Dagmar spojrzała na nią podejrzliwie i nie czekając na zaproszenie, ruszyła do najbliższego pokoju. Weszła do wielkiego salonu i stanęła jak wryta. Mieszkanie było piękne, właśnie tak to sobie wyobrażała. Tak powinien mieszkać Hermann. Wielkie, wysokie, duże okna i lśniąca drewniana podłoga. Ale prawie pusto.
– Mamo, dlaczego oni nie mają mebli? – spytała Laura, rozglądając się szeroko otwartymi oczami.
Dagmar zwróciła się do pani Göring:
– Właśnie, czemu nie macie mebli? Dlaczego Hermann tak mieszka?
Żona Hermanna zmarszczyła czoło. Pytanie było nie na miejscu, ale odpowiedziała uprzejmie:
– Ostatnio było nam trochę ciężko. A teraz proszę powiedzieć, kim pani jest.
Zamiast odpowiedzieć, Dagmar rzuciła jej pełne złości spojrzenie.
– Ciężko? Przecież Hermann jest bogaty. Nie może tak mieszkać.
– Słyszała pani? Jeśli zaraz mi pani nie powie, kim jest i co tu robi, będę musiała zadzwonić po policję. Ze względu na małą wolałabym tego uniknąć. – Pani Göring kiwnęła głową w stronę chowającej się za matką Laury.
Dagmar wyciągnęła Laurę zza pleców i pchnęła w jej stronę.
– To nasza córka, moja i Hermanna. On teraz będzie z nami. Pani miała go wystarczająco długo. Poza tym on pani nie chce. Czy pani tego nie rozumie?
Twarz Carin Göring drgnęła. Zachowała spokój i dłuższą chwilę przyglądała im się uważnie.
– Nie mam pojęcia, o czym pani mówi. Hermann jest moim mężem, jestem panią Göring.
– On kocha mnie. Jestem jego wielką miłością – powiedziała Dagmar i tupnęła nogą. – Laura jest jego córką. Pani mi go zabrała, zanim zdążyłam mu o tym powiedzieć. Gdyby tylko wiedział, nigdy by się z panią nie ożenił, choćby nie wiem co by pani robiła, żeby go do tego zmusić. – W głowie jej się zakręciło z wściekłości. Laura znów się za nią schowała.
– Proszę wyjść, zanim wezwę policję. – Pani Göring nadal mówiła spokojnie, ale w jej oczach Dagmar dostrzegła strach.
– Gdzie jest Hermann? – nalegała. Pani Göring wskazała jej drzwi.
– Wynoście się! – Ze zdecydowaną miną podeszła do telefonu, cały czas wskazując na drzwi. Stukot obcasów odbijał się echem w pustym mieszkaniu.
Dagmar się uspokoiła. Doszła do wniosku, że pani Göring i tak nie powie, gdzie jest jej mąż. Ale teraz, gdy już znała prawdę, była zadowolona. Wystarczy, że go znajdzie. Poczeka na niego, choćby jej przyszło spać przed bramą. A potem będą razem na wieki. Mocno chwyciła Laurę za kołnierz i pociągnęła do drzwi. Zamykając je za sobą, rzuciła jeszcze Carin Göring zwycięskie spojrzenie.
– Dziękuję ci, kochana. – Erika pocałowała siostrę w policzek, pomachała dzieciom na pożegnanie i pospieszyła do samochodu. Trochę ją gryzło sumienie, że znów je zostawia, ale sądząc po radosnych okrzykach, jakie wzniosły na widok cioci Anny, nie działa im się krzywda.
Jechała do Hamburgsund z głową pełną rozmaitych myśli. Złościło ją, że nie zrobiła większych postępów w badaniu losów rodziny Elvanderów. Ciągle gdzieś grzęzła i podobnie jak policja nie potrafiła wyjaśnić ich zniknięcia. Mimo wszystko postanowiła, że nie da za wygraną. Fascynowała ją historia tej rodziny. Im dłużej szperała w archiwach, tym robiła się ciekawsza. Pomyślała, że wygląda to tak, jakby nad przodkiniami Ebby wisiała klątwa.
Odsunęła od siebie te myśli. Dzięki Göście miała wreszcie trop – nazwisko. Poszperała trochę i oto jedzie samochodem do kogoś, kto może wiedzieć coś ważnego. Dokumentowanie starych spraw często przypomina układanie olbrzymich puzzli, w których, jak od początku wiadomo, brakuje kilku ważnych elementów. Ale Erika wiedziała z doświadczenia, że jeśli ułoży się resztę, wzór okaże się wystarczająco czytelny. Na razie była to odległa perspektywa, ale miała nadzieję, że wkrótce zdobędzie nowe kawałki. W przeciwnym razie wszystkie jej wysiłki okażą się daremne.
