Annika włożyła okulary i zajrzała do notatek.
– Martin nie znalazł nic szczególnego. Starkowie nie ubezpieczyli domu na jakąś wygórowaną sumę, wręcz przeciwnie, więc gdyby spłonął, nie dostaliby od ubezpieczyciela za dużo. Jeśli chodzi o ich sytuację finansową, mają na koncie sporą sumę ze sprzedaży domu w Göteborgu. Zakładam, że zamierzają przeznaczyć te pieniądze na remont i życie do chwili, gdy rozwiną działalność. Aha, Ebba Stark ma firmę, zarejestrowała ją na swoje nazwisko. Firma nazywa się Mój Aniołek. Wytwarza srebrne zawieszki w kształcie aniołków i sprzedaje je w sieci, ale o dochodach z tego nawet nie ma co mówić.
– Dobrze. Zostawiamy ten trop, nic nie wskazuje na próbę wyłudzenia odszkodowania. Przechodzimy do wczorajszego odkrycia – powiedział Patrik i zwrócił się do Gösty. – Opowiedz, jak to wyglądało podczas oględzin domu po zaginięciu rodziny.
– Jasne. Możecie również obejrzeć zdjęcia. – Gösta otworzył jeden ze skoroszytów. Wyjął plik pożółkłych zdjęć i podał je kolegom.
Patrik był zdumiony. Mimo upływu czasu mieli doskonałe zdjęcia.
– W jadalni nic nie wskazywało na to, żeby coś się tam stało – powiedział Gösta. – Widać było, że usiedli do stołu, ale żadnych oznak walki. Żadnych zniszczeń, podłoga czysta. Sami zobaczcie, jeśli mi nie wierzycie.
Patrik przyjrzał się dokładnie. Gösta miał rację. Wyglądało to tak, jakby cała rodzina w połowie posiłku wstała i wyszła. Przeszył go dreszcz. Było coś upiornego w odświętnie nakrytym stole, napoczętych daniach i krzesłach dosuniętych do stołu. Na środku stał duży wazon z żonkilami. Brakowało tylko ludzi. To, co odkryli pod podłogą, nadało zdjęciom nowy wymiar. Już rozumiał, dlaczego Erika poświęciła tyle czasu na badanie tajemniczego zniknięcia rodziny Elvanderów.
– Jeśli to rzeczywiście krew, czy uda się stwierdzić czyja? – spytała Annika.
Patrik pokręcił głową.
– Nie jestem specjalistą, ale nie sądzę. Wydaje mi się, że znalezisko jest za stare na taką analizę. Miejmy nadzieję, że uda się stwierdzić, czy to na pewno ludzka krew. Zresztą nie dysponujemy żadnym materiałem porównawczym.
– Jest Ebba – zauważył Gösta. – Jeśli to krew Runego albo Inez, może udałoby się wyodrębnić DNA i porównać je z DNA Ebby.
– To prawda, ale minęło wiele lat, a krew chyba szybko się rozkłada. Ale niezależnie od wyników analizy musimy ustalić, co się stało w tamtą Wielką Sobotę. Musimy się cofnąć w czasie. – Patrik odłożył zdjęcia. – Trzeba dokładnie przeczytać protokoły z przesłuchań wszystkich, którzy mieli jakieś związki z internatem, i porozmawiać z nimi jeszcze raz. Prawda musi gdzieś być. Niemożliwe, żeby cała rodzina tak po prostu zniknęła. Jeśli uzyskamy potwierdzenie, że pod podłogą jest ludzka krew, trzeba będzie przyjąć, że w tym pokoju popełniono zbrodnię.
Popatrzył na Göstę, Gösta lekko pokiwał głową.
– Masz rację. Musimy się cofnąć w czasie.
Może to dziwne, że porozstawiał zdjęcia, chociaż to tylko pokój hotelowy. Ale nikt mu nie zwrócił uwagi. To jedna z zalet wynajmowania apartamentu. Ludzie zakładają, że ktoś tak bogaty musi być ekscentrykiem. Zresztą z takim wyglądem mógł robić co chciał, bez oglądania się na innych.
Zdjęcia były dla niego ważne. Zawsze je ze sobą woził. Była to jedna z niewielu rzeczy, co do których Ia nie miała nic do powiedzenia. Poza tym był całkowicie od niej zależny. Ale nie mogła mu odebrać tego, kim kiedyś był i co osiągnął.
Podjechał wózkiem do komody, na której stały zdjęcia. Przymknął powieki i pomknął myślami do tamtych miejsc. Przypomniał sobie, jak pustynny wiatr palił mu policzki, jak palce rąk i nóg bolały od lodowatego zimna. Uwielbiał ten ból. No pain, no gain [10], to była jego dewiza. Teraz, jak na ironię, żył z nieustannym bólem, i nic z tego nie miał.
