Holm poprawił się na krześle.
– Uważam, że nasza pobłażliwość wobec przestępców to prawdziwy skandal. Sankcje i kary nie powinny się sprowadzać do dawania po łapach. W partii również wyznaczyliśmy zaostrzone standardy, zwłaszcza że mamy świadomość, że wcześniej byliśmy kojarzeni z… Z elementem budzącym wątpliwości.
Element budzący wątpliwości. Można i tak to określić, pomyślał Kjell. Ale nie odezwał się, bo wyglądało na to, że Holm zmierza w dobrą stronę.
– Usunęliśmy z list kandydatów do Riksdagu cały element przestępczy. Obowiązuje zasada: zero tolerancji. Wszyscy musieli podpisać oświadczenia o niekaralności. Dotyczyło to również zatartych wyroków sądowych. Człowiek o kryminalnej przeszłości nie może reprezentować Przyjaciół Szwecji. – Holm rozparł się na krześle i założył nogę na nogę.
Kjell pozwolił mu się chwilę cieszyć, a potem położył na stole kartkę z listą nazwisk.
– A dlaczego nie macie takich wymagań wobec osób zatrudnionych w biurze partii? Spośród pańskich współpracowników co najmniej pięciu ma wyroki za pobicia, groźby karalne, napady rabunkowe i atak na funkcjonariusza publicznego. Na przykład szef pańskiego biura prasowego w 2001 roku został skazany za brutalne skopanie Etiopczyka na rynku w Ludvice. – Kjell przesunął kartkę tak, żeby Holm miał ją przed oczami.
Holm się zaczerwienił.
– Nie prowadzę rekrutacji do biura prasowego ani nie koordynuję jego pracy, więc nie mogę się wypowiadać na ten temat.
– Ale w ostatecznym rozrachunku to pan odpowiada za to, kogo partia zatrudnia, więc chociaż sprawy praktyczne nie należą do pana, powinny trafiać na pańskie biurko, prawda?
– Każdy ma prawo do drugiej szansy. To głównie grzechy młodości.
– Mówi pan o drugiej szansie? Dlaczego pańscy współpracownicy mają mieć do niej prawo, a imigranci już nie? Przecież uważacie, że powinni być deportowani natychmiast po zapadnięciu wyroku skazującego.
Holm zacisnął szczęki, jego rysy wyostrzyły się jeszcze bardziej.
– Jak mówiłem, nie zajmuję się rekrutacją. Wrócimy jeszcze do tej kwestii.
Kjell chciał jeszcze docisnąć, ale czas uciekał. Holm mógł w każdej chwili oznajmić, że ma dość, i przerwać wywiad.
– Mam jeszcze kilka pytań osobistych – powiedział, zaglądając do notatek. Wszystko miał w głowie, ale wiedział z doświadczenia, że to, co zapisane, odstrasza bardziej. Budzi respekt.
– Opowiadał pan kiedyś, że zainteresował się kwestią imigracji po tym, jak w wieku dwudziestu lat został napadnięty i pobity przez dwóch afrykańskich studentów, kolegów z wydziału, z Uniwersytetu Göteborskiego. Złożył pan doniesienie na policję, ale sprawa została umorzona. Potem codziennie spotykał ich pan na uczelni. Aż do końca studiów wyśmiewali się z pana, a tym samym ze szwedzkiego społeczeństwa. Ostatnie zdanie jest cytatem z wywiadu, którego udzielił pan wiosną „Svenska Dagbladet”.
Kjell spojrzał na Holma, Holm przytaknął.
– Istotnie, to wydarzenie pozostawiło po sobie głęboki ślad i ukształtowało mój światopogląd, bo pokazało dobitnie, jak działa nasze państwo. Szwedzi zostali zdegradowani do roli obywateli drugiej kategorii. Władza cacka się z osobnikami, których lekkomyślnie do siebie przyjęliśmy.
– Ciekawe. – Kjell przekrzywił głowę. – Zbadałem tę historię i muszę powiedzieć, że mam… wątpliwości.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Po pierwsze w policyjnych archiwach w ogóle nie ma takiego doniesienia. Po drugie na pańskim wydziale nie było afrykańskich studentów. Za pańskich czasów na Uniwersytecie Göteborskim nie było ani jednego studenta z Afryki.
Holm przełknął ślinę. Kjell widział, jak chodzi mu grdyka.
– Pamiętam to bardzo dobrze. Myli się pan.
– Czy nie jest przypadkiem tak, że poglądy wyniósł pan z rodzinnego domu? Słyszałem, że pański ojciec sympatyzował z nazistami.
