Выбрать главу

Lekarz umilkł, w gabinecie zapadła kompletna cisza. Martin usłyszał bicie własnego serca. Spojrzał na lekarza. Jak może być tak obojętny po tym, co powiedział? Może przekazuje pacjentom takie wiadomości kilka razy w tygodniu. Ale jeśli tak, to jak sobie z tym radzi?

Martin musiał się niemal zmusić do oddychania, lakby zapomniał, jak to się robi. Każdy oddech wymagał dokładnej instrukcji od mózgu.

– Ile jej zostało? – wykrztusił.

– Jest wiele metod leczenia, poza tym medycyna stale robi postępy… – Lekarz rozłożył ręce.

– A co mówią statystyki? – spytał Martin. Narzucał sobie spokój, chociaż miał ochotę złapać go za klapy i wytrząsnąć odpowiedź.

Nie był w stanie patrzeć na milczącą Pię. Bał się, że coś w nim pęknie. Mógł tylko skupić się na faktach, na czymś uchwytnym, na czymś, do czego można się ustosunkować.

– Nie da się tego przewidzieć. W grę wchodzi mnóstwo czynników.

Znów ta mina, to ubolewanie, rozłożone ręce. Martin już zdążył znienawidzić ten gest.

– Proszę wreszcie powiedzieć! – krzyknął i aż drgnął, kiedy usłyszał swój głos.

– Bezzwłocznie wdrożymy leczenie i zobaczymy, jak pacjentka zareaguje. Ale zważywszy na liczbę przerzutów i na złośliwą postać… myślę, że pół roku, może rok.

Martin wpatrywał się w niego. Dobrze usłyszał? Tuva nie ma nawet dwóch lat. Przecież nie może stracić matki. Tak nie wolno. Zaczął się trząść. W małym gabinecie było bardzo gorąco, ale Martin z zimna szczękał zębami. Pia położyła mu dłoń na ramieniu.

– Uspokój się. Musimy zachować spokój. Zawsze jest szansa, że to pomyłka. Poza tym jestem gotowa zrobić wszystko… – Zwróciła się do lekarza: – Proszę o najostrzejszą możliwą terapię. Nie poddam się, będę walczyć.

– Natychmiast przyjmiemy panią do szpitala. Proszę jechać do domu, spakować się. Miejsce będzie czekać.

Martin się zawstydził. Pia jest silna, on był bliski załamania. Miał przed oczami Tuvę, od pierwszych chwil po narodzinach aż do dzisiejszego poranka, gdy przyszła się pobawić do ich łóżka. Ciemne włoski fruwające nad głową, roześmiane oczy. Czy teraz przestanie się śmiać? Czy straci radość życia i wiarę, że jest dobrze, a jutro będzie jeszcze lepiej?

– Damy radę. – Twarz Pii była szara, ale malowała się na niej determinacja.

Martin wiedział, że ta determinacja wynika z wytrwałości. Wytrwałość była jej potrzebna, żeby mogła stanąć do najważniejszej walki w życiu.

– Pojedziemy do mamy po Tuvę, a potem na kawę – powiedziała, wstając. – Wieczorem, gdy już ją położymy spać, spokojnie porozmawiamy. Na jak długi pobyt mam się przygotować?

Martin wstał i poczuł, że ma zupełnie miękkie nogi. Cała Pia, zawsze praktyczna. Lekarz zwlekał z odpowiedzią.

– Proszę się przygotować na dłuższy pobyt poza domem.

Pożegnał się i poszedł do pacjentów.

Martin i Pia zostali na korytarzu. Bez słowa złapali się za ręce.

– Dajesz im w butelce sok? Nie boisz się o ich zęby? – Kristina z niezadowoleniem spojrzała na Antona i Noela. Siedzieli na kanapie i pili sok przez smoczki.

Erika głęboko zaczerpnęła tchu. Teściowa nawet nie była zła, zresztą zmieniła się na lepsze. Ale i tak chwilami bywała bardzo denerwująca.

– Próbowałam poić ich wodą, ale bez powodzenia. A w taki upał muszą pić. Więc dałam im sok, ale mocno rozcieńczony.

– Rób, jak uważasz, znasz moje zdanie. Ja poiłam Patrika i Lottę wodą i było dobrze. Dopóki mieszkali w domu, nie mieli nawet jednej dziurki. Dentysta nie mógł się mnie nachwalić, że mają takie zdrowe zęby.

Erika stała w kuchni, poza zasięgiem jej wzroku. Wgryzła się we własną pięść. W małych dawkach teściowa była całkiem do zniesienia, fantastycznie zajmowała się dziećmi. Gorzej, gdy tak jak dziś spędzała u nich pół dnia.

