzić, czy dzwonił mężczyzna, czy kobieta. – Gösta milczał chwilę, jakby wracał do dawnych czasów. – Ja i mój kolega Henry Ljung pojechaliśmy sprawdzić, co się stało. Na miejscu znaleźliśmy się w pół godziny. Sytuacja była bardzo dziwna. Stół w jadalni był nakryty do obiadu, dania były już częściowo zjedzone, ale nikogo z rodziny nie było. Została tylko maleńka dziewczynka, roczna Ebba. Dreptała po domu zupełnie sama. Pozostali jakby wyparowali. Wyglądało to tak, jakby w środku obiadu wstali od stołu i zniknęli.

– Pff! – prychnął Mellberg.

Gösta rzucił mu mordercze spojrzenie.

– Gdzie byli uczniowie mieszkający w internacie? – spytał Martin.

– Większość rozjechała się do domów, na ferie. Na Valö zostało tylko kilku, ale nigdzie ich nie było. Dopiero po dłuższej chwili zobaczyliśmy pięciu chłopaków w łódce. Zostali potem bardzo dokładnie przesłuchani, ale nie mieli pojęcia, co się stało z rodziną. Brałem udział w przesłuchaniach i wszyscy mówili to samo: nie zostali zaproszeni na rodzinny obiad wielkanocny, więc popłynęli na ryby. Kiedy wypływali, wszystko było jak zwykle.

– Łódka należąca do rodziny była na swoim miejscu? Przy pomoście? – spytał Patrik.

– Tak. Przeszukaliśmy całą wyspę, ale ich jakby wywiało. – Gösta pokręcił głową.

– Ile to było osób? – Mellberg chyba wbrew własnej woli zaciekawił się i pochylił w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Rodzina składała się z dwojga dorosłych i czworga dzieci. Jednym z nich była mała Ebba. Czyli zniknęło dwoje dorosłych i troje dzieci. – Gösta odwrócił się i zaczął pisać na tablicy. – Ojciec, Rune Elvander, dyrektor szkoły, dawny wojskowy. Stworzył szkołę dla chłopców z zamożnych rodzin, których rodzice oczekiwali wysokiego poziomu nauczania w połączeniu z surową dyscypliną. Pierwszorzędne wykształcenie, kształtujący charakter regulamin i dużo ruchu na świeżym powietrzu. Jeśli dobrze pamiętam, tak opisywano szkołę w broszurce informacyjnej.

– Boże drogi, jakby to były lata dwudzieste – zauważył Mellberg.

– Zawsze się znajdą rodzice tęskniący za starymi dobrymi czasami. Właśnie do nich kierował swoją ofertę Elvander – odparł Gösta. – Matka Ebby, Inez, miała w chwili zniknięcia dwadzieścia trzy lata. Była znacznie młodsza od męża. On był już po pięćdziesiątce. Rune miał jeszcze troje dzieci z poprzedniego małżeństwa. Syna Claesa, lat dziewiętnaście, szesnastoletnią córkę Annelie i dziewięcioletniego Johana. Rok czy dwa po śmierci ich matki, Carli, ożenił się powtórnie. Według przesłuchiwanych chłopaków rodzina miała jakieś problemy, ale nie dowiedzieliśmy się wiele więcej.

– Ilu uczniów tam mieszkało w roku szkolnym? – spytał Martin.

– Różnie, ale zazwyczaj około dwudziestu. Poza Runem pracowało tam jeszcze dwóch nauczycieli, ale w ferie mieli wolne.

– Domyślam się, że mieli alibi. – Patrik spojrzał uważnie na Göstę.

– Tak. Jeden pojechał na święta do rodziny, do Sztokholmu. Drugi na początku wydał nam się podejrzany. Strasznie kręcił, nie chciał powiedzieć, gdzie był. W końcu się okazało, że wyjechał na krótki urlop do ciepłych krajów ze swoim chłopakiem. Dlatego był taki tajemniczy. Nie chciał, żeby się wydało, że jest gejem. Ukrywał się z tym w szkole.

– A co z uczniami, którzy rozjechali się do domów na święta? Sprawdziliście ich? – spytał Patrik.