– Nie będę się wypowiadał na temat rzekomych poglądów mojego ojca.
Szybki rzut oka na zegarek, zostało tylko pięć minut. Kjell był rozczarowany i zarazem zadowolony. Nie dowiedział się niczego nowego, ale wytrącił Holma z równowagi – z prawdziwą przyjemnością. Postanowił, że się nie da. Ten wywiad to dopiero początek. Zamierzał drążyć dopóty, dopóki nie znajdzie czegoś, co pozwoli powstrzymać Johna Holma. Możliwe, że będą musieli porozmawiać jeszcze raz, więc dobrze byłoby zakończyć pytaniem niedotyczącym polityki. Uśmiechnął się.
– Słyszałem, że chodził pan do szkoły na Valö wtedy, gdy zaginęła tamta rodzina. Ciekawe, co się tam stało.
Holm spojrzał na niego i szybko wstał.
– Czas się skończył, mam na głowie inne sprawy. Myślę, że sami traficie do wyjścia.
Kjell zawsze miał dziennikarskiego nosa. Reakcja Holma nie mogła go nie zastanowić. Wyraźnie chciał coś ukryć. Kjell nie mógł się doczekać chwili, kiedy wróci do redakcji. Od razu spróbuje się dowiedzieć, o co mogło mu chodzić.
– Gdzie Martin? – Patrik rozejrzał się po zebranych w pokoju socjalnym.
– Zgłosił, że jest chory – odpowiedziała wymijająco Annika. – Tu jest jego raport o sytuacji finansowej Starków i o ubezpieczeniu domu.
Patrik spojrzał na nią, ale już nie pytał. Jeśli sama nie powie, co wie, żadna siła z niej tego nie wyciągnie.
– Proszę, materiały z tamtego dochodzenia – powiedział Gösta, wskazując na leżące na stole grube skoroszyty.
– Szybko się uwinąłeś – zauważył Mellberg. – Zazwyczaj na materiały z archiwum trzeba czekać całe wieki.
Gösta chwilę milczał.
– Miałem je w domu – powiedział.
– Trzymasz w domu archiwalne akta śledztwa? Człowieku, czyś ty rozum stracił? – Mellberg zerwał się z krzesła.
Ernst, który do tej pory leżał na jego stopach, usiadł, zastrzygł uszami i szczeknął kilka razy. Najwyraźniej stwierdził, że nic się nie stało, bo położył się z powrotem.
– Co jakiś czas do nich zaglądałem. Nie chciało mi się ciągle latać do archiwum. Wychodzi na to, że to dobrze, że trzymałem je u siebie. Inaczej czekalibyśmy nie wiadomo jak długo.
– Jak można się zachowywać tak nieodpowiedzialnie… – ciągnął Mellberg.
Patrik uznał, że pora się włączyć.
– Posłuchaj, Bertilu. Najważniejsze, że materiały są. Kwestia procedur to temat na później.
Mellberg mruknął coś niezadowolony, ale dał za wygraną.
– Czy ekipa techniczna już tam jest?
Patrik skinął głową.
– Pracują na całego, zrywają podłogę i zabezpieczają materiał do badań. Torbjörn obiecał zadzwonić, jak tylko coś ustalą.
– Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego poświęcamy czas i środki na wyjaśnianie przedawnionej zbrodni? – spytał Mellberg.
Gösta spojrzał na niego ze złością.
– Zapomniałeś, że ktoś chciał spalić ten dom?
– Nie, nie zapomniałem. Tylko nadal nie wiem, skąd przekonanie, że te sprawy się wiążą – mówił z naciskiem, jakby chciał się z nim drażnić.
Patrik znów westchnął. Jak dzieci.
– Bertilu, ty tu rządzisz, ale wydaje mi się, że zrobilibyśmy błąd, nie uwzględniając odkrycia, którego wczoraj dokonali Starkowie.
– Wiem, co myślisz, ale nie ty będziesz się tłumaczył przed szefostwem, kiedy będą się dziwić, dlaczego marnujemy skąpe środki na sprawę, której termin przydatności do spożycia już dawno minął.
– Ale jeśli jest tak, jak przypuszcza Hedström, że podpalenie rzeczywiście ma z tym jakiś związek, to trzeba to wyjaśnić – powiedział z naciskiem Gösta.
Mellberg chwilę milczał.
– Okej, w takim razie poświęćmy na to kilka godzin. Do roboty.
Patrik odetchnął.
– No to już. Zacznijmy od tego, co ustalił Martin.