Uśmiechnięta twarz na zdjęciach była piękna, a może raczej urodziwa. Słowo piękna sugerowałoby zniewieściałość. Tymczasem z tej twarzy biła męskość i siła. Odwaga, brawura i tęsknota za adrenaliną.
Lewą ręką, w odróżnieniu od prawej sprawną, sięgnął po ulubione zdjęcie. Zrobili mu je na szczycie Mount Everestu. Wspinaczka okazała się ciężka, wielu członków wyprawy odpadło na kolejnych etapach. Niektórzy wycofali się, zanim naprawdę się zaczęło. W jego oczach była to niewytłumaczalna słabość, rezygnowanie nie leżało w jego naturze. Wielu z niedowierzaniem kręciło głowami, gdy postanowił wejść na szczyt bez tlenu. Nie da się, mówili specjaliści. Nawet szef wyprawy apelował do niego, żeby jednak wziął tlen. Ale on wiedział, że da radę bez. Reinhold Messner i Peter Habeler dokonali tego w 1978 roku. Wtedy też uważano, że nie da się wejść na szczyt bez tlenu. Nie udało się to nawet miejscowym, nepalskim wspinaczom. Skoro oni potrafili, on również to zrobi. Wszedł na szczyt już przy pierwszej próbie – bez tlenu. Na zdjęciu stał szeroko uśmiechnięty, ze szwedzką flagą w ręku. Za nim, w tle, powiewało mnóstwo kolorowych chorągiewek modlitewnych. Stał najwyżej ze wszystkich ludzi na całym świecie. Wyglądał na człowieka silnego, szczęśliwego.
Ostrożnie odstawił zdjęcie i sięgnął po kolejne. Rajd Paryż-Dakar. Oczywiście na motocyklu. Nadal nie przestawał się gryźć, że nie wygrał i musiał się zadowolić miejscem w pierwszej dziesiątce. Niby wiedział, że to fantastyczne osiągnięcie, ale dla niego liczyło się tylko pierwsze miejsce. Zawsze tak było. Żeby nie wiem co, musiał stanąć na najwyższym podium. Z czułością przesunął kciukiem po szkle, powstrzymał się od uśmiechu. Ciągnęło go wtedy z jednej strony, a tego nie znosił.
Ia bardzo się bała. Jeden z zawodników zabił się od razu na początku rajdu. Zaczęła go błagać, żeby się wycofał. Ale ten wypadek zdopingował go jeszcze bardziej. Niebezpieczeństwo zawsze go podniecało, świadomość, że w każdej chwili może stracić życie. Lepiej wtedy smakował szampan, kobiety wydawały się piękniejsze, jedwabna pościel jeszcze bardziej miękka. Jego majątek był tym więcej wart, im bardziej ryzykował. Natomiast Ia bała się stracić wszystko. Nienawidziła, gdy śmiał się ze śmierci i grał o duże stawki w kasynach Monako, Saint-Tropez i Cannes. Nie rozumiała jego podniecenia, kiedy przegrywał ogromne sumy, żeby następnego wieczoru się odegrać. Nie mogła wtedy spać, przewracała się z boku na bok, podczas gdy on spokojnie rozkoszował się cygarem na balkonie.
Tak naprawdę jej niepokój sprawiał mu przyjemność. Wiedział, że Ia uwielbia życie, które jej ofiarował. Nie tylko uwielbia: potrzebuje go, wręcz domaga się. Jej mina, gdy kulka wpadała nie tam gdzie trzeba, zagryzanie warg, żeby nie krzyczeć, gdy postawił wszystko na czerwone, a wygrana padła na czarne – dodawały jeszcze życiu pieprzu.
Usłyszał zgrzyt klucza w zamku. Odstawił zdjęcie na miejsce. Mężczyzna na motocyklu uśmiechał się do niego szeroko.
Fjällbacka 1919
Cudowny poranek, przyjemnie się obudzić. Dagmar przeciągnęła się jak kotka. Teraz wszystko się zmieni. Wreszcie ma kogoś, dzięki komu skończy się obgadywanie, śmiech uwięźnie plotkarom w gardłach. Córka fabrykantki aniołków i bohaterski lotnik – będą miały nowy temat, ale jej już to nie dotknie, bo wyjadę razem. Dokąd? Nie wiedziała, ale to bez znaczenia.
W nocy pieścił ją tak, jak jeszcze nikt. Szeptał słowa, których nie rozumiała, ale sercem wyczytała w nich obietnicę wspólnej przyszłości. Jego gorący oddech obudził jej pożądanie. Ogarnęło najdalsze zakamarki jej ciała. Dała mu z siebie wszystko.
Powoli usiadła na brzegu łóżka. Nago podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Ćwierkały ptaki, słońce właśnie wzeszło. Ciekawe, gdzie jest Hermann. Może poszedł po śniadanie?