Przed wejściem przystanęli. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy. Nagle ciszę przeciął przeraźliwy krzyk dziecka. Wytrąciło ich to z chwilowego bezwładu. Zapukali i od razu weszli. Halo! – zawołał. Dziś, po tylu latach, nie mógł się nadziwić, że pamięta wszystko tak dokładnie, w najdrobniejszych szczegółach. Nikt nie odpowiedział, ale dziecko krzyczało jeszcze głośniej. Przyspieszyli i stanęli jak wryci. Po jadalni dreptała samotnie mała dziewczynka. Płakała rozdzierająco. Gösta odruchowo rzucił się do niej i wziął ją na ręce.
A gdzie reszta rodziny? – zastanawiał się Henry. Halo! – zawołał, wracając do przedpokoju. Żadnej odpowiedzi. Sprawdzę na górze! – krzyknął do Gösty zajętego uspokajaniem małej.
Jeszcze nigdy nie trzymał na rękach dziecka i nie bardzo wiedział, co zrobić, żeby przestało płakać. Kołysał ją niezdarnie w ramionach, gładził po pleckach i nucił coś pod nosem. Zdziwił się, że podziałało. Płacz przeszedł w urywane łkanie. Dziewczynka oparła główkę na jego ramieniu, jej oddech zaczął się uspokajać. Nie przestawał nucić i kołysać. Ogarnęły go uczucia, których zupełnie nie umiałby nazwać.
Henry wrócił do jadalni. Na górze też nikogo nie ma. Gdzie oni się podziali? Jak mogli zostawić takie maleństwo samo? Przecież mogło jej się stać coś złego. No właśnie, a kto zadzwonił na komisariat? Henry zdjął czapkę i podrapał się w głowę. Może poszli się przejść po wyspie? Gösta z niedowierzaniem patrzył na stół z niedojedzonym obiadem.
W środku obiadu? Dziwni ludzie. Henry znów nałożył czapkę. Co takie maleństwo robi tu zupełnie samo? – zaszczebiotał, podchodząc do Gösty. Rozpłakała się i objęła Göstę za szyję tak mocno, że ledwo mógł oddychać. Daj jej spokój, powiedział, cofając się o krok.
Zrobiło mu się ciepło na sercu. Ciekawe, czy byłoby tak samo, gdyby żył ich synek. Odsunął od siebie tę myśl. lepiej się nie zastanawiać, co by było gdyby. Łódź jest przy pomoście? – spytał po chwili, gdy mała przestała płakać. Henry zmarszczył czoło. Tak, ale chyba mają dwie? Wydaje mi się, że zeszłej jesieni kupili łódkę Stenlvara, ale przy pomoście jest tylko plastikowa. Chyba nie wypłynęliby bez dziecka? Aż tacy nienormalni i hyba nie są, chociaż to ludzie z miasta. Inez jest stąd – Gösta poprawił go odruchowo. Jej rodzina pochodzi Fjällbacki. Są stąd, z dziada pradziada.
Henry westchnął. Tak czy inaczej, dziwne. Trzeba będzie zabrać małą. Zobaczymy, czy ktoś się po nią zgłosi.
Stół jest nakryty na sześć osób, powiedział Gösta. Są ferie, pewnie tylko rodzina została na wyspie. Mamy to tak zostawić? Sytuacja była co najmniej dziwna. Tego nie przewidywały żadne procedury. Niepokoiło go to. Musiał się zastanowić. Tak jak powiedziałeś, zabieramy dziecko. Gdyby nikt się nie zgłosił, jutro tu wrócimy. Jeśli się okaże, że nadal ich nie ma, trzeba będzie przyjąć, że coś im się stało. To miejsce trzeba będzie uznać za miejsce zbrodni.
Nie mając pewności, że dobrze robią, wyszli i zamknęli za sobą drzwi. Ruszyli w stronę pomostu. Już dochodzili, gdy zobaczyli zbliżającą się łódź. Zobacz, stara motorówka Sten-Ivara, powiedział Henry, wskazując palcem. Jacyś ludzie. Może reszta rodziny? Już ja im powiem kilka słów. Żeby tak zostawić dziecko. Mam ochotę spuścić im manto.
Henry wielkimi krokami pomaszerował na pomost. Gösta truchtał, chcąc za nim nadążyć, ostrożnie, żeby się nie potknąć z dzieckiem na ręku. Łódź przybiła, wyskoczył z niej mniej więcej piętnastoletni chłopak o kruczoczarnych włosach. Wyglądał na wściekłego.