– Wiesz co, chyba ci nastawię pranie – powiedziała głośno Kristina, po czym mówiła już do siebie: – Przecież łatwiej jest zbierać po trochu, pilnując porządku, zamiast składać takie sterty. Każda rzecz musi mieć swoje miejsce. Maja jest już na tyle duża, że mogłaby się uczyć po sobie sprzątać. Inaczej wyrośnie na rozpuszczoną nastolatkę, nie będzie się chciała wyprowadzić z domu i będzie oczekiwać pełnej obsługi. Moja przyjaciółka Berit, no wiesz, jej synowi niedługo stuknie czterdziestka, a mimo to…

Erika zatkała uszy palcami i lekko uderzała głową w drzwiczki szafki. Modliła się o cierpliwość. Poczuła puknięcie w ramię i niemal podskoczyła.

– Co ty robisz? – Kristina stała obok. Przed nią, na podłodze, stał kosz z brudną bielizną. – Nie odpowiadałaś, gdy do ciebie mówiłam.

Erika wciąż trzymała palce w uszach. Usiłowała wymyślić sensowne wytłumaczenie.

– Ja…próbuję wyrównać ciśnienie w uszach. – Ścisnęła nos i dmuchnęła. – Ostatnio mam coś z uszami.

– Ojej… Nie wolno lekceważyć takich rzeczy – odparła Kristina. – Upewniłaś się, że to nie zapalenie uszu? Dzieci, które chodzą do przedszkola, są bardzo częstym źródłem infekcji. Zawsze mówię, że przedszkole to nic dobrego. Ja siedziałam w domu z Patrikiem i Lottą, dopóki nie poszli do gimnazjum. Nie musieli chodzić do przedszkola ani mieć opiekunki i nigdy nie chorowali. Nasz lekarz domowy nie mógł się mnie nachwalić…

Erika przerwała jej ostro:

– Dzieci od tygodni nie były w przedszkolu, więc nie sądzę, żeby to przez to…

– No tak – odparła Kristina, wyraźnie dotknięta. – Ale znasz moje zdanie. Zresztą wiadomo, do kogo przyjdziecie po pomoc, gdy dzieci zachorują, a wy będziecie musieli pracować. Od razu zadzwonicie po mnie – obruszyła się i wyszła, zabierając pranie.

Erika policzyła w myślach do dziesięciu. To prawda, jest bardzo pomocna, nie da się zaprzeczyć. Ale cena często jest bardzo wysoka.

Rodzice Josefa byli już po czterdziestce, gdy nieoczekiwanie okazało się, że matka jest w ciąży. Zdążyli się już pogodzić z tym, że nie będą mieli dzieci, i urządzili sobie życie. Większość uwagi poświęcali swojemu niewielkiemu zakładowi krawieckiemu we Fjällbace. Przyjście na świat Josefa wszystko zmieniło. Cieszyli się z jego narodzin, a radości towarzyszyła świadomość, że ich syn będzie kolejnym ogniwem w historii rodziny.

Josef z czułością spojrzał na ich zdjęcie w ciężkiej srebrnej ramce. Za nim stały zdjęcia Rebecki i dzieci. Kiedyś on był najważniejszy dla swoich rodziców. Tak samo jest teraz z jego dziećmi i rodzina musi się z tym pogodzić.

– Zaraz będzie obiad. – Rebecka zajrzała ostrożnie do gabinetu.

– Nie jestem głodny. Zjedzcie sami – odparł, nie podnosząc wzroku. Miał na głowie ważniejsze sprawy niż obiad.

– Nie mógłbyś usiąść z nami do stołu, kiedy dzieci przyjechały w odwiedziny?

Josef spojrzał na nią zdziwiony. Zazwyczaj się nie upierała. Zirytował się, ale szybko się opanował. Ma rację. Dzieci nie odwiedzają ich już tak często jak dawniej.

– Już idę – powiedział z westchnieniem, zamykając notatnik z zapiskami dotyczącymi projektu. Nosił go stale przy sobie na wypadek, gdyby przyszedł mu do głowy jakiś nowy pomysł.

– Dziękuję – powiedziała Rebecka, a potem obróciła się na pięcie i wyszła.

Josef poszedł za nią. Zdążyła już nakryć w jadalni, na stole stała najlepsza zastawa. Pomyślał, że to ta jej słabość do blichtru i przesady, ale postanowił nie zwracać na to uwagi.

– Cześć, tato – powiedziała Judith, całując go w policzek.

Daniel wstał i uściskał ojca. Josef poczuł się dumny.

Szkoda, że jego ojciec nie doczekał wnuków.

– Siadajmy, zanim jedzenie wystygnie – powiedział, sadowiąc się u szczytu stołu.

Rebecka przygotowała ulubione danie Judith, pieczonego kurczaka i puree z ziemniaków. Josef nagle poczuł, że jest bardzo głodny, i zdał sobie sprawę, że nie jadł lunchu. Odmówił błogosławieństwo, Rebecka nałożyła na talerze. Jedli w milczeniu. Josef zaspokoił pierwszy głód i odłożył sztućce.