Выбрать главу

– Co też przywiodło tutaj tak piękną dziewczynę?

– Nazywam się Erika Falck, jestem pisarką. Zbieram materiały do książki. Pan jest Ove Linder, prawda? Na początku lat siedemdziesiątych był pan nauczycielem w szkole z internatem dla chłopców prowadzonej przez Runego Elvandera?

Przestał się uśmiechać.

– Ove. Kiedy to było…

– Czyżbym źle trafiła? – Erika pomyślała, że może źle odczytała rysunek Magnusa.

– Nie, ale szmat czasu minął od czasu, kiedy byłem Ove Linderem. – W zamyśleniu obracał w dłoniach kieliszek. – Nie zmieniłem nazwiska urzędowo, zresztą wtedy byś mnie nie znalazła, ale dziś nazywają mnie Liza. Nikt nie mówi Ove, poza Walterem, gdy się na mnie złości. Liza to oczywiście po Lizie Minelli, chociaż jestem do niej podobny tylko trochę. – Przekrzywił głowę, jakby oczekiwał, że Erika zaprzeczy.

– Lizo, przestań się dopraszać komplementów.

Erika odwróciła głowę. Domyśliła się, że postać stojąca w drzwiach to Walter, małżonek Lindera.

Wyszedł na taras, stanął za Lizą i z czułością położył dłonie na jego ramionach. Liza położył dłoń na ręce męża i uścisnął ją. Erika pomyślała, że chciałaby, żeby po dwudziestu pięciu latach związku ją i Patrika łączyła taka sama czułość.

– O co chodzi? – spytał Walter, siadając z nimi. W odróżnieniu od swego partnera wyglądał bardzo przeciętnie: średniego wzrostu i średniej budowy, lekko łysiejący od czoła, ubrany z dyskretną elegancją. Erika pomyślała, że gdyby dokonał przestępstwa, żaden świadek by go nie rozpoznał. Ale spojrzenie miał inteligentne, sympatyczne. Byli nietypową, ale najwyraźniej dobraną parą.

Chrząknęła.

– Jak już wspomniałam, próbuję się czegoś dowiedzieć o szkole na Valö. Uczył pan tam, prawda?

– Tak. Fuj! – Liza westchnął. – Okropne czasy. Wtedy jeszcze siedziałem w szafie. Bycie ciotą nie było akceptowane, jak dziś. W dodatku Rune Elvander miał mnóstwo okropnych przesądów i bynajmniej ich nie krył. Długo próbowałem się dopasować do obowiązującego wzorca. Nigdy nie miałem postury drwala, ale udawałem, że jestem heteroseksualny, jak to mówią, normalny. Gdy dorastałem, musiałem się sporo nagimnastykować, żeby stworzyć takie pozory.

Mówiąc, patrzył w stół. Walter pogłaskał go po ramieniu.

– Myślę, że Runego udało mi się oszukać, natomiast uczniowie pozwalali sobie na różne docinki. W szkole było wielu łobuzów, którzy dręczyli innych, jak tylko znaleźli ich czuły punkt. Pracowałem tam nieco ponad pół roku, dłużej bym chyba nie wytrzymał. Faktem jest, że miałem zamiar nie wracać po feriach wielkanocnych, ale ostatecznie nie musiałem składać wymówienia.

– Co pan wtedy pomyślał o tym, co się tam stało? Ma pan jakąś teorię na ten temat? – spytała Erika.

– Okropna historia, niezależnie od tego, co sądziłem o tej rodzinie. Myślę, że spotkało ich coś strasznego.

– Ale nie wie pan co?

Liza potrząsnął głową.

– Nie. Dla mnie to tak samo wielka zagadka jak dla innych.

– Jaka atmosfera panowała w szkole? Czy wśród uczniów były jakieś nieporozumienia?

– Mało powiedziane. W szkole aż wrzało.

– W jakim sensie? – Erika poczuła, że jej tętno przyspiesza. Wreszcie ma szansę się dowiedzieć, co się działo za kulisami. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?

– Według mojego poprzednika uczniowie od początku skakali sobie do gardeł. Byli przyzwyczajeni, że zawsze jest tak, jak chcą, a jednocześnie mieli świadomość wielkich oczekiwań, jakie mają wobec nich rodzice. Musiało się skończyć walką kogutów, nie mogło być inaczej. Kiedy się tam zjawiłem, Rune zdążył im przetrzepać skórę i zmusić do wyrównania szeregu, ale pod powierzchnią wyczuwało się napięcia.

– Co myśleli o Elvanderze?

