– Przepraszam, kochanie. Nie pomyśleliśmy. Jesteśmy dumni z osiągnięć Johna i z jego pozycji. Zostawmy to i porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład… jak ci idą interesy?
Liv zaczęła z ożywieniem opowiadać o swoich zmaganiach z Urzędem Celnym: chodziło o to, żeby nie utrudniał jej pracy. Dostawy wyposażenia wnętrz z Francji ciągle się opóźniały. Importowane meble i wyposażenie sprzedawała potem w sklepie internetowym. Ale John wiedział, że jej zapał wyraźnie osłabł i że coraz bardziej angażuje się w działalność partyjną. Że w porównaniu z tym wszystko inne wydaje jej się nieistotne.
Wstał, mewy krążyły nad ich głowami coraz niżej.
– Proponuję sprzątnąć ze stołu. Mewy robią się denerwująco nachalne. – Wziął swój talerz, przeszedł na koniec pomostu i wrzucił skorupki do morza. Mewy zanurkowały w powietrzu, usiłowały złapać jak najwięcej. Resztą zajmą się kraby.
Stał jeszcze chwilę, odetchnął głęboko i spojrzał na horyzont. Jak zwykle zatrzymał się przy Valö i jak zwykle poczuł ćmiącą złość. Na szczęście sygnał przerwał mu telefon. Sięgnął do kieszeni spodni i zerknął na wyświetlacz. Premier.
– Co myślisz o tych kartkach? – Patrik przytrzymał drzwi Martinowi. Były tak ciężkie, że musiał się zaprzeć ramieniem. Komisariat gminy Tanum, zbudowany w latach sześćdziesiątych, przypominał bunkier. Kiedy Patrik przyszedł tu po raz pierwszy, uderzyła go posępność budynku. Od tamtego czasu tak się przyzwyczaił do burych pomieszczeń, że w ogóle nie zauważał, że są nieprzytulne.
– Dziwna sprawa. Kto co roku anonimowo wysyła życzenia urodzinowe?
– Nie całkiem anonimowo. Podpisuje się. G.
– Rzeczywiście, to wiele wyjaśnia – zauważył Martin.
Patrik się roześmiał.
– Co was tak rozśmieszyło? – Annika siedziała za szybą recepcji. Gdy weszli, podniosła wzrok.
– Nic takiego – odparł Martin.
Annika obróciła się na krześle i stanęła w drzwiach swego pokoiku.
– Jak poszło na wyspie?
– Poczekamy, zobaczymy, co powie Torbjörn. Ale rzeczywiście wygląda na to, że ktoś chciał podpalić dom.
– Nastawię kawę, pogadamy. – Annika ruszyła naprzód, popychając ich przed sobą.
– Zgłosiłaś to Mellbergowi? – spytał Martin, gdy weszli do pokoju socjalnego.
– Nie. Pomyślałam, że jeszcze nie ma potrzeby go informować. Ma wolny weekend, po co mu przeszkadzać.
– Niewątpliwie masz rację – powiedział Patrik, siadając na krześle najbliżej okna.
– No wiecie co… siadacie przy kawce i nic nie mówicie? – W drzwiach stanął Gösta z obrażoną miną.
– To ty jesteś dziś w pracy? Przecież masz wolne. Dlaczego nie poszedłeś na pole golfowe? – Patrik wysunął dla niego sąsiednie krzesło.
– Za gorąco. Pomyślałem, że przyjdę, napiszę kilka raportów i odbiję to sobie innego dnia, kiedy nie da się smażyć jajecznicy na asfalcie. Do jakiego wezwania pojechaliście? Annika wspomniała coś o podpaleniu?
– Na to wygląda. Prawdopodobnie ktoś rozlał pod drzwiami benzynę albo coś w tym rodzaju. I podpalił.
– Paskudna sprawa. – Gösta sięgnął po markizę i starannie rozdzielił połówki. – Gdzie?
– Na Valö. W dawnym ośrodku kolonijnym – odparł Martin.
Gösta znieruchomiał.
– W ośrodku kolonijnym?
– Tak, dziwna sprawa. Nie wiem, czy słyszałeś, ale najmłodsza z dzieci, ta dziewczynka, która została, kiedy zniknęła cała rodzina, wróciła na wyspę i przejęła dom.
– Słyszałem, ludzie gadają – powiedział Gösta, wpatrując się w stół.
Patrik spojrzał na niego z zainteresowaniem.
– No właśnie, musiałeś pracować przy tamtej sprawie, prawda?
– Zgadza się. Aż taki stary jestem – stwierdził Gösta. – Ciekawe, dlaczego wróciła.
