Выбрать главу

Do pokoju weszły dwie dziewczyny. Jedna trochę przygruba, ale za to wypucowana, lśniąca czystością, w sukience w różowe kwiaty. Miła, sympatyczna twarz. Druga, ściśnięta w talii szerokim pasem, podkreślającym jej wspaniałą figurę, miała długie ciemne włosy, śliczny nos, szpilki, cudowne nogi i białą bluzkę z głębokim dekoltem. A także ciemnopiwne, bardzo ciemnopiwne oczy, które wpatrywały się we mnie z rozbawieniem, z wielkim rozbawieniem.

– Na imię mam Gertruda – powiedziała. – A to moja koleżanka Hilda.

Koleżankę stać było jedynie na to, by się zarumienić, natomiast Gertruda ruszyła śmiało przez pokój w stronę mojego łóżka.

– Słyszałyśmy, co robiłeś w łazience. Jesteś chory?

– Tak. Ale to nic poważnego. Na pewno! Spałem po prostu przy otwartym oknie.

– Pani Downing, nasza gospodyni, przygotowuje dla ciebie jakąś zupę.

– Nie, nie trzeba.

– Dobrze ci to zrobi.

Gertruda podeszła jeszcze bliżej. Zatrzymała się tuż przy moim łóżku. Hilda stała tam gdzie przedtem, różowa, wypucowana i zarumieniona. Gertruda obracała się na swych bardzo wysokich szpilkach raz do mnie, raz do niej.

– Niedawno tu przybyłeś?

– Niedawno.

– Nie służysz w wojsku?

– Nie.

– A co robisz?

– Nic.

– Nigdzie nie pracujesz?

– Nie.

– No tak – powiedziała Gertruda, zwracając się do Hildy. – Popatrz na jego ręce. Ma przepiękne dłonie. Widać, że nigdy nie pracował.

Do drzwi zapukała gospodyni, pani Downing. Była zwalista, tęga i miła. Pomyślałem, że pewnie umarł jej mąż. I że jest pobożna, Niosła wielką miskę wołowego rosołu, trzymała ją wysoko przed sobą, a ja widziałem, jak z miski wydobywa się para. Zamieniliśmy kilka uprzejmych słów. Tak, jej mąż już nie żyje, ona jest bardzo pobożna, a do rosołu mam krakersy oraz pieprz i sól.

– Dziękuję pani.

Gospodyni spojrzała na dziewczyny.

– My już sobie teraz pójdziemy. Mam nadzieję, że wkrótce pan wydobrzeje. I mam również nadzieję, że dziewczęta zbytnio pana nie wymęczyły.

– Ależ skąd! – Uśmiechnąłem się, nie podnosząc nosa znad rosołu. Sprawiło jej to wyraźną przyjemność.

– Chodźcie, moje drogie!

Pani Downing nie zamknęła za sobą drzwi. Hilda jeszcze raz się zarumieniła, zdobyła się na niedostrzegalny niemal uśmiech i wyszła. W pokoju została tylko Gertruda. Przyglądała się, jak zajadam rosół.

– Smaczny?

– Chciałbym wam wszystkim podziękować. Coś w tym było… naprawdę niezwykłego.

– Pójdę już sobie.

Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Szła bardzo powoli, a jej pośladki poruszały się pod obcisłą czarną spódniczką. Nogi miała w kolorze złota. Zatrzymała się w progu, obróciła na pięcie i jeszcze raz poczułem na sobie spojrzenie jej ciemnych oczu. Patrzyłem na nią jak urzeczony. Wytrzymała mój wzrok, aż do momentu, gdy spostrzegła, jak na nią reaguję. Wówczas potrząsnęła głową i roześmiała się. Szyję miała prześliczną. I te niesamowicie ciemne włosy.

Odeszła korytarzem. Drzwi do mojego pokoju pozostawiła uchylone.

Doprawiłem rosół solą i pieprzem, pokruszyłem do niego krakersy, po czym, za pomocą łyżki, zaaplikowałem sobie to lekarstwo.

24

Znalazłem pracę w dziale wysyłkowym sklepu z damską konfekcją. Nawet w czasie drugiej wojny światowej, kiedy rzekomo istniał niedobór siły roboczej, na każde wolne miejsce zgłaszało się czterech lub pięciu kandydatów. (Przynajmniej tak było w przypadku prac nie wymagających specjalnych kwalifikacji.) Czekaliśmy. Każdy trzymał w ręku wypełniony uprzednio kwestionariusz. Urodzony? Kawaler? Żonaty? Stosunek do służby wojskowej? Jaka kategoria? Poprzednia praca? Poprzednie prace? Powody zwolnienia? Zdążyłem wypełnić tyle kwestionariuszy, że już dawno nauczyłem się właściwych odpowiedzi na pamięć. A ponieważ wstałem z łóżka dość późno, miałem być wezwany jako ostatni. Rozmowę kwalifikacyjną przeprowadzał ze mną łysy mężczyzna. Nad uszami sterczały mu dziwaczne kępki włosów.

