Выбрать главу

Włożyłem to szybko do torebki – powiedział Mårten. – Ale wcześniej wziąłem do ręki, więc mogłem zatrzeć jakieś ślady.

– Dobrze, że o tym pomyślałeś – uspokoił go Patrik.

Gösta obejrzał pocztówkę przez folię. Najzwyklejsza pocztówka przedstawiająca rozkoszne kociątko. Odwrócił i przeczytał.

– A to co?! – wykrzyknął.

– Wygląda na to, że G pokazał swoją prawdziwą twarz – powiedział Patrik. – Grozi jej śmiercią, bez wątpienia.

Szpital Längbro 1925

Musiało zajść jakieś nieporozumienie, pewnie przez tę okropne kobietę. Ale ona mu pomoże. Cokolwiek się stało, wszystko się ułoży. Jak tylko znów będą razem.

Córkę zostawiła w cukierni. Nic jej nie będzie. Gdyby ktoś pytał, dlaczego siedzi sama, miała odpowiadać, że matka poszła do toalety.

Przyjrzała się uważnie budynkowi. Nietrudno było trafić. Zaczepiła kilka osób, żeby spytać o drogę. W końcu trafiła na kobietę, która opisała jej dokładnie, jak wejść do szpitala Längbro. Teraz musiała się dostać do środka. Przy głównym wejściu, od frontu, kręciło się mnóstwo pracowników. Z łatwością by ją zauważyli. Chciała się podać za panią Göring, ale jeśli tamta już tu była, oszustwo by się wydało i byłaby bez szans.

Chyłkiem, żeby nikt jej nie zobaczył z okien, zakradła się na tyły. Zobaczyła wejście dla pracowników. Dłuższą chwilę obserwowała wchodzące i wychodzące kobiety: w różnym wieku, w wykrochmalonych fartuchach. Niektóre wrzucały coś do wózka na brudną bieliznę stojącego na prawo od drzwi. Wreszcie przyszedł jej do głowy ten pomysł. Podeszła do wózka i rozejrzała się. Nie odrywała wzroku od drzwi. Nikt nie wychodził, więc szybko przeszukała zawartość wózka. Głównie pościel i obrusy, ale na samym dnie nalazła fartuch. Taki, jaki nosiły pielęgniarki. Chwyciła go i ukryła się za rogiem, żeby się przebrać.

Potem starannie schowała włosy pod czepek. Fartuch był trochę brudny na dole, ale poza tym nie wyglądał nieświeżo. Pozostało jej mieć nadzieję, że nie wszystkie pielęgniarki się znają i że się nie zorientują, że zjawił się ktoś nowy.

Otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Wyglądało to na przebieralnię dla pracowników. Nikogo nie było. Wyszła na korytarz, rzucając dookoła ukradkowe spojrzenia. Minęła długi rząd zamkniętych drzwi. Nigdzie tabliczek z nazwiskami. Uzmysłowiła sobie, że nie znajdzie Hermanna. Zasłoniła ręką usta, żeby nie jęknąć z rozpaczy. Nie wolno się poddawać.

Nadeszły dwie młode pielęgniarki, rozmawiały cicho. Dagmar wytężyła słuch. Czyżby wymieniły nazwisko Göring? Nadstawiła uszu i powoli ruszyła w ich stronę. Pielęgniarka z tacą żaliła się koleżance:

– Ostatnim razem gdy do niego weszłam, rzucił we mnie tacą zjedzeniem – powiedziała.

– Dlatego siostra przełożona kazała, żebyśmy do Göringa wchodziły we dwie – odparła druga. Jej również głos lekko drżał.

Przystanęły przed jakimiś drzwiami. Wyraźnie się wahały. Dagmar zrozumiała, że teraz albo nigdy. Musi przystąpić do dzieła. Chrząknęła.

– Polecono mi zająć się Göringiem, więc wy, dziewczyny, możecie iść – powiedziała władczym tonem i sięgnęła po tacę.

– Naprawdę? – spytała dziewczyna z wahaniem, ale i wyraźną ulgą.

– Wiem, jak się obchodzić z takimi jak on. Idźcie, zajmijcie się czymś pożytecznym, ja to załatwię. Tylko pomóżcie mi otworzyć drzwi.

– Dziękujemy – powiedziały obie, dygając.