– Nienawidzili go. Był psychopatą i sadystą. – Liza powiedział to tak, jakby po prostu stwierdzał fakt.

– Nie jest to pochlebny opis. – Erika żałowała, że i nie wzięła magnetofonu. Pomyślała, że musi spróbować zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

Liza się wzdrygnął, jakby mu się zrobiło zimno.

– Rune Elvander był najbardziej odrażającym człowiekiem, z jakim się kiedykolwiek zetknąłem. A możesz mi wierzyć – zerknął na męża – że jak się żyje tak jak my, jest się narażonym na kontakty z mnóstwem bardzo nieprzyjemnych typów.

– A jak traktował rodzinę?

– Zależy, o kogo pytasz. Inez miała niewesołe życie. Pytanie, dlaczego w ogóle za niego wyszła. Taka młoda i ładna. Podejrzewałem, że matka ją zmusiła. Straszna jędza. Umarła wkrótce po tym, jak tam przyjechałem. Myślę, że Inez przyjęła jej śmierć z ulgą.

– A dzieci? – pytała dalej Erika. – Jak się zachowywały wobec ojca i macochy? Dla Inez wejście do tej rodziny musiało być trudne. W końcu była niewiele starsza od najstarszego pasierba.

– To był paskudny chłopak, bardzo podobny do ojca.

– Kto? Najstarszy syn?

– Tak. Claes.

Zapadła cisza, Erika cierpliwie czekała.

– Jego pamiętam najlepiej. Na samą myśl o nim ciarki chodzą mi po plecach. Nie umiem powiedzieć dlaczego, bo zawsze był wobec mnie uprzejmy. Ale miał w twarzy coś takiego, że w jego obecności zawsze wolałem zachować czujność.

– Jak mu się układało z ojcem?

– Trudno powiedzieć. Krążyli wokół siebie jak planety, których orbity się nie przecinają. – Liza zaśmiał się z zażenowaniem. – Plotę jak jakaś apostołka New Age albo kiepski poeta…

– Ależ skąd, proszę mówić dalej – powiedziała Erika, pochylając się. – Rozumiem, o co panu chodzi. Więc między ojcem i najstarszym synem nie było konfliktów?

– Powiedziałbym raczej, że odnosili się do siebie z rezerwą. Claes sprawiał wrażenie, że jest posłuszny ojcu, ale co naprawdę myślał, tego nikt nie potrafiłby powiedzieć. Łączyło ich to, że obaj kochali Carlę, nieżyjącą żonę Runego, matkę Claesa, i to, że obaj wydawali się nienawidzić Inez. W przypadku pasierba dałoby się to zrozumieć, zajęła przecież miejsce jego matki. Ale Rune przecież się z nią ożenił.

– Więc Elvander źle traktował żonę, tak?

– Na pewno nie odnosił się do niej z miłością. Ciągle na nią pokrzykiwał i rozkazywał, jakby była jego podwładną, a nie żoną. Z kolei Claes był wobec macochy otwarcie złośliwy i bezczelny, za Ebbą też nie przepadał. Jego siostra Annelie była niewiele lepsza.

– Co o zachowaniu swoich dzieci sądził Elvander? Zachęcał je do tego? – Erika wypiła łyk wody. Na tarasie bylo bardzo gorąco, nawet pod wielkim parasolem.

– Według niego zachowywały się bez zarzutu. Stosował wobec nich ten sam wojskowy dryl co wobec wszystkich, ale tylko on miał prawo na nie krzyczeć. Unosił się, jeśli ktoś się na nie skarżył. Wiem, że Inez raz spróbowała i nigdy więcej tego nie powtórzyła. Z całej rodziny tylko najmłodszy Johan był dla niej miły. Czuły, serdeczny. Garnął się do niej. – Liza zrobił smutną minę. – Ciekaw jestem, co się stało z małą Ebbą.

– Wróciła na Valö. Remontują z mężem dom. A przedwczoraj… – Ugryzła się w język. Nie była pewna, czy może sobie pozwolić na otwartość. Ale Liza był wobec niej szczery. Odetchnęła głębiej. – Przedwczoraj, gdy zaczęli zrywać podłogę w jadalni, znaleźli pod nią krew.

Liza i Walter wpatrywali się w nią. Słyszeli dobiegający gdzieś z bliska warkot motorówek i rozmowy, ale na tarasie zapadła absolutna cisza. Walter odezwał się pierwszy:

– Zawsze mówiłeś, że na pewno nie żyją.

Liza kiwnął głową.

– To najbardziej prawdopodobne. Zresztą…