Co robicie z Ebbą? – spytał, biorąc się pod boki. A ty kto jesteś? – spytał Henry. Z motorówki wysiadło jeszcze czterech chłopców. Podeszli do Henry'ego i Gösty.
Gdzie Elvanderowie? – spytał czarnowłosy chłopak. Jego koledzy się nie odzywali, czekali. Widać było, kin tu rządzi.
Też jesteśmy ciekawi, odparł Gösta. Ktoś zadzwonił na policję. Powiedział, że coś się tutaj stało. W domu zastaliśmy tylko dziecko, nikogo więcej.
Chłopiec spojrzał na niego ze zdumieniem. Była tylko Ebba?
Więc ma na imię Ebba, pomyślał Gösta. Maleńka dziewuszka, która tak się do niego tuli.
Jesteście uczniami Runego Elvandera? – władczym tonem spytał Henry, ale chłopiec nie dał się zastraszyć. Patrząc na niego spokojnie, odpowiedział grzecznie: Jesteśmy uczniami tutejszej szkoły. Zostaliśmy na ferie.
Gdzie byliście? – spytał Gösta, marszcząc czoło.
Wypłynęliśmy z samego rana. Nie byliśmy zaproszeni na wielkanocny obiad do dyrektora i jego rodziny, więc wypłynęliśmy na ryby. Przy okazji kształtowaliśmy charaktery.
Dużo złowiliście? Henry wyraźnie nie dowierzał.
Pełne koryto, odparł chłopak, wskazując na łódź.
Gösta zobaczył przyczepiony do rufy włók.
Musicie z nami jechać na posterunek, złożyć wyjaśnienia, oznajmił Henry, idąc do motorówki.
Nie moglibyśmy najpierw się umyć? Jesteśmy brudni, śmierdzi od nas rybami, powiedział jeden z chłopców. Wyglądał na wystraszonego.
Zrobimy tak, jak powiedział pan policjant, ofuknął go pierwszy chłopak. Najwyraźniej był szefem. Oczywiście pojedziemy z panami. Jeśli byłem niegrzeczny, to przepraszam, ale przestraszyliśmy się na widok obcych ludzi zabierających Ebbę. Nazywam się Leon Kreutz. Wyciągnął do Gösty rękę.
Henry już stał na pokładzie motorówki. Chłopcy wsiedli, za nimi Gösta z Ebbą na ręku. Rzucił jeszcze okiem na dom. Gdzie oni się podziali? Co tu się stało?
Wrócił do rzeczywistości. Wspomnienia były tak żywe, że niemal czuł ciepło ciałka, które trzymał w ramionach. Wyprostował się na krześle i sięgnął po zdjęcie. Zrobiono je w komisariacie w tamtą Wielką Sobotę. Przedstawiało wszystkich pięciu chłopaków. Leon Kreutz, Sebastian Mansson, John Holm, Percy von Bahrn i Josef Meyer. Byli rozczochrani, w brudnych ubraniach, miny mieli ponure. Wszyscy z wyjątkiem Leona, który uśmiechał się pogodnie do obiektywu i wyglądał na więcej niż szesnaście lat. Przystojny chłopak, wręcz urodziwy, pomyślał Gösta, patrząc na zdjęcie. Wtedy nie zwrócił na to uwagi. Przerzucał akta i myślał o nim. Ciekawe, co z niego wyrosło, co w życiu osiągnął. Zapisał coś w notesie. Z całej piątki najwyraźniejszy ślad w jego pamięci pozostawił właśnie Leon. Może to od niego należałoby zacząć powtórne przesłuchania.
Fjällbacka 1920
Dziewczynka płakała dniami i nocami, bez przerwy, tak głośno, że nie dało się jej przekrzyczeć, choćby zatkała uszy i sama zaczęła wrzeszczeć. Wciąż słyszała krzyk dziecka i walenie w ścianę.
Nie tak miało być. Wciąż czuła jego dotyk na swoim ciele, widziała jego spojrzenie, gdy leżała z nim W łóżku. Była przekonana, że odwzajemniał jej uczucie. Coś musiało się stać. Przecież by jej nie zostawił w nędzy i poniżeniu. Może musiał wrócić do Niemiec? Na pewno go potrzebowali. Był bohaterem, stawił się na wezwanie ojczyzny, choć serce mu krwawiło, że musi ją ostawić.