Buhrman był wyraźnie skonfundowany.
– No cóż, to bardzo dziwne – powiedział, kręcąc głową. – Ciekawe, co będzie dalej. Zlikwidują ordynacje i pozwolą dowolnie dzielić stare majątki? A propos, czy nie byłoby lepiej, gdybyś się zwrócił do rodzeństwa? Przecież Mary bogato wyszła za mąż, a Charles, o ile wiem, dobrze zarabia na swoich knajpach. Może by pomogli? W końcu jesteście rodziną.
Percy patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Stary chyba nie jest przy zdrowych zmysłach. Zapomniał, ile było awantur i spraw sądowych piętnaście lat temu, po śmierci ojca? Brat i siostra byli na tyle nierozważni, żeby zakwestionować ordynację, dającą jemu, najstarszemu synowi, prawo do przejęcia całego majątku. Na szczęście prawo jest jednoznaczne. Majątek Fygelsta odziedziczył tylko on. Oczywiście w dobrym tonie byłoby podzielić się w jakiś sposób majątkiem z rodzeństwem, ale ich uporczywe próby odebrania mu tego, co mu się zgodnie z prawem i zwyczajem należało, nie skłaniały do wspaniałomyślności.
– To moja jedyna szansa – powiedział, wskazując głową na papiery. – Mam szczęście, że mam przyjaciół, którzy chcą mi pomóc. Zwrócę wszystko, gdy tylko wyjaśnię tę nieszczęsną sprawę z urzędem skarbowym.
– Zrobisz jak uważasz, ale sporo ryzykujesz.
– Ufam Sebastianowi – odparł z przekonaniem Percy. Chciałby mieć tę pewność.
Kjell cisnął słuchawką o biurko, aż go zabolało ramię. Rozłościło go to jeszcze bardziej. Klął i masował łokieć.
– Kurwa! – Musiał zacisnąć pięści, żeby nie rzucić czymś o ścianę.
– Co się dzieje? – Rolf, jego najlepszy przyjaciel, wetknął głowę w otwarte drzwi.
– A jak myślisz? – Kjell przeciągnął dłonią po ciemnych włosach, od kilku lat poprzetykanych srebrnymi nitkami.
– Beata? – Rolf wszedł do pokoju.
– Oczywiście! Słyszałeś. Najpierw ni stąd, ni zowąd nie zgodziła się, żebym wziął dzieci na weekend, chociaż była moja kolej. A teraz zadzwoniła z wrzaskiem, że nie mogę ich zabrać na Majorkę, bo tydzień to za długo.
– Przecież w czerwcu była z nimi dwa tygodnie na Wyspach Kanaryjskich. W dodatku zorganizowała ten wyjazd, nie pytając cię o zdanie. Dlaczego ojcu nie wolno wyjechać z dziećmi na tydzień?
– Bo to j e j dzieci. Ciągle tak mówi. M o j e dzieci. Ja mogę je tylko wypożyczyć.
Musiał się zmuszać, żeby spokojnie oddychać. Nienawidził, gdy specjalnie go denerwowała i obrzydzała życie jak mogła, zamiast się kierować dobrem dzieci.
– Przecież opiekę nad dziećmi sprawujecie wspólnie, tak? Mógłbyś nawet uzyskać zgodę sądu, żeby dzieci bywały u ciebie częściej niż teraz.
– Tak, wiem. Z drugiej strony chciałbym, żeby miały jeden dom. Ale pod warunkiem że nie będzie mi przeszkadzać, kiedy będę zabierał dzieci do siebie. Jeden jedyny tydzień urlopu z dziećmi. Czy to naprawdę tak dużo? Jestem ich ojcem, mam takie samo prawo z nimi być jak ona.
– Kjell, dorosną i zrozumieją. Staraj się być lepszym człowiekiem i lepszym rodzicem. One potrzebują spokoju, więc kiedy już są u ciebie, zapewniaj im spokój. Zobaczysz, wszystko się ułoży. Tylko się, broń Boże, nie poddawaj, nie rezygnuj ze spotkań z nimi.
– Nie poddam się – odparł Kjell ponuro.
– I bardzo dobrze – powiedział Rolf. Machnął gazetą. – Świetny artykuł napisałeś. Parę razy naprawdę ci się udało go usadzić. Pierwszy artykuł, który dezawuuje i jego, i partię.
– Zupełnie nie rozumiem, czym ci dziennikarze się zajmują. – Kjell pokręcił głową. – W hasłach Przyjaciół Szwecji jest tyle ewidentnych luk, że to naprawdę nietrudne.
