Выбрать главу

Erika uniosła rękę.

– Halo, spokój! Odpowiedź brzmi: nie, nie mówiłam o tobie. Powiedziałam tylko, że chyba znam kogoś, kto mógłby im pomóc. Nie mam pojęcia, jakim budżetem dysponują. Zadzwoń do nich, dowiedz się. Jeśli będą zainteresowani, możemy popłynąć na wyspę i spotkać się z nimi.

Anna uważnie przyjrzała się siostrze.

– Chodzi ci tylko o pretekst, żebyś mogła tam pomyszkować?

– Może… Ale naprawdę uważam, że to świetny pomysł, żebyście się spotkali. Wierzę, że poradziłabyś sobie fantastycznie.

– Właśnie myślałam o tym, żeby otworzyć jakąś własną działalność.

– No to już! Dam ci numer, zadzwoń od razu.

Anna poczuła, że coś się w niej budzi. Entuzjazm. To najlepsze określenie. Po raz pierwszy od bardzo dawna obudził się w niej entuzjazm.

– Okej, dawaj, zanim się rozmyślę – powiedziała, sięgając po komórkę.

Nie przestawał się gryźć porannym wywiadem. Okropnie go męczyło, że cały czas musi uważać, co mówi, że nie może nazywać rzeczy po imieniu. Ten dziennikarz to idiota. Jak większość zresztą. Nie chcą widzieć rzeczy oczywistych, przez co na nim spoczywa jeszcze większa odpowiedzialność.

– Myślisz, że to zaszkodzi partii? – John obracał w dłoni kieliszek wina.

Żona wzruszyła ramionami.

– Nic się nie stało. Przecież to nie jest gazeta o zasięgu ogólnokrajowym. – Założyła włosy za uszy i włożyła okulary, żeby przeczytać leżącą przed nią stertę dokumentów.

– Niewiele trzeba, żeby nagłośnić taki wywiad. Śledzą każdy nasz ruch, nie odpuszczają nawet na chwilę. Tylko czekają, żeby zaatakować.

Liv spojrzała na niego znad okularów.

– Tylko mi nie mów, że jesteś zaskoczony. Przecież wiesz, kto w tym kraju rządzi mediami.

John skinął głową.

– Nie przekonuj przekonanego.

– Zobaczysz. W następnych wyborach będzie inaczej. Ludziom otworzą się oczy, zobaczą, jak wygląda to państwo. – Ze zwycięskim uśmiechem wróciła do przeglądania papierów.

– Chciałbym mieć twoją wiarę w ludzkość. Czasem się zastanawiam, czy ludzie kiedykolwiek zrozumieją. Czy Szwedzi tak się rozleniwili i zgłupieli, tak się wymieszali i zdegenerowali, że już nie widzą, jak to robactwo się pleni? Czy krew w ich żyłach jest już tak zanieczyszczona, że nie warto się dla nich starać?

Liv podniosła głowę. Spojrzała na męża płomiennym wzrokiem.

– Posłuchaj. Odkąd się poznaliśmy, zawsze miałeś przed sobą jasny cel. Wiedziałeś, co zrobić, do czego jesteś przeznaczony. Jeśli nie będą słuchać, będziesz mówił głośniej. Jeśli będą wątpić – użyjesz skuteczniejszych argumentów. Nareszcie zasiadamy w Riksdagu. I stało się to dzięki społeczeństwu, w które ty teraz wątpisz. Jakie to ma znaczenie, że jakiś pismak podważa nasze wyliczenia dotyczące budżetu? Skoro wiemy, że mamy rację? Tylko to się liczy.

John patrzył na nią z uśmiechem.

– Mówisz tak samo jak wtedy, kiedy cię poznałem w młodzieżówce. Ale muszę powiedzieć, że ładniej ci z włosami niż bez. – Podszedł i pocałował ją w czoło.

Poza krewkim temperamentem i agitatorską retoryką w jego żonie, opanowanej i zawsze ładnie ubranej, nie było nic z dawnej skinheadki w militarnych ciuchach, w której się kiedyś zakochał. Ale dziś kochał ją jeszcze mocniej.

– To tylko artykuł w lokalnej gazetce. – Uścisnęła dłoń, którą położył na jej ramieniu.

– Pewnie masz rację – odparł, ale niepokój go nie opuszczał. Musi zdążyć przeprowadzić to, co zaplanował. Robactwo trzeba wyplenić, to jego zadanie. Chociaż wolałby mieć więcej czasu.

Kafelki rozkosznie chłodziły czoło. Ebba zamknęła oczy i napawała się chłodem.

– Nie kładziesz się jeszcze?

