– Zdaje się, że ktoś siedzi na pomoście. – Mellberg wyciągnął szyję ponad płotem.
Gdy podchodzili do furtki, żwir chrzęścił im pod hutami. Patrik się zawahał: pukać, nie pukać… w końcu pomyślał, że to głupie. Pchnął furtkę.
John Holm. Od razu go poznał. Fotoreporter „Bohusläningen” znakomicie uchwycił jego aż nadto typową szwedzkość. W dodatku oddał grozę, jaką budził ten szeroko uśmiechnięty mężczyzna.
– Dzień dobry, jesteśmy z komisariatu policji w Tanum – powiedział Patrik. Przedstawił siebie i Mellberga.
– Słucham? – Patrik od razu zauważył czujność w jego spojrzeniu. – Czy coś się stało?
– Zależy, jak na to spojrzeć. Chodzi o coś, co się stało dawno temu i do czego niestety musimy wrócić.
– Valö – powiedział Holm. Z jego oczu już nic nie dało się wyczytać.
– Zgadza się – powiedział Mellberg ostro. – Chodzi o Valö.
Patrik odetchnął. Usiłował zachować spokój.
– Moglibyśmy usiąść? – spytał.
Holm skinął głową.
– Oczywiście, proszę. Tu jest dużo słońca, ja to lubię, ale jeśli wam za gorąco, mogę otworzyć parasol.
– Dziękuję. Jest dobrze. – Patrik powstrzymał go gestem. Chciał to mieć za sobą, zanim Mellberg zdąży narozrabiać.
– Widzę, że czyta pan „Bohusläningen”. – Mellberg machnął ręką w stronę leżącej na stoliku otwartej gazety.
Holm wzruszył ramionami.
– Zawsze człowiekowi przykro, kiedy ma do czynienia z kiepskim dziennikarstwem. Moje wypowiedzi zostały zniekształcone, zresztą cały artykuł jest pełen pomówień.
Mellberg musiał poluzować kołnierzyk. Już zdążył poczerwienieć na twarzy.
– Moim zdaniem jest dobrze napisany.
– Gazeta w oczywisty sposób staje po jednej stronie, ale trudno. Skoro już mamy się w to bawić, musimy się pogodzić z tym, że będziemy celem takich napaści.
– On podaje w wątpliwość tylko te kwestie, które sami wyciągnęliście na światło dzienne. Na przykład te bzdury, że imigranci, którzy popełnią przestępstwo w Szwecji, powinni być wydalani, choćby mieli prawo stałego pobytu. Niby jak miałoby to wyglądać? Człowiek mieszka w Szwecji od wielu lat, zapuścił tu korzenie, i miałby zostać odesłany do kraju pochodzenia tylko dlatego, że rąbnął komuś rower? – Mellberg mówił coraz głośniej. Pluł śliną na wszystkie strony.
Patrik siedział jak skamieniały. Czuł się jak świadek mającego za chwilę nastąpić wypadku samochodowego. Całkowicie zgadzał się z Mellbergiem, ale to nie był dobry moment na dyskusję o polityce.
Holm był niewzruszony.
– To jest kwestia, którą nasi przeciwnicy wolą interpretować całkowicie opacznie. Mógłbym to wyjaśnić ze szczegółami, ale domyślam się, że nie po to przyszliście.
– Rzeczywiście. Jak już mówiłem, chcemy wrócić do tego, co się stało na Valö w 1974 roku, prawda, Bertilu? – powiedział szybko Patrik. Wbił wzrok w Mellberga. Mellberg po chwili niechętnie przytaknął.
– Krążą pogłoski, że znów coś się stało – powiedział Holm. – Znaleźliście ich?
– Niezupełnie – odparł wymijająco Patrik. – Ktoś chciał spalić dom. Gdyby mu się udało, prawdopodobnie zginęliby ich córka i jej mąż.
Holm wyprostował się na krześle.
– Córka?
– Tak, Ebba Elvander. A raczej Ebba Stark, bo tak się teraz nazywa. Zamieszkali na wyspie i zamierzają wyremontować dom.
– Przyda się. Słyszałem, że jest mocno zniszczony. Odszukał wyspę wzrokiem. Rozciągała się naprzeciwko, po drugiej stronie lśniącej zatoki.
– Dawno pan tam nie był, prawda?
– Odkąd zamknęli szkołę.
– Dlaczego?
Holm rozłożył ręce.
– Pewnie dlatego, że nie miałem tam nic do roboty.
– Jak pan sądzi, co się z nimi stało?
– Mogę tylko zgadywać, jak wszyscy, ale naprawdę nie mam pojęcia.
– Jest pan zorientowany trochę lepiej niż inni – zauważył Patrik. – Przecież mieszkał pan z nimi i był tam, kiedy zniknęli.
