Poszła do łazienki i zrobiła staranną toaletę. Właściwie nie chciała zmywać z siebie jego zapachu, ale też chciała pachnieć jak róża, gdy do niej wróci. Zresztą zaraz znów poczuje jego zapach. Będzie na to miała całe życie.
Położyła się na łóżku. Czekała, ale wyraźnie zwlekał. Zaczęła się niecierpliwić. Słońce stało coraz wyżej, ptaki świergotały coraz głośniej. Gdzie on się podział? Nie rozumie, że na niego czeka?
W końcu wstała, ubrała się i z wysoko uniesioną głową wyszła z pokoju. Dlaczego miałaby się przejmować, że ją zobaczą? Wkrótce się dowiedzą, jakie Hermann ma wobec niej zamiary.
W domu było cicho. Wszyscy spali. Wytrzeźwieją dopiero za kilka godzin. Goście zazwyczaj budzą się dopiero około jedenastej. Ale z kuchni już dochodziły jakieś odgłosy. Służba przygotowywała śniadanie. Rano goście zwykle mają wilczy apetyt. Trzeba było w porę ugotować jajka i zaparzyć kawę. Ostrożnie zajrzała do kuchni. Nie, Hermanna nie było. Jedna z podkuchennych na jej widok zmarszczyła brwi. Dagmar dumnie zadarła podbródek i zamknęła drzwi.
Obeszła cały dom, poszła na pomost. Może chciał się rano wykąpać? Był tak atletycznie zbudowany, na pewno zszedł na pomost, żeby popływać, odświeżyć się.
Przyśpieszyła, pobiegła na brzeg. Prawie frunęła w powietrzu. Na brzegu zaczęła się rozglądać z uśmiechem, ale szybko spoważniała. Nie było go. Rozejrzała się jeszcze raz, ale Hermanna nie było w wodzie, na pomoście nie było jego ubrania. Chłopak służący u doktorostwa szedł powoli w jej stronę.
– Może panience pomóc? – spytał, mrużąc oczy od słońca. Podszedł bliżej, dopiero wtedy ją poznał i roześmiał się. – No proszę, kogo ja widzę. Dagmar, co tu robisz o tej porze? Słyszałem, że nie spałaś razem ze służbą, tylko zabawiałaś się gdzie indziej.
– Daj spokój, Edvinie – powiedziała. – Szukam niemieckiego lotnika. Może go widziałeś?
Edvin włożył ręce do kieszeni.
– Lotnika? U niego byłaś? – Zaśmiał się szyderczo. – Wie, że poszedł do łóżka z córką morderczyni? A może cudzoziemców to rajcuje?
– Przestań! Odpowiadaj, widziałeś go dzisiaj?
Edvin patrzył na nią dłuższą chwilę.
– Powinniśmy się kiedyś umówić – powiedział wreszcie i podszedł bliżej. – Do tej pory nie było okazji się poznać.
Spojrzała na niego ze złością. Jakże nienawidziła obrzydliwych facetów bez wychowania, bez krzty finezji. Nie mają prawa jej dotykać tymi swoimi brudnymi łapskami. Zasługuje na coś lepszego. Rodzice zawsze jej powtarzali, że zasługuje na godne życie.
– No więc? Widziałeś go?
Splunął na ziemię, spojrzał jej prosto w oczy i z nieukrywaną satysfakcją powiedział:
– Wyjechał.
– Co to znaczy? Dokąd wyjechał?
– Wcześnie rano dostał depeszę, że ma się stawić na lotnisku. Dwie godziny temu zabrali go łodzią.
Dagmar nie mogła złapać tchu.
– Kłamiesz! – Miała ochotę wyrżnąć pięścią w tę wyszczerzoną gębę.
– Nie chcesz, to nie wierz – powiedział, odwracając się. – Tak czy inaczej, nie ma go.
Spojrzała na morze, tam, dokąd odpłynął Hermann, i przysięgła sobie, że go odnajdzie. Będzie jej, choćby miała długo szukać. Tak ma być, i już.
Erika czuła się winna, chociaż nie tyle okłamała Patrika, ile nie powiedziała całej prawdy. Wieczorem miała mu opowiedzieć o swoich planach, ale nie było okazji. Zresztą Patrik był w jakimś dziwnym nastroju. Spytała, czy coś się stało w pracy, ale ją zbył i wieczór spędzili w milczeniu, przed telewizorem.
