Выбрать главу

Raz tylko wyszedłem, żeby się z kimś bić. Ale nie była to udana bójka. Obaj byliśmy zbyt pijani, a w asfaltowej nawierzchni parkingu były wielkie dziury i ledwo mogliśmy utrzymać równowagę. Daliśmy spokój…

W jakiś czas potem obudziłem się w obitej tapicerką, czerwonej loży na tyłach baru. Wstałem i rozejrzałem się dokoła. Wszyscy już sobie poszli. Zegar wskazywał 3.15. Nacisnąłem klamkę w drzwiach. Były zamknięte. Wszedłem za bar, wziąłem sobie butelkę piwa, otwarłem ją, wróciłem na salę i usiadłem. Potem przyniosłem jeszcze cygaro i torebkę frytek. Skończyłem piwo, wstałem, znalazłem butelkę wódki i drugą szkockiej whisky, po czym usiadłem z powrotem. Mieszałem te alkohole z wodą, paliłem cygara, przegryzałem suszoną wołowiną, frytkami i jajkami na twardo.

Piłem do 5 rano. Potem posprzątałem bar, odłożyłem wszystko na miejsce, podszedłem do drzwi i wydostałem się na zewnątrz. Wychodząc spostrzegłem nadjeżdżający wóz policyjny. Szedłem chodnikiem, a oni jechali powoli za mną.

Za najbliższą przecznicą zrównali się ze mną i stanęli przy krawężniku. Jeden z funkcjonariuszy wychylił głowę z samochodu.

– Hej, kolego!

Zaświecili mi w oczy.

– Co robisz o tej porze?

– Idę do domu.

– Mieszkasz tu w pobliżu?

– Tak.

– Gdzie?

– Longwood Avenue 2122.

– Wyszedłeś przed chwilą z tamtego baru. Co tam robiłeś?

– Jestem stróżem.

– Kto jest właścicielem?

– Pani, która nazywa się Jewel.

– Wsiadaj.

Wsiadłem.

– Pokaż nam, gdzie mieszkasz.

Odwieźli mnie do domu.

– Dobra. Wysiadaj i zadzwoń…

Poszedłem pod górkę podjazdem, wszedłem na ganek i nacisnąłem dzwonek. Nikt nie otwierał.

Zadzwoniłem ponownie, kilka razy z rzędu. Wreszcie uchyliły się drzwi. Matka i ojciec stali w progu w piżamach i szlafrokach.

– Jesteś pijany! - wrzasnął ojciec.

– Owszem.

– Skąd wziąłeś na wódkę? Przecież nie masz żadnych pieniędzy!

– Znajdę sobie jakąś robotę.

– Jesteś pijany! Pijany! Mój SYN jest PIJAKIEM! NIKCZEMNYM PODŁYM PIJAKIEM!

Na głowie ojca sterczały idiotyczne kępki włosów. Brwi miał wściekle nastroszone, a twarz obrzękłą i zaczerwienioną od snu.

– Co się takiego stało? Zamordowałem kogo, czy co?

– Wszystkiego można się po tobie spodziewać!

– …uuch… O, kurde!

Wzięło mnie tak nagle, że zwymiotowałem na ten ich perski dywan z Drzewem Życia. Matka krzyknęła. Ojciec rzucił się ku mnie.

– Wiesz, co robią z psem, który nasrał na dywan?

– Wiem.

Chwycił mnie za kark i zaczął przyginać mi głowę do podłogi. Szamotałem się zgięty wpół. Próbował powalić mnie na kolana.

– Zaraz ci pokażę…

– Nie rób mi… – nie skończyłem. Dotykałem już niemal do tego twarzą.

– Pokażę ci, co robią z psem, który…

Poderwałem się z podłogi, wyprowadzając cios z dołu, znad samej ziemi. Trafiłem w punkt. Odrzuciło go do tyłu. Cofał się zataczając przez cały pokój, aż usiadł na tapczanie. Ruszyłem za nim.

– Wstawaj!

Nie ruszył się z miejsca. Usłyszałem głos matki:

– Uderzyłeś Własnego Ojca! Podniosłeś Rękę na Ojca!

Nie przestając krzyczeć, rozorała mi paznokciami policzek.

– Wstawaj! – powtórzyłem, nachylając się nad nim.

– Uderzyłeś Własnego Ojca!

Znowu poczułem jej paznokcie. Obróciłem głowę, by na nią spojrzeć – i wówczas obrobiła mój drugi policzek. Krew ściekała mi z szyi, plamiąc koszulę, spodnie, buty i ten dywan. Opuściła ręce i wpatrywała się we mnie, stojąc jak wryta.

– Skończyłaś?

Nie odpowiedziała. Powędrowałem do swej sypialni, myśląc po drodze o tym, że chyba trzeba będzie znaleźć sobie jakąś robotę.