– Powiedziała, że umarł im synek – poinformował ich Martin.
– Ebba straciła dziecko? Jak to? Kiedy?
– Nie powiedzieli. – Martin wstał, żeby wziąć mleko z lodówki.
Patrik zmarszczył czoło. To nietypowe dla Gösty tak się przejmować. Chociaż zdarza się. Każdy policjant z dłuższym stażem ma na koncie jakąś sprawę przez wielkie S, nad którą rozmyśla całymi latami i do której ciągle wraca, usiłuje znaleźć rozwiązanie albo odpowiedź, zanim będzie za późno.
– Dla ciebie to było coś szczególnego, prawda?
– Zgadza się. Dałbym nie wiem co, żeby się dowiedzieć, co się stało w tamtą Wielkanoc.
– Nie ty jeden – wtrąciła Annika.
– A teraz Ebba wróciła. – Gösta potarł podbródek. – I ktoś podpalił dom.
– Spaliłby się nie tylko dom – powiedział Patrik. – Podpalacz musiał się domyślać, może nawet liczył na to, że Ebba i jej mąż są w środku i że śpią. Całe szczęście, że Mårten się obudził i ugasił pożar.
– Rzeczywiście, dziwny zbieg okoliczności – powiedział Martin i aż podskoczył, kiedy Gösta huknął pięścią w stół.
– Żaden zbieg okoliczności, to oczywiste! Spojrzeli na niego zdziwieni, zapadła cisza.
– Może trzeba wrócić do tej starej sprawy – odezwał się w końcu Patrik. – Na wszelki wypadek.
– Wyciągnę wszystko, co mamy na ten temat – powiedział Gösta. Na jego wąskiej charciej twarzy zobaczyli ożywienie. – Czasem zaglądałem do tych akt i wiem, gdzie co jest.
– Wyciągnij. Potem razem przejrzymy. Spojrzymy świeżym okiem, może znajdziemy coś nowego. Anniko, mogłabyś wyszukać wszystko co się da na temat Ebby?
– Załatwione – odparła, sprzątając ze stołu.
– Chyba należałoby również przyjrzeć się sytuacji finansowej państwa Stark. I sprawdzić, czy dom na Valö jest ubezpieczony – powiedział Martin, zerkając ostrożnie na Göstę.
– Chcesz przez to powiedzieć, że niby sami mieliby to zrobić? Co za idiotyzm. Przecież byli w domu, gdy zaczęło się palić, i to mąż Ebby ugasił pożar.
– I tak warto sprawdzić. Kto wie, może podpalił, a potem się rozmyślił? Zajmę się tym.
Gösta otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Po chwili je zamknął i ciężkim krokiem wyszedł z pokoju. Patrik wstał.
– Wydaje mi się, że Erika też wie co nieco.
– Erika? Niby skąd? – Martin zatrzymał się w pół kroku.
– Od dawna interesuje się tą sprawą. W końcu to historia znana wszystkim w okolicy, a zważywszy na to, czym Erika się zajmuje, nic dziwnego, że szczególnie ją zaciekawiła.
– No to wypytaj ją. Wszystko się przyda.
Patrik nie był pewien, ale kiwnął głową. Przeczuwał, co będzie, gdy dopuści Erikę do dochodzenia.
– Oczywiście, porozmawiam z nią – powiedział z nadzieją, że nie będzie musiał tego żałować.
Percy drżącą ręką nalał do dwóch kieliszków swego najlepszego koniaku. Jeden podał żonie.
– Nie pojmuję toku ich rozumowania. – Pyttan popijała szybkimi łyczkami.
– Dziadek by się w grobie przewrócił, gdyby się o tym dowiedział.
– Musisz to jakoś załatwić, Percy.
Bez wahania dolał do kieliszka, który mu podstawiła. Wprawdzie to dopiero wczesne popołudnie, ale gdzieś na świecie jest już po siedemnastej. Taki dzień, że trzeba się napić czegoś mocniejszego.
– Ja? A co mam zrobić? – Jego głos przeszedł w falset. Był tak roztrzęsiony, że połowę koniaku wylał jej na rękę.
Cofnęła ją.
– Idiota, co ty wyprawiasz!
– Przepraszam, przepraszam. – Percy opadł na wielki wytarty biblioteczny fotel. Rozległ się trzask. Domyślił się, że pękło obicie. – Cholera jasna!
Zerwał się na nogi i z bezsilności kopnął fotel. Rozleciał się na kawałki. Cały pałac popadał w ruinę. Już dawno nic nie zostało ze spadku, a teraz jeszcze te dranie z urzędu skarbowego każą mu zapłacić pokaźną sumę, której nie ma.