– Oczywiście jestem nieobiektywna, ale naprawdę jest dobrym policjantem. Drąży dopóty, dopóki się wszystkiego nie dowie. Tak samo jak ja.
– We dwoje stanowicie śmiertelnie niebezpieczną kombinację. – Holm się uśmiechnął, na jego twarzy pokazały się dwa idealne dołeczki.
– Może i tak. Ale czasem grzęźniemy. Już kilka razy próbowałam wyjaśnić tę sprawę, rezygnowałam, a teraz znów się do tego zabrałam.
– I z tego ma być książka? – Znów błysk niepokoju w spojrzeniu.
– Taki mam zamiar. Mogłabym panu zadać kilka pytań? – Wyjęła kartkę i długopis.
Holm chwilę się wahał.
– Proszę bardzo. Ale, jak już powiedziałem pani mężowi i jego koledze, nie mogę dodać nic istotnego.
– Słyszałam, że w rodzinie Elvanderów były konflikty.
– Konflikty?
– Podobno dzieci nie lubiły macochy.
– My, uczniowie, nic nie wiedzieliśmy o ich rodzinnych sprawach.
– Przecież to była mała szkoła. Nie mogliście nie zauważyć, co się dzieje.
– Nas to nie interesowało. Nie chcieliśmy mieć z nimi nic do czynienia. Zupełnie nam wystarczyły przepychanki z dyrektorem. – Holm miał minę, jakby żałował, że się zgodził na rozmowę. Skurczył się i wiercił na krześle. Erikę tylko to zachęciło do zadawania pytań. Był wyraźnie nieswój.
– A co z Annelie? Szesnastoletnia dziewczyna i banda nastoletnich chłopaków. Jak z tym było?
John Holm parsknął.
– Annelie miała kompletnego fioła na punkcie chłopaków, ale bez wzajemności. Od niektórych dziewczyn należy się trzymać z daleka i ona właśnie taka była. Zresztą dyrektor by nas pozabijał, gdybyśmy się ośmielili choćby tknąć jego córkę.
– Co to znaczy, że była dziewczyną, od jakich trzeba się trzymać z daleka?
– Latała za nami, kokietowała. Wydaje mi się, że bardzo chciała nas wpakować w jakąś kabałę. Pewnego razu postanowiła się opalać topless dokładnie pod naszym oknem, ale podglądał ją tylko Leon. Już wtedy był nieustraszony.
– I co się stało? Ojciec jej nie przyłapał? – Erika miała wrażenie, jakby się znalazła w innym świecie.
– Zazwyczaj Claes ją osłaniał. Wtedy też ją zobaczył. Ciągnął ją za sobą tak, że myślałem, że jej rękę urwie.
– Podkochiwała się w którymś z was?
– A jak pani sądzi? – odparł Holm. Po chwili się zorientował, że Erika nie wie, kogo ma na myśli. – Oczywiście w Leonie. Był ideałem. Z obrzydliwie bogatej rodziny, nieprzyzwoicie przystojny i pewny siebie. Nikt z nas nie mógłby się z nim równać.
– Ale nie interesował się nią?
– Powiedziałem: zadawanie się z Annelie oznaczało kłopoty. Leon był zbyt sprytny, żeby się w to pakować. – W tym momencie w salonie zadzwoniła jego komórka. Holm się zerwał. – Proszę wybaczyć, odbiorę tam.
Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Po chwili usłyszała, jak rozmawia ściszonym głosem. W domu chyba nikogo poza nim nie było. Erika zaczęła się rozglądać.
Zaciekawiła ją sterta papierów na krześle. Spojrzała przez ramię i zaczęła przerzucać kartki. W większości były to protokoły z posiedzeń Riksdagu albo z zebrań. Nagle coś zauważyła. Ręcznie zapisana kartka, której nie umiała odczytać. Słyszała, że Holm się żegna, i szybko wsunęła ją do torebki. Wszedł do kuchni. Na jego widok uśmiechnęła się niewinnie.
– Wszystko w porządku?
Skinął głową i usiadł.
– To wada tej pracy. Nigdy się nie ma wolnego, nawet podczas urlopu.
Erika wymamrotała coś o tym, że się zgadza. Nie chciała rozmawiać o jego działalności politycznej. Domyśliłby się, jakie ma poglądy, a nie chciała ryzykować, że się poróżnią. Wtedy niczego więcej by się od niego nie dowiedziała.
Znów chwyciła za długopis.
– Jak Inez Elvander odnosiła się do uczniów?
– Inez? – Unikał jej wzroku. – Prawie jej nie widywaliśmy. Miała pełne ręce roboty z gospodarstwem i z małym dzieckiem.
– Przecież musieliście coś o niej myśleć. Znam ten dom. Nie jest aż tak duży. Na pewno często na siebie wpadaliście.
– Oczywiście, że ją widywaliśmy, ale była zahukana i zamknięta w sobie. Nie zwracała na nas uwagi, my na nią też nie.