Zajechała na stację benzynową Hanssonów, żeby zapytać o drogę. Wiedziała mniej więcej, jak jechać, ale nie chciała niepotrzebnie błądzić. Za ladą zastała Magnusa, właściciela stacji, i jego żonę Annę. Nikt nie wiedział o mieszkańcach Hambursund i okolicy tyle co oni. Może tylko jego brat i bratowa, Frank i Anette, prowadzący kiosk z kiełbaskami na rynku.
Magnus spojrzał na nią jakoś dziwnie, ale bez słowa narysował na kartce, jak ma jechać. Jechała i zerkała to na drogę, to na kartkę. W końcu znalazła ten dom.
Dopiero na miejscu zdała sobie sprawę, że w tak piękny dzień może nikogo nie zastać. Większość ludzi, którzy mieli wolne, była albo na którejś z wysp, albo na plaży. Skoro już przyjechała, przynajmniej sprawdzi. Wysiadła z samochodu i zadzwoniła do drzwi. Usłyszała muzykę i obudziła się w niej nadzieja.
Czekała, podśpiewując Non, je ne regrette rien Edith Piaf. Sam refren w niby-francuszczyźnie, ale wciągnęło ją tak bardzo, że w ostatniej chwili zauważyła, że drzwi się otworzyły.
– Proszę, wielbicielka Piaf! – powiedział niski mężczyzna w ciemnofioletowym jedwabnym szlafroku ze złotymi zdobieniami. Na twarzy miał staranny makijaż.
Erika nie potrafiła ukryć zdziwienia.
Uśmiechnął się.
– No co, kochanie? Sprzedajesz coś czy masz jakąś inną sprawę? Jeśli sprzedajesz, mam już wszystko. Ale możesz wejść i dotrzymać mi towarzystwa na tarasie. Walter nie lubi słońca, więc tkwię tam całkiem sam, a nie ma nic gorszego niż popijanie dobrego różowego wina w samotności.
– Ja… w innej sprawie – wydusiła Erika.
– Proszę bardzo! – Ucieszył się, klasnął w dłonie i cofnął się, żeby ją wpuścić.
Erika stanęła w holu i rozejrzała się. Wszędzie złocenia, frędzle i aksamit. Zbytek to mało powiedziane.
– Ja urządziłem parter, na górze decydował Walter. Jeśli się chce, żeby małżeństwo było trwałe, jak nasze, trzeba być gotowym na kompromisy. Niedługo będzie piętnaście lat, jak się pobraliśmy, a przedtem dziesięć lat żyliśmy w grzechu. – Odwrócił się do schodów prowadzących na piętro i zawołał: – Kochanie, mamy gościa! Zejdź do nas i zamiast kisnąć na górze, wypij z nami kieliszek wina na tarasie!
Sunąc przez hol, wskazał ręką na piętro.
– Żebyś widziała, jak tam jest. Sterylnie jak w szpitalu. Walter nazywa to wysmakowanym wnętrzem. Uwielbia styl skandynawski, który trudno nazwać przytulnym, choć nietrudno takie wnętrze urządzić. Wystarczy wszystko pomalować na biało, wstawić trochę tych ohydnych mebli z Ikei w okleinie brzozowej i myk, myk, już jest dom.
Obszedł wielki fotel z czerwonym brokatowym obiciem i ruszył do otwartych drzwi na taras. Na stoliku stał kubełek z lodem, obok opróżniony do połowy kieliszek.
– Może kieliszek wina? – Już szedł po butelkę. Poły jedwabnego szlafroka furkotały wokół jego chudych białych nóg.
– To bardzo kuszące, ale niestety prowadzę – odparła Erika. Pomyślała, że miło by było wypić kieliszek wina na takim ślicznym tarasie z widokiem na cieśninę i wyspę Hamburgö.
– Daj spokój! Naprawdę nie dasz się namówić na kilka łyków? – Machnął wyjętą z kubełka butelką.
Erika się roześmiała.
– Mój mąż jest policjantem, więc się nie odważę, choćbym bardzo chciała.
– Musi być bardzo przystojny. Uwielbiam mężczyzn w mundurach.
– Ja też – powiedziała Erika, siadając na leżaku. Mężczyzna odwrócił się i ściszył muzykę. Nalał do szklanki wody i podał jej z uśmiechem.