– Słucham pana? – zaczął, patrząc na mnie sponad trzymanego w ręku formularza.

– Jestem pisarzem, który chwilowo cierpi na brak inspiracji.

– O! Pisarzem?

– Tak.

– Jest pan tego pewien?

– Nie. Nie jestem.

– A co pan pisze?

– Głównie opowiadania. Obecnie pracuję nad powieścią. Jestem mniej więcej w połowie.

– O! W połowie powieści?

– Tak.

– A jaki ona ma tytuł?

– Cieknący kran mego złego losu.

– Podoba mi się. A o czym to jest?

– O wszystkim.

– O wszystkim? Chce pan powiedzieć, że również o raku?

– Oczywiście.

– A o mojej żonie?

– Ona też tam występuje.

– Nie do wiary! A dlaczego chce pan pracować w sklepie z damską odzieżą?

– Zawsze lubiłem damy odziane w damską odzież.

– Ma pan kategorię 4 – F?

– Tak.

– Proszę pokazać mi kartę powołania.

Pokazałem mu kartę. Rzucił na nią okiem i zaraz mi ją oddał.

– Jest pan przyjęty – powiedział.

25

Pracowało się na dole, w piwnicy. Ściany były pomalowano na żółto. Pakowaliśmy damską odzież w kartonowe pudła o długości metra i szerokości trzydziestu, czterdziestu centymetrów. Wymagało to pewnej umiejętności, gdyż każdą suknię trzeba było złożyć tak, aby się w pudle nie pogniotła. Zapobiec temu miały kartonowe podkładki, wypełnianie pustej przestrzeni ligniną, a także dokładne instrukcje, jak mamy to robić. Przy wysyłkach za miasto, korzystano z usług Poczty Federalnej. Każdy z nas miał własną wagę i stempel opłaty pocztowej.

Kierownik działu wysyłkowego nazywał się Larabee. Jego zastępca nazywał się Klein. Pierwszy był szefem, drugi próbował go wygryźć. Klein był Żydem, właściciele sklepu byli również Żydami i Larabee czuł się zagrożony. Kłótnie i awantury trwały od rana do wieczora. Tak jest, do wieczora – a to dlatego, że prawdziwą zmorą tych wojennych czasów były nadgodziny. Ci u steru zawsze woleli przyjąć mniej osób i zadręczać je nadgodzinami, niż zatrudnić większą załogę, tak aby każdy mógł mniej pracować. Oferowałeś szefowi osiem godzin, a jemu zawsze było mało. A już na pewno do głowy mu nie przyszło, by odesłać cię do domu po sześciu, powiedzmy, godzinach. Miałbyś wtedy czas na myślenie.

26

Tak się jakoś dziwnie składało, że ilekroć wychodziłem z mego pokoju na korytarz, stała tam Gertruda. Wspaniała była. Emanowała czystym, skondensowanym seksem, prowokowała aż do bólu – i wiedziała, że to robi, grała tym, dawkowała kropla po kropli, przyzwalając łaskawie, żebym trochę pocierpiał. Najwyraźniej sprawiało jej to radość. A ja znowu tak strasznie z tego powodu nie cierpiałem. Spokojnie mogła mnie przecież odstawić na boczny tor i nie pozwolić mi – nawet z dala, w przelocie – tym się ekscytować. Jak większość mężczyzn, którzy znaleźliby się na moim miejscu, wiedziałem doskonale, że nie dostanę od niej nic – że nie będzie intymnych rozmów, ekscytujących jazd kolejką górską w lunaparku, długich spacerów w niedzielne popołudnia – póki nie złożę jej pewnych dziwacznych obietnic.

– Niesamowity z ciebie facet. Dużo czasu spędzasz samotnie, prawda?

– Owszem.

– Co się złego zdarzyło?

– Byłem już chory na długo przedtem, nim mnie poznałaś.

– A teraz też jesteś?

– Nie.

– No to co się stało?

– Nie lubię ludzi.

– Myślisz, że to jest w porządku?

– Pewnie nie.

– A zaprosisz mnie któregoś wieczoru do kina?

– Może.

Gertruda chwiała się przede mną. Balansowała na wysokich szpilkach. Zrobiła krok do przodu i poczułem nagle, że jakieś fragmenty jej ciała mnie dotykają. Nie byłem w stanie wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Dzielił nas dystans nie do przekroczenia. Miałem wrażenie, jakby ta kobieta próbowała rozmawiać z kimś nieobecnym, z kimś, kogo już od dawna nie ma wśród żywych. Jej wzrok zdawał się przenikać przeze mnie jak przez powietrze. Nie potrafiłem nawiązać z nią kontaktu. Ale nie czułem z tego powodu wstydu; raczej zażenowanie i bezradność.