– Niezupełnie. Popłynęliśmy z kolegami na ryby. Byliśmy w szoku, gdy po powrocie spotkaliśmy na pomoście dwóch policjantów. Leon nawet się rozzłościł. Myślał, że Ebbę zabierają jacyś obcy.
– Więc nie ma pan żadnego pomysłu? Przez te wszystkie lata musiał się pan chyba nad tym zastanawiać. – W głosie Mellberga słychać było powątpiewanie.
Holm, nie zwracając uwagi na Mellberga, zwrócił się do Patrika:
– Uściślijmy: nie mieszkaliśmy z nimi. Chodziliśmy tam do szkoły, ale między nami a rodziną Elvanderów była wyraźna granica. Nie zostaliśmy na przykład zaproszeni na wielkanocny obiad. Rune Elvander bardzo dbał o to, żeby nas trzymać na dystans, a szkołą kierował jak koszarami. Nie bez powodu zresztą nasi rodzice zachwycali się nim tak samo mocno, jak myśmy go nienawidzili.
– Czy uczniowie trzymali ze sobą? Były jakieś konflikty?
– Zdarzały się awantury. Dziwne, żeby było inaczej. W końcu w szkole uczyli się sami nastoletni chłopcy. Ale nigdy nic poważnego.
– A nauczyciele? Co sądzili o dyrektorze?
– Mięczaki. Bali się go tak bardzo, że chyba nie mieli odwagi go oceniać. W każdym razie do nas nic nie docierało.
– Dzieci Elvandera były mniej więcej w waszym wieku. Kolegowaliście się z nimi?
– Elvander by do tego nie dopuścił. Mieliśmy do czynienia z jego najstarszym synem, który w pewnym sensie pomagał ojcu w szkole. Straszny skurwysyn.
– Ma pan bardzo jednoznaczną opinię o niektórych członkach rodziny Elvanderów.
– Nie znosiłem ich, jak wszyscy koledzy. Ale nie na tyle, żeby ich zamordować, jeśli tak sądziliście. Myślę, że brak zaufania do zwierzchników to w tym wieku rzecz naturalna.
– A pozostałe dzieci?
– Trzymały się z boku. Chyba ze strachu. Podobnie jak Inez, żona Elvandera. Sama sprzątała, prała i gotowała. Pomagała jej trochę córka dyrektora, Annelie. Ale, jak niż wspomniałem, nie wolno nam było się z nimi zadawać. Może nawet było to uzasadnione. Wśród uczniów było wielu prawdziwych łobuzów, od dzieciństwa rozpuszczonych i zepsutych. Przypuszczam, że właśnie dlatego trafili na Valö. Rodzice w ostatniej chwili zdali sobie sprawę, że hodowali nierobów, więc wysłali ich do szkoły Elvandera, który miał to zmienić.
– Pańscy rodzice też chyba nie należeli do biednych.
– Mieli pieniądze – potwierdził Holm. Z naciskiem na mieli. Zacisnął usta na znak, że nie zamierza o tym rozmawiać.
Patrik dał spokój, ale postanowił, że sprawdzi jego rodzinę.
– Jak jej się powodzi? – spytał nagle Holm.
Patrik dopiero po chwili się zorientował, kogo ma na myśli.
– Ebbie? Chyba dobrze. Jak mówiłem, ma zamiar wyremontować dom.
Holm znów spojrzał w stronę Valö. Patrikowi zrobiło się żal, że nie potrafi czytać w cudzych myślach. Był ciekaw, co mu chodzi po głowie.
– Dziękujemy, że znalazł pan dla nas czas – powiedział, wstając. Tym razem więcej nie osiągną. Ale teraz był jeszcze bardziej ciekaw, jak się żyło w internacie na Valö.
– Tak jest, bardzo dziękujemy. Domyślam się, że musi pan być bardzo zajęty – powiedział Mellberg. – Nawiasem mówiąc, mam dla pana pozdrowienia od mojej partnerki. Pochodzi z Chile. Przyjechała do Szwecji w latach siedemdziesiątych.
Patrik pociągnął go do furtki. Zamykając ją za nimi, Holm uśmiechał się sztucznie.
Gösta próbował niepostrzeżenie wejść do komisariatu. Bez powodzenia.
– Zaspałeś? To do ciebie niepodobne – powiedziała Annika.
– Budzik nie zadzwonił – odparł, nie patrząc jej w oczy. Annika potrafiła przejrzeć człowieka na wylot. Zresztą nie lubił jej okłamywać. – Gdzie wszyscy?
W korytarzu panowała kompletna cisza. Wyglądało na to, że jest tylko Annika. Poza Ernstem oczywiście, który przydreptał, kiedy usłyszał jego głos.