Podniosła dłoń do twarzy. Gładkiej, bez wyrazu. Przypomniał jej się ból po operacjach. Nie było go przy niej, gdy się po nich budziła. Ani gdy wracała do domu. Goiło się strasznie długo. Teraz, gdy patrzyła w lustro, nie poznawała samej siebie. Miała twarz obcej kobiety. Ale już nie musiała się wysilać. Nie było gór, na które mógłby się wspinać, pustyń do pokonania ani kobiet, dla których mógłby ją zostawić. Teraz Leon należał do niej, tylko do niej.
Mårten się skrzywił, kiedy się prostował. Od wysiłku bolało go całe ciało. Prawie zapomniał, jak to jest, kiedy nic nie boli. Wiedział, że z Ebbą jest tak samo. Często gdy myślała, że on nie widzi, masowała sobie ramiona i stawy. Krzywiła się tak jak on.
Jeszcze bardziej bolały ich serca. Żyli z tym bólem dniami i nocami i z tęsknotą bez początku i bez końca. Mårten tęsknił nie tylko za synem, ale także za Ebbą. Gorzej, że tęsknota mieszała się ze złością i poczuciem winy. Nie potrafił się od tego uwolnić.
Siedział na schodkach przed domem z kubkiem herbaty w ręku i patrzył na drugą stronę zatoki, na Fjällbackę. W wieczornym złotawym świetle widok był szczególnie piękny. Zawsze wiedział, że tu wrócą. Wierzył, gdy Ebba mówiła, że miała szczęśliwe dzieciństwo i młodość, ale czuł, że nosi w sobie pytania, na które musi znaleźć odpowiedź. Gdyby wspomniał o tym wcześniej, zanim to się stało, pewnie by zaprzeczyła. Ale nigdy nie wątpił, że kiedyś tu przyjadą. Tutaj wszystko się zaczęło.
W końcu okoliczności zmusiły ich do ucieczki w miejsce znane i nieznane zarazem, do życia, w którym Vincenta nigdy nie było. Wiązał z tym wielkie nadzieje. Liczył na to, że do siebie wrócą, że im się uda pozbyć złości i poczucia winy. Ale Ebba zamknęła się przed nim, odpychała go, kiedy próbował się zbliżyć. Czy miała do tego prawo? Nie tylko ona pogrążyła się w smutku i żalu, on również. Zasłużył na to, żeby chociaż spróbowała.
Wpatrywał się w horyzont i coraz mocniej zaciskał dłonie na kubku. Miał przed oczami Vincenta. Był do niego bardzo podobny. Już na porodówce się z tego śmiali. Po narodzinach leżał w wózku, zawinięty w kocyk, i wyglądał jak maleńka karykatura ojca. Z czasem zrobił się podobny jeszcze bardziej. Uwielbiał tatę. W wieku trzech lat chodził za nim krok w krok, jak mały piesek, i najpierw wołał tatę. Ebba żaliła się czasem na tę niewdzięczność. Przecież nosiła go dziewięć miesięcy, potem jeszcze bolesny poród. Ale nie mówiła tego poważnie. Cieszyła się, że syn i ojciec są sobie tak bliscy, i zadowalała się dobrym drugim miejscem.
Łzy zapiekły go pod powiekami. Starł je wierzchem dłoni. Nie miał już siły płakać. Zresztą nie miało to sensu. Pragnął tylko, żeby Ebba znów pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Postanowił, że się nie podda. Będzie próbował tak długo, aż ona zrozumie, że potrzebują siebie nawzajem.
Wstał i wszedł do domu. Szedł na górę i nasłuchiwał, choć i tak wiedział, gdzie ona jest. Jak zwykle, gdy nie zajmowała się remontem, siedziała przy warsztacie, głęboko skupiona nad kolejnym zamówieniem. Wszedł i stanął za nią.
– Masz nowe zamówienie?
Drgnęła.
– Tak – odparła, nie przerywając pracy.
– Dla kogo? – Rozzłościła go jej obojętność. Musiał się pohamować, żeby nie wybuchnąć.
– Ma na imię Linda. Straciła synka. Miał cztery miesiące. Nagła śmierć łóżeczkowa. Był jej pierwszym dzieckiem.