– Zdaje się, że jej mąż również nie zwracał na nią uwagi.
– Rzeczywiście, to aż dziwne, że komuś takiemu udało się spłodzić czworo dzieci. Żartowaliśmy, że może urodziły się w wyniku niepokalanego poczęcia. – Holm uśmiechnął się krzywo.
– Jak się panu podobali nauczyciele?
– Dziwacy. Obaj byli dobrymi nauczycielami. Per Arne, dawny wojskowy, był chyba jeszcze surowszy od dyrektora.
– A ten drugi?
– Ove… Niejasna sprawa. Podejrzewaliśmy, że jest ciotą. Ciekawe, czy się potem ujawnił.
Erika pomyślała o Lizie z przyklejonymi sztucznymi rzęsami, w pięknym jedwabnym szlafroku, i zachciało jej się śmiać.
– Może – powiedziała z uśmiechem.
Holm spojrzał na nią pytającym wzrokiem, ale nie chciała ciągnąć tego wątku. Nie do niej należy informowanie go o losach Lizy. Poza tym znała poglądy Przyjaciół Szwecji na homoseksualizm.
– Nic się panu nie przypomina, jeśli chodzi o nauczycieli?
– Nie. Granice między nauczycielami, uczniami i rodziną Elvanderów były bardzo wyraźne. Każda grupa osobno. Każdy znał swoje miejsce.
Jak w waszej polityce, pomyślała Erika. Musiała się ugryźć w język, żeby tego nie powiedzieć głośno. Czuła, że Holm zaczyna się niecierpliwić. Zadała ostatnie pytanie:
– Ktoś mi powiedział, że nocami słychać było w domu jakieś dziwne hałasy. Przypomina pan sobie coś takiego?
Holm drgnął.
– Kto tak powiedział?
– Nieważne.
– Brednie – odparł Holm, wstając.
– Więc nic pan o tym nie wie? – spojrzała na niego uważnie.
– Absolutnie nic. Przepraszam, muszę pilnie zadzwonić w kilka miejsc.
Erika zdała sobie sprawę, że więcej z niego nie wyciągnie. W każdym razie nie dziś.
– Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu – powiedziała, zbierając swoje rzeczy.
– Nie ma za co. – Znów uruchomił cały swój urok osobisty, chociaż niemal popychał ją do wyjścia.
Ia wciągnęła Leonowi kalesony i spodnie. Potem pomogła mu się przesiąść z sedesu na wózek.
– Proszę cię, przestań robić miny.
– Nie rozumiem, dlaczego nie zatrudnimy do takich rzeczy pielęgniarki – powiedział Leon.
– Sama chcę się tobą zajmować.
– Twoje serce aż kipi dobrocią. – Parsknął. – Zniszczysz sobie kręgosłup, jak tak dalej pójdzie. Potrzebny ci ktoś do pomocy.
– Miło, że się martwisz o mój kręgosłup, ale jestem silna i nie chciałabym, żeby ktoś… wtargnął między nas. Jesteśmy razem. Dopóki śmierć nas nie rozłączy. – Ia pogłaskała go po zdrowym policzku.
Odwrócił głowę, cofnęła rękę.
Odjechał, Ia usiadła na kanapie. Kupili dom z meblami. Dziś, po zatwierdzeniu wpłaty przez bank w Monako, wreszcie mogli się wprowadzić. Całość wpłacili gotówką. Za oknem rozpościerał się fantstyczny widok na Fjällbackę. Cieszył ją bardziej, niż się spodziewała. Z kuchni dobiegły przekleństwa Leona. Nic w domu nie było przystosowane do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Do niczego nie sięgał, ciągle się obijał o kanty i szafki.
– Już idę! – zawołała, ale nie od razu wstała. Niech czasem trochę poczeka, dobrze mu to zrobi. Jej pomoc nie powinna się dla niego stać czymś tak oczywistym jak jej miłość.
Spojrzała na swoje dłonie, całe w bliznach, jak u Leona. Poza domem zawsze je ukrywała w rękawiczkach, ale w domu nawet chciała, żeby widział obrażenia, jakich doznała, wyciągając go z płonącego samochodu. Wdzięczność – to wszystko, czego od niego oczekiwała. Na miłość straciła nadzieję. Nie umiałaby powiedzieć, czy Leon jest w stanie kogoś kochać. Kiedyś, dawno temu, myślała, że jest. Kiedyś, dawno temu, dla niej liczyła się tylko jego miłość. Kiedy miłość zamieniła się w nienawiść? Nie wiedziała. Wiele lat szukała przyczyny w sobie, próbowała się zmienić, próbowała dać mu wszystko, czego, jak sądziła, od niej oczekiwał. A mimo to ręczył ją i świadomie ranił. Góry, oceany, pustynie, kobiety. Nieważne. Traktował to wszystko jak kochanki, czekała na jego powrót i cierpiała nieznośnie.