– O, pan Gracz! – witała mnie, gdy wchodziłem. Zawsze była odstawiona: szpilki, nylony, udo założone na udo, stopa kołysząca się w powietrzu. – Wielki Pan Gracz… Wiesz, że gdy cię poznałam, to podobało mi się w tobie wszystko, nawet sposób, w jaki chodzisz po pokoju. Bo ty nie chodziłeś zwyczajnie, tylko tak, jakbyś chciał przejść przez ścianę, jakby cały świat do ciebie należał, jakby nic się nie liczyło. A teraz trafiłeś parę dolców i przestałeś być sobą. Zachowujesz się jak studencik stomatologii albo hydraulik.
– Jane! Przestań mi pieprzyć o jakichś hydraulikach.
– Nie kochałeś się ze mną od dwóch tygodni.
– Miłość przybiera różne formy. Moja stała się bardziej subtelna.
– Nie pierdoliłeś mnie od dwóch tygodni!
– Odrobinę cierpliwości. Za pół roku pojedziemy na wakacje do Rzymu, do Paryża…
– Ale cham! Nalewa sobie dobrą whisky i pozwala pić kobiecie to obrzydliwe tanie wińsko.
Siedziałem rozwalony na krześle, obracałem w dłoni szklankę i przyglądałem się wirującym razem z trunkiem kosteczkom lodu. Miałem na sobie żółtą koszulę, drogą i krzykliwą, a także nowe spodnie, zielone w białe paski.
– Pan Gracz Ważniacha!
– Daję ci duszę. Dzielę się z tobą mądrością, światłem, muzyką, odrobiną radości. Ale jestem również graczem. Mistrzem świata w obstawianiu koni.
– W sraniu na odległość!
– Nie. W obstawianiu koni.
Dopiłem swoją whisky, wstałem i nalałem sobie następną.
48
Kłóciliśmy się stale o to samo. Rozumiałem aż za dobrze, o co naprawdę chodziło. Wielcy kochankowie zawsze byli ludźmi niepracującymi. Obibok pierdoli lepiej niż odbijacz kart zegarowych. Sprawdziłem to na sobie.
Jane przeszła do kontrataku. Wszczynała kłótnię, doprowadzała mnie do wściekłości, po czym wybiegała na ulicę, do barów. Wystarczyło, że usiadła samotnie na stołku barowym – drinki i propozycje zjawiały się same. Uważałem naturalnie, że jest to zachowanie nie fair.
Większość wieczorów przebiegała wedle tego samego scenariusza: doprowadzała do kłótni, chwytała torebkę i znikała za drzwiami. Owszem, było to skuteczne. Zbyt wiele dni mieszkaliśmy razem, kochając się. Musiałem to odczuć i faktycznie raniło mnie to do żywego, ale zawsze pozwalałem jej wyjść, a potem siedziałem bezradnie na krześle, popijając whisky i słuchając jakichś fragmentów muzyki klasycznej przez radio. Wiedziałem, że ona gdzieś tam jest, że będzie z nią ktoś inny. A mimo to nie chciałem ingerować w bieg zdarzeń i pozwalałem im toczyć się własnym torem.
Aż wreszcie pewnego szczególnego wieczora, kiedy tak siedziałem, i nagle coś się we mnie przełamało. Poczułem, jak się przełamuje. Wezbrało i przetoczyło się jak fala – wstałem z krzesła, zbiegiem z trzeciego piętra i wypadłem na ulicę. Szedłem od skrzyżowania Trzeciej i Union Street aż do Szóstej, a potem Szóstą na zachód w kierunku Alvarado. Mijałem po drodze dziesiątki knajp i wiedziałem, że w którejś z nich ją znajdę. Wszedłem do pierwszej z brzegu. W głębi, przy samym końcu baru, siedziała Jane. Na podołku rozłożoną miała jedwabną biało – zieloną chustę. Po obu jej stronach siedzieli dwaj mężczyźni: chudzielec z wielką brodawką na nosie i mały, garbaty pokurcz w dwuogniskowych okularach i starym czarnym garniturze.
Zauważyła mnie, gdy szedłem w jej stronę. Podniosła gwałtownie głowę i nawet mimo panującego w barze mroku widać było, że zbladła. Podszedłem i stanąłem tuż za jej stołkiem.
– Próbowałem zrobić z ciebie kobietę, ale ty na zawsze pozostaniesz kurwą.
