Выбрать главу

Zatrzymałem się przy pojemniku i wsadziłem rękę do jego wnętrza. Nadal tam leżało: podłużne szare pudełko. Zważyłem je na dłoni. Chyba nie było puste. Odchyliłem kołnierz i wcisnąłem je pod koszulę. Opadało coraz niżej, zsuwało się, ześlizgnęło aż na brzuch… i znieruchomiało. Wróciłem piechotą do mojego mieszkania.

80

Następną rzeczą, jaka się wydarzyła, było pojawienie się młodej Japonki, którą przyjęto do pracy w firmie. Już od dawna chodziły mi bardzo dziwne myśli po głowie. Ubzdurałem sobie, że wszystkie te kłopoty i utrapienia wreszcie się skończą, że któregoś dnia pojawi się Japonka i odtąd będziemy żyli długo i szczęśliwie. No, może nie tyle szczęśliwie, co wygodnie, bez emocjonalnych i finansowych problemów, rozumiejąc się wzajemnie i troszcząc o siebie. Japońskie kobiety mają piękną strukturę kostną. Kształt ich czaszek, skóra, która napina się z upływem lat – jest w tym coś cudownego. Skóra naprężona na dostrojonym perkusyjnym bębnie. Z Amerykankami jest inaczej. Ich twarze stają się coraz bardziej sflaczałe i w końcu rozsypują się na kawałki. Nawet ich tyłki się rozsypują i zmieniają w coś nieprzyzwoitego. Tamta kultura wyposaża także w większą wytrzymałość: japońskie kobiety instynktownie wiedzą, że istnieje wczoraj, dziś i jutro. Nazwijmy to mądrością. Dzięki temu odporne są na przeciwności losu. Dla Amerykanek istnieje jedynie dzień dzisiejszy, w związku z czym skłonne są rozsypać się w kawałki wyłącznie dlatego, że jeden dzień się nie udał.

Tak więc bardzo mnie ta nowa dziewczyna zainteresowała. Poza tym nadal ostro popijałem z Jane, co zdecydowanie rozwadniało mi mózg, czyniąc go dziwnie lekkim, skłonnym do nieprzewidzianych wolt i pokrętnego myślenia. Dodawało także odwagi – toteż gdy tylko pojawiła się po raz pierwszy na zapleczu, przynosząc mi zamówienie, powiedziałem:

– Hej! Przytulmy się. Chcę cię pocałować…

– Co takiego?

– Słyszałaś doskonale, co powiedziałem.

Natychmiast sobie poszła. A gdy się oddalała, zobaczyłem, że utyka lekko na jedną nogę. To było do przewidzenia: ból i ciężar wieków…

Naprzykrzałem się jej jak napalony kmiotek, który urżnął się piwem w dalekobieżnym autobusie jadącym przez Teksas. Zaczęło ją to intrygować – rozumiała moje szaleństwo. Choć nie zdawałem sobie z tego sprawy, coraz bardziej udawało mi się ją zauroczyć.

Pewnego dnia jakiś klient zapytał przez telefon, czy mamy na składzie czterolitrowe puszki białego kleju, przyszła więc na zaplecze, by przejrzeć kilka kartonów, które stały ustawione w stos w kącie magazynu. Spytałem, czy mógłbym jej w czymś pomóc.

– Szukam kartonu z klejem o symbolu 2 – G.

– Uhm. O symbolu 2 – G – mruknąłem.

Objąłem ją w talii.

– Zrobimy to teraz. Ty jesteś mądrością wieków, a ja jestem sobą. Zostaliśmy dla siebie stworzeni.

Zaczęła chichotać jak Amerykanka.

– Japońskie dziewczyny nie robią takich rzeczy. Co w ciebie, do licha, wstąpiło?

Stała wsparta o mnie. Zobaczyłem ustawione rzędem pod ścianą kartony z farbami. Powiodłem ją tam i posadziłem delikatnie na tym rzędzie kartonów. Popchnąłem na plecy. Wlazłem na nią, zacząłem ją całować, zadarłem jej sukienkę – i wtedy właśnie nadszedł Danny, jeden z ekspedientów. Danny był prawiczkiem. Wieczorami chodził na kursy plastyczne, w związku z czym w pracy zdarzało mu się przysnąć. Był jednym z tych znawców sztuki, co nie potrafią odróżnić obrazu od rzygowin.

– Co się tu, do cholery, dzieje? – spytał, po czym oddalił się sztywnym krokiem w kierunku sklepu.