Dodała gazu i przesunęła ster w lewo. W myślach podziękowała ojcu, który nalegał, żeby córki nauczyły się sterować motorówką. Mówił, że jeśli się mieszka nad morzem, trzeba umieć sterować łódką. Radziła sobie lepiej niż Patrik, ale dla świętego spokoju nie przypominała o tym. Mężczyźni mają kruche ego.
Pomachała załodze kutra ratownictwa morskiego zmierzającej do Fjällbacki. Chyba wracali z Valö. Ciekawe, co tam robili, pomyślała, ale szybko skupiła się na przybijaniu do pomostu. Wyszło całkiem elegancko. Ku własnemu zdziwieniu poczuła, że jest spięta. Tyle się naczytała o tej historii, że aż dziwnie jej się zrobiło na myśl, że za chwilę spotka jedną z głównych postaci. Chwyciła torebkę i wyskoczyła na brzeg.
Dawno nie była na Valö. Podobnie jak innym mieszkańcom Fjällbacki wyspa kojarzyła się jej z letnimi obozami i wycieczkami szkolnymi. Idąc między drzewami, miała jeszcze w nozdrzach zapach kiełbasek i chleba pieczonego na patyku.
Zbliżała się już do domu, gdy nagle przystanęła ze zdumieniem. Zauważyła jakiś gorączkowy ruch, na schodkach zobaczyła żywo gestykulującą znajomą postać. Ruszyła przed siebie szybko, prawie biegiem.
– Cześć, Torbjörn! – Pomachała do niego. Wreszcie na nią spojrzał. – Co wy tu robicie?
Zdziwił się.
– Erika? Mógłbym spytać o to samo. Patrik wie, że tu jesteś?
– Raczej nie. Ale powiedz, co tu robicie.
Torbjörn musiał się zastanowić.
– Właściciele dokonali wczoraj pewnego odkrycia. Podczas remontu – powiedział w końcu.
– Jakiego odkrycia? Odnaleźli zaginioną rodzinę? Gdzie?
Torbjörn pokręcił głową.
– Niestety nie mogę ci powiedzieć.
– Mogę wejść i popatrzeć? – Erika stanęła na schodku.
– Co to, to nie. Nikomu nie wolno wchodzić. Pracujemy, nikt postronny nie może tu biegać. – Uśmiechnął się. – Domyślam się, że szukasz właścicieli. Są za domem.
Erika się cofnęła.
– Okej – powiedziała, nie kryjąc rozczarowania. Przeszła wzdłuż frontu i skręciła za rogiem. Zobaczyła mężczyznę i kobietę, mniej więcej w tym samym wieku co ona. W milczeniu, z zaciętymi minami patrzyli na dom.
Zawahała się. W pośpiechu nawet się nie zastanowiła, jak uzasadnić swoją wizytę. Ale wątpliwości szybko zniknęły. Przecież wtykanie nosa w nie swoje sprawy, grzebanie się w cudzych tajemnicach i tragediach to jej praca. Już dawno nauczyła się radzić sobie z obiekcjami. Poza tym wiedziała, że jej książki podobają się bliskim osób, o których pisała. No i łatwiej jest zajmować się przeszłością, gdy rany już zdążyły się zagoić, a tragiczne przeżycia przeszły do historii.
– Dzień dobry! – zawołała. Spojrzeli na nią oboje, kobieta po chwili się uśmiechnęła.
– Poznałam cię. Jesteś Erika Falck. Czytałam wszystkie twoje książki, uwielbiam je – powiedziała i umilkła, jakby się zawstydziła tej spontaniczności.
– Cześć, ty pewnie jesteś Ebba. – Erika potrząsnęła jej ręką. Mimo wyraźnych odcisków od pracy przy remoncie wydała jej się delikatna. – Dziękuję.
Onieśmielona Ebba przedstawiła męża.
– Nieźle się wstrzeliłaś. – Usiadła i czekała, że Erika zrobi to samo.
– W jakim sensie?
– Pewnie chcesz napisać o zaginięciu mojej rodziny, prawda? W takim razie zjawiłaś się w samą porę.
– Właśnie. Słyszałam, że znaleźliście coś w domu.
– Tak, podczas zrywania podłogi – włączył się Mårten. – Nie wiedzieliśmy, co to jest, ale pomyśleliśmy, że może krew. Była policja, popatrzyli i zdecydowali, że trzeba to zbadać. Dlatego tyle tu ludzi.