Jedna wyjęła z kieszeni wielki pęk kluczy i wprawnym ruchem włożyła któryś z nich do zamka. Przytrzymała drzwi. Kiedy Dagmar weszła do pokoju, odeszły, ciesząc się, że je ominęło to nieprzyjemne zadanie.

Dagmar poczuła, że serce jej wali. Oto jej Hermann. Leży na zwykłej pryczy, plecami do niej.

– Hermannie, teraz już wszystko będzie dobrze – powiedziała, stawiając tacę na podłodze. – Jestem przy tobie.

Nie poruszył się. Patrzyła na jego plecy, przeszył ją dreszcz. Wreszcie jest przy nim.

– Hermannie – powtórzyła, kładąc mu rękę na ramieniu.

Odsunął się i usiadł na brzegu pryczy.

– Czego pani chce!? – wrzasnął.

Dagmar się wzdrygnęła. To jest Hermann? Przystojny lotnik, który wprawiał jej ciało w drżenie? Postawny, o szerokich ramionach i włosach złocących się w słońcu? To chyba nie może być on.

– Daj mi lekarstwo, suko przeklęta. Żądam! Nie wiesz, kto ja jestem? Jestem Hermann Göring i muszę dostać lekarstwo. – Mówił z wyraźnym niemieckim akcentem, robił pauzy, jakby szukał właściwego słowa.

Ścisnęło ją w gardle. Człowiek, który krzyczał na nią jak opętany, był otyły, miał chorobliwie bladą cerę i rzadkie, lepiące się do czaszki włosy. Krople potu ściekały mu po twarzy.

Odetchnęła głęboko. Musi się upewnić, czy to nie pomyłka.

– Hermannie, to ja, Dagmar – powtórzyła ostrożnie. Pomyślała, że w każdej chwili może ją zaatakować. Żyły pulsowały mu na czole. Bladość zniknęła, od szyi w górę mocno się zaczerwienił.

– Dagmar? Mam gdzieś, jak się nazywacie, suki jedne. Chcę moje lekarstwo. Żydzi mnie tu zamknęli, a ja muszę być zdrowy. Hitler mnie potrzebuje. Daj mi moje lekarstwo.

Krzyczał, pluł ślinę w jej twarz. Dagmar była przerażona, ale podjęła jeszcze jedną próbę:

– Nie pamiętasz mnie? Poznaliśmy się na przyjęciu u doktora Sjölina. We Fjällbace.

Nagle ucichł, zmarszczył czoło i spojrzał na nią ze zdumieniem.

– We Fjällbace?

– Tak, w domu doktora Sjölina – powtórzyła. – Spędziliśmy razem noc.

Wzrok mu pojaśniał, przypomniał sobie. Nareszcie. Teraz wszystko będzie dobrze. Już ona się o to postara. Hermann znów będzie jej przystojnym kapitanem.

– Ty jesteś tą służącą – powiedział, ocierając pot z czoła.

– Mam na imię Dagmar – przypomniała. Ogarnął ją niepokój. Dlaczego nie podbiegł, nie wziął jej w objęcia? Tak to sobie tyle razy wyobrażała.

Nagle zaczął się śmiać. Tłusty brzuch aż mu się trząsł.

– Dagmar. No właśnie. – Znów się roześmiał.

Dagmar zacisnęła pięści.

– Mamy córkę. Ma na imię Laura.

– Córkę? – Przyjrzał jej się uważnie, mrużąc oczy. – Nie pierwszy raz słyszę coś takiego. Nie byłbym taki pewny, Zwłaszcza gdy chodzi o służącą.

Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźną pogardą Dagmar wpadła we wściekłość. W sterylnym białym pokoju, do którego nie docierała nawet odrobina dziennego światła, legły w gruzach wszystkie jej marzenia i nadzieje. Jej życie okazało się iluzją. Niepotrzebnie przez całe lata usychała z tęsknoty, męczyła się z wrzeszczącym bachorem, jego córką, która bez przerwy czegoś się od niej domagała. Krzyknęła ochryple i rzuciła się na niego. Chciała mu odpłacić za to, co jej zrobił. Rozorała mu paznokciami twarz. Gdzieś z oddali docierało do niej, że krzyczy coś po niemiecku. Drzwi się otworzyły, poczuła, że ktoś ją szarpie, odciąga od mężczyzny, którego kochała tak długo.