Słyszała dochodzący z sypialni głos Mårtena, ale nie odpowiedziała. Wcale jej się nie chciało spać. Kładąc się obok męża, za każdym razem miała wrażenie, że zdradza Vincenta. Przez pierwszy miesiąc nie była w stanie przebywać w tym samym domu co on. Nawet na niego patrzeć. Na widok własnego odbicia w lustrze odwracała wzrok. Nie opuszczało jej poczucie winy.

Rodzice nie odstępowali jej na krok, zajmowali się nią jak niemowlęciem. Mówili do niej, apelowali i przekonywali, że ona i Mårten potrzebują siebie nawzajem. W końcu uwierzyła, a może się poddała, bo tak było łatwiej.

Powoli, niechętnie, zaczęła się do niego zbliżać. Wróciła do domu. Pierwsze tygodnie przeżyli w milczeniu. Bali się, że mogą powiedzieć coś, czego już nie będą mogli cofnąć. Potem zaczęli rozmawiać o zwykłych sprawach.

– Podaj masło.

– Zrobiłaś pranie?

Obojętne, nieszkodliwe zdania, nieprowokujące do oskarżeń. Z czasem zaczęli rozmawiać więcej, więcej było bezpiecznych tematów. Zaczęli rozmawiać o Valö. Mårten pierwszy zaproponował przeprowadzkę na wyspę, a ona dostrzegła w tym okazję, żeby zostawić za sobą wszystko, co przypominało ich dawne życie. Może nie idealne, ale szczęśliwe.

Siedząc w tej łazience, opierając czoło o kafelki, zaczęła wątpić, czy dobrze zrobili. Dom, w którym przez całe swoje krótkie życie mieszkał Vincent, został sprzedany. Dom, w którym zmieniali mu pieluszki, w którym go nosili całymi nocami, w którym nauczył się raczkować, a potem chodzić i mówić. Tamten dom już nie należał do nich. Zastanawiała się, czy była to świadoma decyzja, czy ucieczka.

Teraz są tu. W domu, w którym może nie są bezpieczni, w którym zerwano podłogę w jadalni, bo zapewne zginęła w nim cała jej rodzina. Poruszyło ją to bardziej, niż była gotowa przyznać. Dawniej nie zastanawiała się nad swoim pochodzeniem. Nagle się okazało, że nie da się uciec od przeszłości. Na widok dziwnej wielkiej plamy pod podłogą w jednej strasznej chwili zobaczyła jasno, że to nie zagadka, tylko rzeczywistość, że jej rodzice prawdopodobnie ponieśli śmierć właśnie w tym miejscu. O dziwo, wydawało się to bardziej realne niż to, że ktoś podpalił dom, w którym spali z Mårtenem. Nie wiedziała, jak się do tego odnieść ani jak z tym żyć, ale nie mieli się gdzie podziać.

– Ebba?

Domyśliła się, że jeśli nie odpowie, Mårten wstanie i zacznie jej szukać. Uniosła głowę i krzyknęła:

– Już idę!

Patrzyła na swoje odbicie w lustrze i starannie szorowała zęby. Tym razem nie uciekała wzrokiem. Zobaczyła kobietę o martwym spojrzeniu, matkę bez dziecka. Wypłukała usta i wytarła ręcznikiem.

– Ale długo to trwało! – Mårten trzymał otwartą książkę. Zauważyła, że na tej samej stronie co poprzedniego wieczoru.

Nie odpowiedziała. Uniosła kołdrę i wsunęła się do łóżka. Mårten odłożył książkę na nocny stolik i zgasił światło. Dzięki roletom, które założyli, kiedy się wprowadzili, w pokoju panowała nieprzenikniona ciemność, choć na dworze nigdy tak ciemno nie było.

Leżała bez ruchu, patrzyła w sufit. Czuła, jak ręka Mårtena szuka jej ręki, ale udawała, że tego nie zauważa. Inaczej niż zwykle, nie cofnął dłoni. Powędrowała do jej uda, potem pod T-shirt, głaskała jej brzuch. Gdy przesunęła się w górę i dotknęła piersi, które kiedyś karmiły Vincenta, sutka, który ssał tak chciwie, zrobiło jej się niedobrze.

Poczuła w ustach smak żółci. Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Ledwo zdążyła podnieść klapę Od sedesu. Zwymiotowała i bez sił opadła na podłogę. Usłyszała płacz Mårtena.

Fjällbacka 1925

Dagmar spojrzała na leżącą na ziemi gazetę. Laura ciągnęła ją za rękaw, powtarzając swoje „mamo, mamo”, ale ona nie zwracała na nią uwagi. Miała dość jęczenia córki i powtarzanego bez przerwy „mamo”. Doprowadzało ją to do szału. Schyliła się po gazetę. Było późne popołudnie. Wzrok miała już zmącony, ale tytuł nie pozostawiał wątpliwości. Czarno na białym: „Göring, niemiecki lotnik bohater, wraca do Szwecji”.