Bud zawezwał mnie następnego dnia do biura.

– Wiesz, ją też zmuszeni byliśmy zwolnić.

– To nie była jej wina.

– Widziano ją z tobą na zapleczu.

– Owszem. Ale to ja ją namówiłem.

– Zgodnie z tym, co mówi Danny, zachowywała się ulegle.

– A cóż może wiedzieć Danny o uległości? Jedyna rzecz, jakiej w życiu ulegał, to własna ręka.

– Widział was.

– Co widział? Nawet jej majtek nie zdjąłem.

– To jest dom handlowy.

– I dlatego jest tu Mary Lou.

– Zatrudniłem cię, ponieważ sądziłem, że jesteś odpowiedzialnym pracownikiem.

– Serdeczne dzięki. A skończyło się na tym, że zostałem wylany z pracy za usiłowanie wydymania skośnookiej squaw z felerną lewą nogą na kartonach ze stu sześćdziesięcioma litrami lakieru samochodowego – który to lakier, nawiasem mówiąc, sprzedajecie Wydziałowi Sztuk Pięknych Koledżu Miejskiego Los Angeles jako autentyk. Powinienem zgłosić to do Biura Ochrony Konsumenta.

– Mam dla ciebie czek. Jesteś załatwiony.

– Dobra. Spotkamy się na torze w Santa Anita.

– Jasne.

Sprawdziłem sumę. Zapłacił mi dodatkowo za jedną dniówkę. Uścisnęliśmy sobie dłonie i wyszedłem.

81

Następna robota również nie potrwała długo. Taki trochę dłuższy przystanek w podróży. Była to mała firma specjalizująca się w handlu hurtowym gwiazdkowymi bibelotami, takimi jak światełka, łańcuchy, Święte Mikołaje, papierowe choinki i cała reszta. Przy przyjęciu do pracy zostałem uprzedzony, że będą zmuszeni mnie zwolnić w przededniu Święta Dziękczynienia, gdyż po tym święcie handel towarami gwiazdkowymi całkowicie zamiera. Prócz mnie na tych samych warunkach zatrudniono jeszcze pięć osób. Nazywano nas „pracownikami magazynowymi”, a nasza robota sprowadzała się głównie do załadowywania i rozładowywania ciężarówek. Warto dodać, że „pracownik magazynowy” to facet, który wiele czasu spędza stojąc bezczynnie z wetkniętym w usta papierosem, w stanie ni to snu, ni to letargu. Cała nasza szóstka nie dotrwała jednak do Święta Dziękczynienia. Codziennie chodziliśmy do pobliskiego baru na lunch. To ja wpadłem na ten pomysł. Nasze biesiady trwały coraz dłużej, aż któregoś popołudnia po prostu nie wróciliśmy do magazynu. Następnego ranka, jak na grzecznych chłopców przystało, stawiliśmy się w komplecie do roboty – i wtedy powiedziano nam, że nie jesteśmy już potrzebni.

– No cóż, muszę przyjąć cała nową załogę – stwierdził kierownik.

– I wylać ją na Święto Dziękczynienia – zauważył jeden z nas.

– Słuchajcie, chłopcy – zwrócił się do nas kierownik. – Chcecie przepracować jeszcze jeden dzień?

– Po to, żeby miał pan czas znaleźć naszych następców? – spytał któryś z chłopaków.

– Jak chcecie. Możecie robić, możecie iść – uciął kierownik.

Woleliśmy robić. I robiliśmy przez cały dzień, śmiejąc się jak cholera, podrzucając w powietrze kartony. A potem, podjąwszy ostatnią wypłatę, wróciliśmy do naszych wynajętych pokoi i do naszych pijanych kobiet.

82

Była to kolejna montownia osprzętu do świetlówek: Honey – beam Company. Większość kartonów miała półtora metra długości i po zapakowaniu ważyła sporo. Pracowaliśmy dziesięć godzin dziennie. Procedura była całkiem prosta: szło się na linię montażową, odbierało swoje części, przynosiło z powrotem i pakowało. Pracowali tam prawie sami Meksykanie i czarni. Czarni oskarżali mnie o to, że mam niewyparzony język, i postanowili mnie reedukować. Meksykanie stali z boku i spokojnie się temu przyglądali. Każdego dnia musiałem staczać bitwę, broniąc zarówno swego życia, jak i tego, by dotrzymać kroku ich najlepszemu pakowaczowi, Monty'emu. Reedukowali mnie. od rana do nocy.