Trzasnąłem ją wierzchem dłoni i zwaliłem ze stołka. Padła plackiem na ziemię i zaczęła wrzeszczeć. Wziąłem z kontuaru jej kieliszek, dopiłem go, po czym wolno ruszyłem w kierunku wyjścia. W drzwiach przystanąłem i powiodłem wzrokiem po sali.
– Może komuś nie spodobało się to, co przed chwilą zrobiłem? Jeśli tak… to niech powie.
Nie było żadnej reakcji. Więc może spodobało się to wszystkim. Wyszedłem z powrotem na Alvarado.
49
W hurtowni części samochodowych coraz bardziej się obijałem. Właściciel, pan Mantz, w trakcie obchodu magazynu często przyłapywał mnie na tym, jak przycupnięty w jakimś ciemnym kącie w przejściu między regałami, leniwie układam towar na półkach.
– Chinaski, czy ty się dobrze czujesz?
– Tak.
– Nie jesteś chory?
– Nie.
Mantz szedł dalej. Ta scenka powtarzała się wielokrotnie z małymi wariacjami. Raz przyłapał mnie, gdy na odwrocie faktury szkicowałem widoczną z okna alejkę. Kieszenie miałem wypchane pieniędzmi na zakłady. Kace nie dawały mi się tak we znaki zważywszy że ich przyczyną była najlepsza whisky, jaką można kupić, nie licząc się z forsą.
Ciągnąłem tak jeszcze przez dwa tygodnie, pobierając wypłaty. Aż wreszcie, w środę rano, zobaczyłem Mantza, który stał w głównym przejściu, w pobliżu swego biura. Przywołał mnie gestem ręki. Gdy wszedłem do jego gabinetu, zdążył już wrócić na swe miejsce za biurkiem.
– Siadaj, Chinaski.
Na środku blatu zobaczyłem odwrócony blankiet czekowy. Zsunąłem go ze szklanej tafli tak jak leżał i nie spojrzawszy na sumę, wsunąłem do portfela.
– Wiedziałeś, że mamy zamiar cię zwolnić?
– Szefów nigdy nie jest trudno rozszyfrować.
– Chinaski… Już od miesiąca nie przykładasz się do roboty, wiesz o tym.
– Człowiek zapierdala jak wół, a i tak tego nikt nie doceni.
– Ale ty nie zapierdalałeś jak wół, Chinaski.
Przez dłuższą chwilę przyglądałem się własnym butom. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wreszcie spojrzałem mu w oczy.
– Oddawałem panu swój czas. Nie mam niczego innego do dania. Oddawałem to, co człowiek ma najcenniejszego. Za nędznego dolara i dwadzieścia pięć centów za godzinę. Oddawałem…
– Nie pamiętasz, jak błagałeś, żeby cię przyjąć? To ty mówiłeś, że praca to dla ciebie drugi dom.
– …swój czas, po to żeby pan mógł żyć w swym wielkim domu na wzgórzu i opływać we wszystko, co się z tym wiąże. Jeśli ktokolwiek stracił na tym układzie, na tej umowie, to na pewno nie pan. To ja jestem przegrany. Rozumiemy się?
– W porządku, Chinaski.
– W porządku?
– Tak. Idź już pan.
Wstałem. Mantz miał na sobie konwencjonalnie skrojony brązowy garnitur, białą koszulę i ciemnoczerwony krawat. Postanowiłem zakończyć to stylowo.
– Mantz, przepracowałem tyle, że należy mi się ubezpieczenie na wypadek bezrobocia. Żeby nie było z tym jakichś numerów! Tacy jak ty zawsze próbują wyzuć człowieka pracy z jego praw. Niech no tylko będą z tym jakieś kłopoty, a zjawię się tu natychmiast i wtedy będziemy inaczej rozmawiać.
– Dostaniesz swoje ubezpieczenie. A teraz wynoś się stąd w cholerę!
Wyniosłem się stamtąd w cholerę.
50
Miałem pieniądze ze swoich wygranych i z bukmacherskich zakładów, przesiadywałem w domu i Jane była nareszcie zadowolona. Po dwóch tygodniach zostałem zarejestrowany jako bezrobotny. Mieliśmy czas na odpoczynek, pieprzyliśmy się, szwendaliśmy po barach, a raz w tygodniu szedłem do Stanowego Wydziału Zatrudnienia, aby postać w kolejce i odebrać czek na niewielką, ale miłą sercu sumkę. Musiałem jedynie odpowiedzieć na trzy pytania:
– Czy jest pan zdolny do pracy?
– Czy ma pan chęć pracować?
– Czy przyjmie pan każdą ofertę zatrudnienia?