Wyskoczył na brzeg. Obaj z Martinem wyjęli broń. Meyer i Ia trzymali się z tyłu. Wszyscy ruszyli w stronę domu.
Percy zagapił się w jakiś punkt na ścianie.
– A więc tak – powiedział.
– Co się z tobą dzieje, do cholery? – John przeciągnął ręką po jasnej grzywie. – Chciałeś nas pozabijać?
– Eee… Zamierzałem zastrzelić siebie, ale najpierw chciałem się trochę zabawić. Postraszyć was.
– Dlaczego chciałeś sobie odebrać życie? – Kreutz z czułością spojrzał na dawnego przyjaciela. Pozornie zarozumiały, a tak naprawdę bardzo delikatny. Już na Valö przeczuwał, że Percy lada chwila może się załamać. Cud, że tak się nie stało. Nietrudno było przewidzieć że ciężko mu będzie żyć z tymi wspomnieniami. Chyba że odziedziczył również umiejętność wymazywania z pamięci.
– Sebastian wszystko mi zabrał, żona mnie zostawiła. Zostałem wystawiony na pośmiewisko.
Sebastian rozłożył ręce.
– Kto dziś w ogóle używa takich słów jak pośmiewisko?
Byli jak dzieci. Leon widział to wyraźnie. Zatrzymali się w rozwoju, utknęli we wspomnieniach. W porównaniu z nimi miał szczęście. Patrząc na nich, zobaczył dawnych chłopców. Poczuł, że ich kocha. Wspólne przeżycia zmieniły ich, nadały kształt ich życiu. Łączyła ich więź tak silna, że nigdy nie zostanie zerwana. Zawsze wiedział, że wróci, że kiedyś przyjdzie ten dzień, chociaż nie sądził, że Ia stanie wtedy u jego boku. Zaskoczyła go jej odwaga. Może kiedyś po prostu jej nie doceniał, może nie chciał się czuć współodpowiedzialny za jej wielkie poświęcenie.
Ale dlaczego Josef zdobył się na to, żeby popłynąć na Valö? Wydawało mu się, że zna odpowiedź. Już w chwili gdy wszedł, wyczytał w jego oczach, że jest gotów umrzeć. Znał to spojrzenie. Widział je na Mount Evereście, kiedy nad ich głowami rozszalała się burza. I na tratwie ratunkowej, kiedy ich statek poszedł na dno na Oceanie Indyjskim. Spojrzenie człowieka, który wypuścił z rąk ster życia.
– Nie będę w tym uczestniczył. – John Holm wstał, obciągnął nogawki. – Koniec farsy. Wszystkiemu zaprzeczę. Dowodów nie ma, więc możesz mówić jedynie we własnym imieniu.
– John Holm? – usłyszeli od drzwi.
Holm podniósł głowę.
– Bertil Mellberg. Tylko tego brakowało. Czego pan chce? Jeśli zamierza pan rozmawiać ze mną takim tonem jak poprzednio, to proszę się zwrócić do mojego adwokata.
– Nie będę tego komentował.
– I bardzo dobrze. Jadę do domu. Miło było.
Holm ruszył do drzwi, ale Mellberg zagrodził mu drogę. Za nim stało trzech mężczyzn. Jeden trzymał wielki aparat fotograficzny i pstrykał zdjęcie zdjęciem.
– Pojedzie pan ze mną – oznajmił Mellberg.
Holm westchnął.
– Co to za brednie? To jest zwyczajne nękanie Zapewniam, że to się dla pana przykro skończy.
– Niniejszym zatrzymuję pana za podżeganie do zabójstwa. Idzie pan ze mną – odparł Mellberg z szerokim uśmiechem.
Kreutz obserwował ten spektakl. Również von Bahrn i Mansson przyglądali się w napięciu. Holm się zaczerwienił. Zrobił ruch, jakby chciał się przecisnąć do wyjścia, ale Mellberg pchnął go na ścianę, zamaszystym ruchem złapał za ręce i założył kajdanki. Fotograf nadal pstrykał zdjęcia. Pozostali dwaj mężczyźni podeszli bliżej.
– Co pan powie na to, że policja zdekonspirowała plan Przyjaciół Szwecji zwany Projektem Gimle? – spytał jeden z nich.
Pod Holmem ugięły się kolana. Kreutz patrzył na niego z zainteresowaniem. Wcześniej czy później każdy musi odpowiedzieć za swoje czyny. Z niepokojem pomyślał o żonie. Stanie się, co ma się stać. Ia musi to zrobić, żeby się uwolnić od poczucia winy i tęsknoty, które kazały jej żyć tylko dla niego. Jej miłość do niego graniczyła z opętaniem, ale wiedział, że płonął w niej ten sam ogień, który jemu kazał podejmować coraz bardziej szalone wyzwania. W końcu razem płonęli w samochodzie, na stromym zboczu w górach Monako. Nie mieli wyboru, musieli to zakończyć razem. Był z niej dumny, kochał ją, a teraz ona wreszcie wraca do domu. Dziś to się skończy, oby szczęśliwie.