– Aha – odparł, odwracając wzrok. Nie rozumiał, jak może być taka otwarta na te historie, na żałobę całkiem obcych ludzi. Własne cierpienie jej nie wystarczy? Nie musiał sprawdzać, wiedział, że nosi swój naszyjnik z aniołkiem. Pierwszy, jaki zrobiła. Na odwrocie wygrawerowała imię: Vincent. Czasami miał ochotę jej go zerwać. Wtedy, gdy uważał, że nie jest godna nosić naszyjnika z imieniem ich syna. Potem przychodziły chwile, gdy najbardziej na świecie pragnął, żeby go nosiła jak najbliżej serca. Dlaczego to musi być takie trudne? Co by się stało, gdyby odpuścił, gdyby pogodził się z tym, co się stało, i przyznał, że oboje są winni?
Odstawił kubek na półkę i zrobił krok w jej stronę. Zawahał się, położył dłonie na jej ramionach. Zesztywniała. Zaczął ją delikatnie masować. Czuł, że jest tak samo spięta jak on. Bez słowa patrzyła przed siebie. Jej dłonie, wcześniej zajęte aniołkiem, teraz spoczywały na stole. Słychać było tylko ich oddechy. Obudziła się w nim nadzieja. Czuł pod palcami jej ciało. Może jeszcze znajdą drogę do wspólnej przyszłości.
Nagle Ebba wstała i wyszła bez słowa. Mårten stał z rękami w powietrzu. Przez chwilę spoglądał na zawalony różnymi przedmiotami warsztat. Ręce opadły mu jakby same z siebie i szerokim łukiem z łoskotem zmiotły wszystko na podłogę. W ciszy, która potem zapadła, uświadomił sobie, że zostało mu już tylko jedno i że na to musi postawić wszystko.
Sztokholm 1925
– Mamo, zimno mi.
Dagmar nie zwracała uwagi na narzekania Laury. Będą tu czekać, dopóki Hermann nie wróci. Przecież wcześniej czy później musi wrócić. Ucieszy się na jej widok. Marzyła, że zobaczy jego oczy, rozpalone pożądaniem i miłością, po tylu latach czekania jeszcze większą.
– Mamo… – Laura z zimna szczękała zębami.
– Cicho! – syknęła Dagmar. Ten dzieciak zawsze wszystko psuje. Czy ona nie chce, żeby w końcu były szczęśliwe? W przypływie niepohamowanej złości podniosła rękę, żeby ją uderzyć.
– Na pani miejscu bym tego nie robił.
Czyjaś silna ręka złapała ją za nadgarstek. Odwróciła się przestraszona. Za nią stał elegancki pan w ciemnym palcie, ciemnych spodniach i kapeluszu. Obruszyła się.
– Niech się pan nie wtrąca, to moja sprawa, jak wychowuję dziecko.
– Jeśli ją pani uderzy, uderzę panią tak samo mocno. Wtedy się pani przekona, jak to jest – oznajmił spokojnie, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Już miała na końcu języka, co myśli o ludziach wtrącających się w nie swoje sprawy, ale doszła do wniosku, że nic nie zyska.
– Proszę wybaczyć – powiedziała. – Córka przez cały dzień była nieznośna. Czasem ciężko być matką… – usprawiedliwiała się, patrząc w ziemię, żeby nie widział jej wściekłego spojrzenia.
Puścił jej nadgarstek i cofnął się.
– Co robicie przed bramą mojego domu?
– Czekamy na mojego tatę – odpowiedziała Laura, patrząc na niego błagalnie. Rzadko widziała, żeby ktoś się przeciwstawiał jej matce.
– Tak? Twój tata tu mieszka? – Mężczyzna spojrzał uważnie na Dagmar.
– Czekamy na kapitana Göringa – powiedziała Dagmar, przyciągając do siebie Laurę.
– To długo możecie czekać – odparł, nie przestając im się przyglądać.
Dagmar poczuła, że serce wali jej w piersi. Czy Hermannowi coś się stało? Dlaczego ta nieszczęsna kobieta nic jej nie powiedziała?