– Co do jednego. Ich rodziny potwierdziły, że spędzili święta w domu i nawet nie zbliżali się do wyspy. Zresztą wszyscy rodzice byli zadowoleni z wpływu, jaki szkoła wywiera na ich dzieci. Byli bardzo wzburzeni, że po feriach nie mają ich dokąd odesłać. Odniosłem wrażenie, że dla wielu z nich pobyt dzieci w domu, choćby tylko podczas ferii, był bardzo męczący.

– Więc nie znaleźliście żadnych śladów wskazujących na to, co się z nimi stało?

Gösta potrząsnął głową.

– Nie mieliśmy ani takiego sprzętu, ani takiej wiedzy jak dziś. Dlatego raport ekipy kryminalistycznej był taki, a nie inny. Wszyscy bardzo się starali, ale nic nie znaleźliśmy. Ale zawsze miałem wrażenie, że coś nam umknęło. Chociaż nie umiałbym powiedzieć co.

– Co się stało z tą dziewczynką? – spytała Annika, zawsze bardzo wyczulona na los dzieci.

– Nie miała żadnych żyjących krewnych, więc trafiła do rodziny zastępczej, do Göteborga. O ile wiem, potem ją adoptowali. – Gösta umilkł, patrzył na swoje ręce. – Ośmielę się stwierdzić, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty. W poszukiwaniu motywów badaliśmy wszystkie możliwe tropy, w tym przeszłość Elvandera. Żadnych trupów w szafie. Wypytaliśmy prawie wszystkich mieszkańców Fjällbacki, czy nie zauważyli nic szczególnego. Próbowaliśmy podchodzić do tego z każdego możliwego punktu widzenia, ale donikąd nas to nie zaprowadziło. Bez dowodów nie mogliśmy stwierdzić, czy zostali zamordowani, uprowadzeni, czy opuścili wyspę dobrowolnie.

– To bez wątpienia fascynujące. – Mellberg chrząknął. – Ale nadal nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy się zajmować tą starą sprawą. To oznacza zupełnie niepotrzebne komplikacje. Ogień podłożyli albo ta Ebba i jej facet, albo dokazujące dzieciaki – dla kawału.

– To zbyt skomplikowane jak na zabawę znudzonych małolatów – stwierdził Patrik. – Gdyby rzeczywiście mieli ochotę coś podpalić, byłoby im łatwiej na miejscu, we Fjällbace, niż płynąć na Valö. Co do wyłudzenia odszkodowania, jak już mówiłem, Martin to sprawdza. Ale im dłużej myślę o tej starej sprawie, tym wyraźniej czuję, że pożar ma związek z ich zniknięciem.

– Ty i te twoje przeczucia – prychnął Mellberg. – Nie ma nic konkretnego, co by wskazywało na taki związek. Wiem, że często masz rację, ale tym razem przedobrzyłeś. – Mellberg wstał, wyraźnie zadowolony z tego, co powiedział. Uważał, że to niepodważalna prawda.

Patrik wzruszył ramionami, spłynęło to po nim. Przestał się przejmować uwagami Mellberga i to dawno. Jeśli w ogóle kiedykolwiek brał je na poważnie.

Kiedy wychodzili, Martin wziął Patrika na bok.

– Mógłbym dostać wolne popołudnie? Wiem, że trochę późno z tym przychodzę…

– Oczywiście, jeśli to ważne. O co chodzi?

Martin się zawahał.

– Sprawa osobista. Jeśli pozwolisz, wolałbym teraz o tym nie rozmawiać.

Miał w głosie coś takiego, że Patrik dał spokój, chociaż poczuł się trochę dotknięty, że Martin nie chce mu powiedzieć. Uważał, że przez lata wspólnej pracy stali się sobie na tyle bliscy, że mógłby mu zaufać i powiedzieć, jeśli coś jest nie tak.

– W tej chwili nie mam na to siły – powiedział Martin, jakby się domyślił. – Więc mogę się urwać po południu, tak?

– Jasne, nie ma problemu.

Martin uśmiechnął się blado i ruszył do siebie.

– Słuchaj – powiedział Patrik. – Gdybyś chciał pogadać, to jestem do dyspozycji.

– Wiem. – Martin zastanawiał się sekundę, a potem poszedł.

Schodząc na dół, do kuchni, wiedziała, co tam zastanie. Dana zagłębionego w lekturze porannej gazety, w wytartym szlafroku, z filiżanką kawy w ręku. Rozjaśnił się na jej widok.