Mårten powoli otworzył oczy.
– Strasznie się zmęczyłem.
Nie odpowiedzieli. Erika również czuła się bardzo zmęczona. Adrenalina przestała działać, a myśl, że Anna może już nie żyć, wręcz ją paraliżowała. Pragnęła tylko jednego: skulić się na podłodze, zamknąć oczy i obudzić się, kiedy będzie po wszystkim. Cokolwiek by to miało znaczyć.
Zauważyła, że wyświetlacz migocze. Dan. Boże, pewnie skręca go z nerwów. Przeczytał SMS-a. Patrik nie odpowiedział. Może jest tak zajęty, że nawet nie zauważył, że dostał wiadomość.
Mårten nie odrywał od nich wzroku. Wydawał się odprężony, patrzył na nich obojętnie. Erika żałowała, że nie wypytała Ebby o ich synka. Najwidoczniej jego śmierć uruchomiła w Mårtenie coś, co go doprowadziło do szaleństwa. Gdyby wiedziała, jak to się stało, wiedziałaby, jak z nim rozmawiać. Nie mogą tak siedzieć i czekać, aż ich pozabija. Nie wątpiła, że taki ma zamiar. Zrozumiała to, gdy dostrzegła zimny błysk w jego oczach.
– Opowiedz mi o Vincencie – powiedziała miękko. Nie od razu odpowiedział. W ciszy słychać było tylko oddech Gösty i warkot motorówek w oddali. Czekała. W końcu Mårten powiedział monotonnie:
– Vincent nie żyje.
– Co się stało?
– To wina Ebby.
– Jak to?
– Dopiero teraz to do mnie dotarło.
Erika trochę się zniecierpliwiła.
– Zabiła go? – Wstrzymała oddech. Kątem oka widziała, że Gösta uważnie im się przygląda. – Dlatego chciałeś ją zabić?
Mårten bawił się rewolwerem.
– Wcale nie chciałem, żeby ten ogień tak się rozbuchał – powiedział, kładąc broń na kolanach. – Chodziło mi o to, żeby zrozumiała, że mnie potrzebuje. Że potrafię ją ochronić.
– I dlatego do niej strzelałeś?
– Żeby zrozumiała, że powinniśmy się trzymać razem. Ale to nie pomogło. Teraz już wiem dlaczego. Manipulowała mną, żebym nie dostrzegł tego, co oczywiste. Że go zabiła. – Pokiwał głową, jakby chciał podkreślić to, co powiedział.
Erika spojrzała mu w oczy i wystraszyła się. Musiał ze sobą walczyć, żeby zachować spokój.
– Że zabiła Vincenta?
– Właśnie. Zrozumiałem to, kiedy wróciła od ciebie. Odziedziczyła tę winę. Takie zło nie może tak po prosi u zniknąć.
– Chodzi ci o jej praprababkę? Fabrykantkę aniołków? – zdziwiła się Erika.
– Tak. Ebba mówiła, że topiła te dzieci w balii i zakopywała w piwnicy. Uważała, że nikt ich nie chce i nikt się o nie nie upomni. A ja przecież chciałem Vincenta. Szukałem go, ale już go nie było. Utopiła go. Zakopali go razem z tamtymi zabitymi dziećmi i nie mógł się wydostać. – Mårten wyrzucał z siebie słowa, jakby pluł. W kąciku jego ust pokazała się strużka śliny.
Erika zdała sobie sprawę, że ta rozmowa nie ma sensu. Z różnych pomieszanych rzeczywistości stworzył krainę cieni. Tam już nie mogła dotrzeć. Ogarnął ją strach. Spojrzała na Göstę. Wyglądał na zrezygnowanego. Pewnie doszedł do tego samego wniosku. Nie pozostało im nic innego, jak modlić się, żeby im się udało wyjść z tego cało.
– Cicho – powiedział nagle Mårten. Wyprostował się.
Erika i Gösta drgnęli.
– Ktoś idzie. – Mårten złapał rewolwer i zerwał się na równe nogi. – Cicho – powtórzył, kładąc palec na ustach.
Podbiegł do okna. Chwilę stał, jakby rozważał różne możliwości. Potem zwrócił się do Gösty i Eriki:
– Macie tu zostać. Ja wychodzę. Muszę dopilnować, żeby ich nie znaleźli.
– Co chcesz zrobić? – Erika nie mogła się powstrzymać. Nadzieja, że ktoś im pomoże, mieszała się ze strachem. Anna może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. O ile już nie jest za późno. – Gdzie moja siostra? Musisz mi powiedzieć, gdzie jest Anna. – Jej głos przeszedł w falset.