– Miejmy nadzieję, że to trafi do czytelników – powiedział Rolf, wskazując na otwartą gazetę. – Ludzie powinni wiedzieć, co to za jedni.
– Najgorsze, że ich tania propaganda się sprzedaje. To przebierańcy i oszuści, na pokaz wyrzucają kilku facetów, którzy przegięli, a potem zaczynają rozprawiać o cięciach w budżecie i oszczędnościach. Ale to wciąż ci sami naziole. Tyle tylko, że jeśli hajlują i wymachują flagami ze swastyką, to tak, żeby ich nikt nie widział. A potem się żalą w telewizji, że są bez powodu atakowani.
– Nie musisz mnie przekonywać, jesteśmy po tej samej stronie – zaśmiał się Rolf, podnosząc do góry ręce.
– Myślę, że za tym się coś kryje – powiedział Kjell, pocierając nos.
– Za czym?
– Ten cały Holm jest za giętki i za gładki. Za idealny. Wcale nie próbował ukrywać swojej przeszłości, tego, że był skinheadem. Jeszcze się pokajał publicznie i wypłakał w telewizjach śniadaniowych. Więc dla wyborców to żadna nowość. Muszę pogrzebać jeszcze głębiej.
– Pewnie masz rację, ale niełatwo będzie coś znaleźć. Włożył dużo wysiłku w budowanie swojego nowego wizerunku. – Rolf odrzucił gazetę.
– I tak… – Zadzwonił telefon. – Jeśli to znowu Beata… Halo! – wrzasnął do słuchawki.
Szybko zmienił ton. Rolf obserwował go z rozbawieniem.
– A, cześć, Erika… Nie, nie szkodzi… Oczywiście… Co ty mówisz? Żartujesz!
Zerknął na Rolfa i uśmiechnął się szeroko. Rozmawiał z Eriką i notował. Kiedy skończył, rzucił długopis, odchylił się do tyłu i założył ręce za głowę.
– Coś się ruszyło.
– Co takiego? Kto to był?
– Erika Falck. Okazuje się, że nie tylko ja interesuję się Johnem Holmem. Pochwaliła mój artykuł i spytała, czy mogłaby przejrzeć to, co zebrałem na jego temat.
– Dlaczego się nim interesuje? – zdziwił się Rolf, ale natychmiast otworzył szeroko oczy. – Bo był wtedy na Valö? Chce napisać o zniknięciu Elvanderów?
Kjell przytaknął.
– Tak zrozumiałem. Ale nie to jest najlepsze. Tylko się trzymaj, bo nie uwierzysz.
– Kiell, do cholery, nie męcz mnie.
Kjell wyszczerzył zęby. Wiedział, że gdy Rolf się dowie, będzie równie zachwycony jak on.
Sztokholm 1925
Kobieta, która im otworzyła, w ogóle nie wyglądała tak, jak ją sobie Dagmar wyobrażała. Ani piękna, ani uwodzicielska, raczej zmęczona i zniszczona życiem. Poza tym wydawała się starsza od Hermanna. Biła od niej pospolitość. Dagmar stała, nie odzywała się. Może źle trafiła? Ale na drzwiach wisiała tabliczka: Göring. Doszła do wniosku, że to gosposia. Mocno chwyciła Laurę za rączkę.
– Ja do Hermanna.
– Hermanna nie ma w domu. – Kobieta zlustrowała ją od stóp do głów.
– W takim razie poczekam, aż wróci.
Laura schowała się za jej plecami. Kobieta uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała:
– Jestem żoną pana Göringa. Mogę w czymś pomóc?
Więc to jest ta straszna kobieta, stale obecna w jej myślach, odkąd znalazła w gazecie jej imię. Ze zdumieniem przyglądała się pani Göring: praktycznym, solidnym pantoflom, dobrze skrojonej spódnicy do kostek, bluzce starannie zapiętej pod szyją i upiętym w kok włosom. Sieci cieniutkich zmarszczek wokół oczu i chorobliwie bladej cerze. Nagle wszystko ułożyło się w całość. Musiała użyć jakichś niecnych sztuczek. Inaczej Hermann nigdy nie dałby się złapać takiej starej pannie.
– Tak, mamy o czym rozmawiać. – Weszła, ciągnąc za sobą Laurę.
Carin Göring odsunęła się od drzwi. Nie próbowała jej powstrzymać. Spojrzała na nią wyczekująco i spytała:
– Może wezmę od pani płaszcz?