12

Następnego ranka zostałem w moim pokoju, dopóki oboje nie wyszli. Potem wziąłem gazetę i odszukałem stronę z rubryką „Pracownicy poszukiwani”. Twarz miałem obolałą i nadal mnie muliło. Zakreśliłem jakieś oferty, ogoliłem się – na tyle, na ile się dało – połknąłem kilka aspiryn, ubrałem się i ruszyłem piechotą w kierunku Bulwaru. Co chwila podnosiłem dłoń z odgiętym do góry kciukiem. Samochody mijały mnie i jechały dalej. Wreszcie któryś się zatrzymał. Wsiadłem.

– Hank!

To był mój stary znajomy; Timmy Hunter. Chodziliśmy kiedyś razem do koledżu.

– Co tu robisz, Hank?

– Szukam pracy.

– A ja studiuję na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Co się stało z twoją twarzą?

– Kobieta mi ją załatwiła. Paznokciami.

– Serio?

– Taa. Słuchaj Timmy, muszę się czegoś napić.

Kolega zaparkował przy najbliższym barze. Weszliśmy i zamówiliśmy dwie butelki piwa.

– Jakiej szukasz pracy?

– Pomoc sklepowa, pakowacz, dozorca.

– Słuchaj, mam w domu trochę forsy. Znam dobry bar w Inglewood. Moglibyśmy tam podskoczyć.

Mieszkał z matką. Gdy tylko weszliśmy, starsza pani uniosła głowę znad gazety.

– Hank! Pamiętaj, żebyś nie upił Timmy'ego.

– Dzień dobry. Jak się pani miewa, pani Hunter?

– Zeszłym razem wasza wspólna wyprawa na miasto skończyła się w areszcie.

Timmy zaniósł swoje książki do sypialni, wyszedł stamtąd i powiedział:

– Idziemy.

Był tam hawajski wystrój i ścisk. Jakiś mężczyzna mówił przez telefon:

– Musicie przysłać kogoś po ciężarówkę. Jestem zbyt pijany. by usiąść za kierownicą. Tak, tak. Wiem, że straciłem tę zasraną pracę. Przyjedźcie po wóz!

Timmy stawiał. Piliśmy równo. Dobrze się z nim rozmawiało. Jakaś młoda blondynka zerkała na mnie i pokazywała mi nogi. Timmy gadał bez przerwy. Opowiadał o naszym koledżu: o tym, jak trzymaliśmy butelki z winem w naszej szafce; o Popoffie i jego drewnianych rewolwerach; o Popoffie i jego prawdziwych rewolwerach; o tym, jak na jeziorku w Westlake Park przestrzeliliśmy dno łodzi i ta pod nami zatonęła; o studenckim strajku w sali gimnastycznej…

Piliśmy dalej. Kolejkę za kolejką. Młoda blondynka wyszła z kimś innym. Z szafy grającej leciała muzyczka. Timmy gadał bezustannie, a na dworze robiło się ciemno. W końcu byliśmy w takim stanie, że odmówili nam podawania alkoholu, ruszyliśmy więc ulicą, rozglądając się za jakimś innym barem. Była 10 wieczór, jezdnie pełne samochodów, a my z trudnością trzymaliśmy się na nogach.

– Spójrz, Timmy! Możemy tu odpocząć.

To ja wypatrzyłem ten dom pogrzebowy. Utrzymany był w stylu kolonialnej rezydencji, oświetlony światłami reflektorów, a na jego ganek prowadziły szerokie białe schody.

Udało nam się z Timmym dobrnąć mniej więcej do połowy ich wysokości. A potem mogłem dla niego zrobić tylko tyle, by delikatnie ułożyć go na jednym ze stopni. Rozprostowałem mu nogi, a ręce ułożyłem równiutko wzdłuż ciała, po czym sam przybrałem taką samą pozycję o stopień niżej.

13

Obudziłem się w jakimś nieznanym pomieszczeniu. Byłem sam. Świtało właśnie i było mi zimno. Miałem na sobie samą koszulę. Próbowałem zebrać myśli. Wstałem z twardej pryczy, podszedłem do okna i zobaczyłem, że jest zakratowane. Za kratą szumiał Pacyfik. (Jakimś sposobem znalazłem się w Malibu.) Po godzinie nadszedł strażnik, łomocząc metalowymi miskami i tacami. Wsunął mi śniadanie do celi. Usiadłem i zacząłem jeść, słuchając oceanu.

Trzy kwadranse później wyprowadzono mnie na zewnątrz. Stała tam grupa mężczyzn. Tworzyli długi łańcuch, jeden był przykuły do drugiego. Poszedłem na koniec i wyciągnąłem przed siebie ręce. Strażnik powiedział:

– Ty stań osobno.

Dostałem własną parę kajdanek. Dwóch policjantów wsadziło mnie do radiowozu i odjechaliśmy.

Zawieźli mnie do Culver City i zaparkowali wóz na tyłach sądu. Jeden z policjantów wysiadł ze mną. Podeszliśmy do tylnego wejścia i usiedliśmy w pierwszym rzędzie na sali sądowej. Gliniarz zdjął mi kajdanki. Szukałem wzrokiem Timmy'ego, ale nigdzie go nie dostrzegłem. Jak zwykle długo czekało się na sędziego. Moja sprawa miała się odbyć jako druga z kolei.